Wyspa tajemnicza/XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wyspa tajemnicza |
Podtytuł | Z 19 ilustracjami i okładką F. Férrat’a |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1929 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Joanna Belejowska |
Tytuł orygin. | L’Île mystérieuse |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nazajutrz, 7 maja, gdy Nab przyrządzał śniadanie, a Penkroff i Harbert udali się wgórę rzeki po drzewo, Cyrus Smith i Gedeon Spilett poszli przez płaszczyznę i wkrótce stanęli w miejscu, na którem leżał dugong.
Stada ptaków obsiadły już nieżywe zwierzę. Musiano odganiać je kamieniami, gdyż inżynier pragnął zachować tłuszcz dugonga na potrzeby kolonji. Mięso jego musiało też być bardzo smaczne, skoro na niektórych z wysp Malajskich podają je wyłącznie na stołach krajowych książąt. Ale to już wchodziło w atrybucje Naba.
Cyrus Smith był zajęty obecnie ważniejszemi rzeczami. Myślał ciągle o wczorajszym wypadku, radby zgłębić tajemnicę walki podwodnej i dowiedzieć się, jaki to potwór morski ocalił życie wiernemu Topowi.
W miejscu, gdzie dugong leżał, woda była dość płytka, lecz dalej dno jeziora obniżało się powoli, i prawdopodobnie ku środkowi woda musiała być głęboka.
— Patrząc na to jezioro — rzekł reporter — zdawać się może, że niema w niem nic zastraszającego.
— Masz słuszność, kochany Gedeonie. Nie wiem doprawdy, jak sobie wytłumaczyć wczorajszy wypadek.
— Przyznaję — rzekł Gedeon — że zarówno mnie dziwi rana, od której zginęło to zwierzę, jak i to, że Top został tak silnie wyrzucony w powietrze. Zdawać się mogłoby nawet, że podrzuciła go jakaś silna ręka i że taż sama ręka, uzbrojona sztyletem, zadała śmierć dugongowi.
— Tak — odpowiedział zamyślony inżynier — jest w tem coś, czego zrozumieć nie mogę. Ale czy potrafisz także odgadnąć, kochany Gedeonie, jakim sposobem ja sam zostałem uratowany, jakim sposobem z głębi morza dostałem się między piaszczyste wzgórza? Wszak prawda, że trudno to pojąć? Dlatego też przeczuwam tajemnicę, którą odkryjemy zapewne kiedyś. Zwracajmy na wszystko baczną uwagę, ale wobec naszych towarzyszów nie dawajmy tym wypadkom zbyt wielkiego znaczenia. Zachowajmy dla siebie nasze uwagi.
Wiemy, że inżynier nie mógł dotąd odnaleźć, którędy odpływa z jeziora nadmiar wody. Otóż teraz spostrzegł w tem miejscu właśnie dosyć wyraźny prąd wody; rzucił kilka drobnych kawałków drzewa i zauważył, że płyną dalej ku południowi. Poszedł w tę stronę i zatrzymał się w końcu południowej strony jeziora. Tam widać było ruch wody, jakby wpadała nagle w szczelinę.
Cyrus Smith przyłożył ucho do ziemi i usłyszał wyraźny szum podziemnego spadku wody.
— Tędy — rzekł, wstając — tędy uchodzi woda. Musi mieć kanał, wyżłobiony w tej prostopadłej skale, przez który wpada do morza. Kto wie, czy niema tam także jaskini, którą moglibyśmy zużytkować dla siebie. O tem właśnie przekonać się muszę.
Inżynier uciął długą gałąź i, oberwawszy z niej liście, zanurzył ją w jeziorze. Przekonał się, że na stopę pod powierzchnią wody znajdował się szeroki otwór, a pęd wody był tak silny, że wyrwał mu z rąk gałąź.
— Teraz już nawet wątpić nie można — powiedział inżynier — że woda odpływa tym otworem, a ja ten otwór odsłonić muszę.
— A to jakim sposobem? — zapytał Gedeon Spilett.
— Obniżając o trzy stopy poziom jeziora.
— Poziom jeziora? A to jakim cudem?
— Otwierając wodzie z innej strony obszerniejsze ujście.
— W którem miejscu, Cyrusie?
— W części brzegów, najwięcej zbliżonych do morza.
— Ale tam są brzegi skaliste? — rzekł reporter.
— To skały te wysadzę w powietrze, a woda, uchodząc, odkryje ten otwór.
— I, spadając, tworzyć będzie kaskadę — dodał Gedeon.
— Tak, kaskadę, którą zużytkować potrafimy! — odpowiedział Cyrus. — Chodź, wracajmy!
Gdy wrócili do Kominów, Harbert i Penkroff kończyli właśnie układanie drzewa.
— Drwale już kończą robotę, panie Cyrusie, jeżeli więc panu potrzeba mularzy...
— Mularzy — nie, lecz potrzebuję chemików — odpowiedział inżynier.
— Tak — odpowiedział reporter — wysadzimy wyspę.
— Wysadzimy wyspę! — wykrzyknął Penkroff.
— No, nie całą — odpowiedział Gedeon z uśmiechem — tylko jej małą cząstkę.
Tu inżynier zawiadomił towarzyszów o skutku swych spostrzeżeń. Według niego w granitowej podstawie płaszczyzny musiało znajdować się większe lub mniejsze zagłębienie, to jest rodzaj jaskini, do której on wejść postanowił. Aby to było możliwe, wypadało odsłonić otwór, którym woda odpływała, a zatem obniżyć znacznie poziom jeziora, otwierając wodzie drogę do odpływu. W tym celu trzeba było przyrządzić substancję wybuchającą, któraby mogła wyszczerbić skalisty brzeg jeziora. To właśnie zamierzył uczynić, korzystając z minerałów, jakiemi przyroda uposażyła wyspę.
Nie potrzebujemy zapewniać, że ten zamiar podobał się wszystkim, a Penkroffa wprawił w zachwyt.
— Będę, czem tylko zechcą — rzekł do Naba — choćby nauczycielem tańca, jeżeli to potrzebne będzie.
Nab i Penkroff otrzymali naprzód polecenie wydobycia tłuszczu z dugonga i zakonserwowania mięsa, przeznaczonego na użytek. Zajęli się tem natychmiast, nie pytając o dalsze objaśnienia, gdyż Cyrus Smith budził w nich nieograniczone zaufanie.
W kilka minut potem Cyrus i pozostali towarzysze szli wgórę rzeki, ciągnąc za sobą nosze, uplecione z gałęzi. Dążyli ku pokładom węgla kamiennego, gdzie Cyrus już dawniej widział wielką ilość pirytu łupkowego. Po zebraniu, przenieśli znaczną ilość do Kominów.
Następnego dnia Cyrus zabrał się do roboty. W tym celu oznaczył miejsce poza Kominami, i grunt wyrównano jak najstaranniej. Następnie ułożył stos z gałęzi i drzewa, poukładał na nim kawałki pirytu i posypał na wierzchu miałem — poczem zapalił drzewo. Ciepło ognia udzieliło się łupkom, zawierającym w sobie węgiel i siarkę, i dlatego zajęły się płomieniem. Teraz nasypał warstwami wielką ilość potłuczonego pirytu i przykrył ziemią i trawą, urządziwszy otwory dla powietrza. Wszystko zostawił tak do czasu żądanego przeistoczenia. Potrzeba było dziesięć do dwunastu dni, aby siarczek żelaza zamienił się w siarczan żelaza, a glin w siarczan glinu. Obie te substancje są rozpuszczalne, inne zaś, to jest krzemionka, węgiel spalony i popiół — są nierozpuszczalne.
Podczas tego działania chemicznego koloniści pracowali zawzięcie. Nab i Penkroff odarli tłuszcz z dugonga i zebrali w naczynia gliniane, aby następnie wydobyć z niego glicerynę.
Towarzysze nie wiedzieli dotąd, do czego Cyrus Smith potrzebował kwasu azotowego, jednakowoż pomagali mu przy tem. Wreszcie otrzymał go. Zgęszczoną glicerynę, skutkiem wyparowania przez zanurzenie w gorącej wodzie naczynia, w jakiem była zawarta, połączył z kwasem azotowym i otrzymał kilka kwart olejowatego, żółtego płynu.
Ostatniej tej operacji dokonał sam daleko od Kominów, gdyż mógłby nastąpić wybuch nader groźny w razie najmniejszej nieostrożności. Przynosząc płyn ten w dużej flaszy, dobrze zatkanej, rzekł do towarzyszów:
— Jest to nitrogliceryna!
I był to rzeczywiście ten straszny wytwór, którego siła dziesięć razy prawie przewyższa siłę zwyczajnego prochu, i który tyle już okropnych spowodował wypadków. Jednak od chwili, jak wynaleziono sposób zamieniania nitrogliceryny na dynamit, przez zmieszanie jej z substancją stałą, dość dziurkowatą, aby mogła ją zatrzymać, jak glina lub cukier, groźny ten płyn może być zużytkowany z większem bezpieczeństwem. Ale dynamit nie był jeszcze znany w owym czasie, gdy koloniści, nasi przebywali na wyspie Lincolna.
— I ta ciecz ma wysadzić naszą skałę? — zapytał Penkroff z niedowierzającą miną.
— Tak, mój przyjacielu — odrzekł inżynier — a nitrogliceryna tem silniej działać będzie, że granit jest nadzwyczaj twardy i wielką przedstawia siłę oporu.
Nazajutrz, dnia 21 maja, już o świcie udali się na wschodni brzeg jeziora o jakie pięćset kroków od wybrzeża morskiego.
Penkroff, zaopatrzony w drąg żelazny, zaczął silnie uderzać w powierzchnię skały pod kierunkiem inżyniera.
Była to praca ciężka i szła powoli, gdyż inżynier, pragnąc straszny wywołać skutek, zamierzał użyć na ten cel przeszło dziesięć litrów nitrogliceryny. Jednak Penkroff naprzemian z Nabem pracowali tak niezmordowanie, że około czwartej wieczorem otwór był wydrążony.
Teraz więc trzeba już było zapalić substancję wybuchową. Zazwyczaj zapala się nitroglicerynę zapomocą lontu piorunującego, który, pękając, powoduje wybuch. Potrzeba koniecznie tarcia, uderzenia do wywołania wybuchu, gdyż zapalona bez uderzenia nitrogliceryna paliłaby się ale bez wybuchu.
Uderzenie młotem w kilka kropli nitrogliceryny, rozlanej na powierzchni twardego kamienia, powoduje wybuch; lecz ktoby tego dokonał, sam stałby się ofiarą wybuchu. Aby temu zaradzić, Cyrus przymocował wysoko ponad wydrążonym otworem, na grubej linie, ukręconej z włókien roślinnych, kawał żelaza, ważący kilkadziesiąt funtów. Do tej liny przywiązał w samym środku drugą, nasiarkowaną. Jej koniec spadał na ziemię i był tak długi, iż ciągnął się po powierzchni na kilkanaście stóp od otworu miny. Po zapaleniu, lina palić się będzie aż do połączenia z pierwszą, zkolei zapali ją, a wtedy ciężar żelaza spadnie na nitroglicerynę.
Gdy wszystko przygotowano, inżynier kazał towarzyszom oddalić się. Otwór miny napełnił nitrogliceryną i puścił jej kilka kropel na skałę, tuż pod zawieszonym ciężarem żelaza. Następnie uchwycił koniec nasiarkowanej liny, zapalił i, biegnąc prędko, dostał się do oczekujących go towarzyszów.
Lina miała się palić dwadzieścia pięć minut. Jakoż natychmiast po ich upływie rozległ się przerażający huk wybuchu, który trzeba słyszeć, gdyż wyobrazić go sobie niepodobna. Zdawało się, że cała wyspa zadrżała i wstrząsnęła się w posadach; grad kamieni rozleciał się w powietrzu, jakby wyrzucony z wulkanu. Wstrząśnięcie było tak silne, że skały Kominów zachwiały się, a koloniści zostali rzuceni o ziemię, choć znajdowali się bardzo daleko od miejsca wybuchu.
Podniósłszy się, weszli na płaszczyznę i pobiegli ku miejscu, gdzie wybrzeże jeziora rozsadzone zostało.