Wyznania (Augustyn z Hippony, 1847)/Księga Ósma/Rozdział XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wyznania |
Część | Księga Ósma |
Rozdział | Rozdział XI |
Wydawca | Piotr Franciszek Pękalski |
Data wyd. | 1847 |
Druk | Drukarnia Uniwersytecka |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Piotr Franciszek Pękalski |
Tytuł orygin. | Confessiones |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała Księga Ósma Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron | |
Artykuł w Wikipedii |
Tak nieznośnie cierpiałem i dręczyłem się, oskarżając siebie samego z większą goryczą serca niż dawniéj, kręciłem się i obracał w moich więzach, dopókim do szczętu nie potargał całego łańcucha, którego już tylko jedno słabe trzymało mnie ogniwo, a jednak trzymało. Ale ty Panie nastawałeś na mnie w tajemném méj duszy ustroniu, a surowe twoje miłosierdzie chłostało mnie podwójnym biczem wstydu i bojaźni, zapobiegając nowéj chorobie, która spóźniała zerwanie słabego i ostatniego już ogniwa, aby mu nie dodała nowéj siły do ściśnienia mnie na nowo.
Mawiałem sobie: już teraz rozpocznę życie nowe, już dłużéj nie będę spóźniał! a za tym wyrazem serce moje szło już do zamiaru; zabierałem się do działania, jużem prawie poczynał, alem nie robił; nie wpadałem w przepaść zboczeń przeszłego życia mojego, ale na jéj brzegu stojąc oddychałem. Dokładałem nowych usiłowań, i o mało żem nie doszedł do celu, zdawało się, żem go już prawie dotykał i osiągnął; nie doszedłem atoli anim dotknął i nic nie osiągnąłem; bom się wahał umrzeć tym rzeczom, które dla mnie prawdziwą śmiercią były, a żyć dla życia wiecznego; silniéj mną władało złe od młodości ze mną wzrastające, aniżeli dobre, do któregom nie przywykł. Im bardziéj zbliżał się ów moment czasu, w którym moja istota wewnętrznie odmienić się miała, tym większą przerażał mnie trwogą; ani mnie jednak wstecz odwodził, ani do celu doprowadzał, ale trzymał moje kroki w zawieszeniu.
Te fraszki fraszek! te marności nad marnościami ciągły mnie za suknię ciała mojego, i potrząsały nią, pomrukując mi: czyliż nas opuszczasz wcale? Jakto! więcże od chwili niniejszéj na zawsze już z tobą nie będziemy? I od tego momentu nigdy już nie wolno ci będzie tego lub owego! Wszystko, co mi napomykały wtem, com nazwał: To, lub Owo; co mi podsuwały o mój Boże, niech twoje nieskończone miłosierdzie zmaże to z duszy sługi twojego! Jakie nieczystości i nieprzystojności przywodziły przede mnie! Słuchałem ich jeszcze, ale mniéj daleko niźli w połowie; już one przed moje oblicze swarliwe i śmiało stawić się nie mogły, lecz jakby z tyłu przez moje ramię bojaźliwemi podszepty mrucząc, i odchodzącego mnie ukradkiem szczypając, wymagały abym jeszcze obejrzał się za niemi. Opóźniały one mnie jednak, wahającego się jeszcze, w zupełném oderwaniu się od nich i otrząśnieniu z nich do reszty, i przejściu dokąd mnie wołano; wtedy zwłaszcza gdy gwałtowność nałogu mówiła mi: „Czy mniemasz, że bez nich się obejdziesz?“ Ale od tego czasu słabym już bardzo głosem do mnie przemawiała. Bo z téj strony, ku któréj twarz moję obróciłem, i na którą przejść wzdrygałem się, odsłaniała się czysta świetność powściągliwości, wzywając mnie do siebie, nie z płochym i przyłudnym uśmiechem, ale z przystojném przymileniem: abym się przybliżył do niéj bez wszelkiéj bojaźni, i wyciągała do przyjęcia i przygarnienia mnie do siebie pobożne swoje ręce, napełnione rojami osób, które dobrem i przykładami jaśnieją. Tam bowiem są pacholęta i panienki, tam liczna młodzież i wszelki wiek mężów, poważne wdowy, dziewice w latach podeszłe; a w tych świętych duszach nie była powściągliwość jałowa, ale płodna matka w rodzaje niebieskich roskoszy, które tobie Panie, czyli twej małżeńskiéj miłości dłużna.
Zdawała się mówić do mnie w uprzejméj i upominającéj mnie ironii: Więcże ty nie będziesz mógł tego, co mogą dzieci i niewiasty? Czyliż to same w sobie mogą a nie w Panu Bogu swoim? Pan Bóg ich daje mnie im. Pocóż ty na sobie samym polegasz, przeto się chwiejesz; i to cię dziwi? Rzuć się na jego łono odważnie i z ufnością, nie bój się, nie usunie on się, aby ci upaść dozwolił. Rzuć się śmiało, przyjmie cię i uleczy twoję duszę z choroby. Zawstydzało mnie to bardzo, bom jeszcze słuchał mruczenia owych znikomości; a wahajacy się zostawałem w zawieszeniu. Jeszcze powściągliwość odzywała się do mnie, i mniemałem że słyszę mówiącą: bądź głuchym na bezwstydny głos członków twoich, które cię do ziemi przywiązują, by umartwione zostały. Opowiadają ci swoje roskosze, ale te nie mogą być porównane z roskoszami zakonu Pana Boga twojego? Ten spór wewnątrz mojego serca odbywany, był jakby moim pojedynkiem przeciw mnie samemu. Alipiusz ściśle przywiązany do mojego boku, w głębokiém milczeniu oczekiwał końca tak wielkiego poruszenia umysłu mojego w owym ogrodzie.