Złoto i krew/Rozdział II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Złoto i krew
Podtytuł W szponach czerezwyczajki. Powieść sensacyjno-szpiegowska
Wydawca Bibljoteka Najciekawszych Powieści
Data wyd. 1932
Druk Zakłady Drukarskie Wacława Piekarniaka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ II.
Panna Jadzia.

Jadzia Dulembianka, córka zamożnego fabrykanta, nerwowo krążyła po wytwornie urządzonym saloniku.
Czemuż nie nadchodzi Korski? Stach, jej narzeczony? On zazwyczaj, taki punktualny.
Już dziewiąta wieczór, a miał być o siódmej...
Kilkakrotnie chwytała za słuchawkę telefonicznego aparatu, rzucając numer Korskiego. Lecz tam nie odzywał się nikt, bo Korski mieszkał po kawalersku, a gdy wychodził z domu, pokój jego pozostawał pusty.
Widocznie, był nieobecny. Cóż się z nim stało?
— Wypadła Stachowi, jaka nieoczekiwana przeszkoda? — z rozgoryczeniem pomyślała panna Jadzia. — Nieładnie z jego strony, że mnie nie zawiadomił! Porządną mu dam za to burę!
Och, gdybyż mogła dojrzeć panna Jadzia, że w tejże chwili, biedny Stach Korski, leżał związany na ceratowej kanapce, a groźny, rozżarzony do czerwoności żelazny pręt, unosił się nad nim!
— Niedobry! — szepnęła — Niedobry...
Panna Jadzia również miała swe poważne troski i sądziła, że Korski posłuży jej dobrą radą. Odkąd jej ojciec, starszy już wdowiec, zakochał się w tej przeklętej Marcie Dordonowej i wprowadził ją do swego domu, życie stawało się nie do zniesienia, a wrzód należało przeciąć jaknajszybciej.
W przedpokoju zabrzmiał przeciągły dzwonek. Rychło, rozwarły się, otwarte przez pokojówkę drzwi, a do saloniku wbiegła trzydziestoletnia, przystojna, o wybitnie wschodnim typie kobieta.
Marta Dordonowa. Silna brunetka, o zmysłowych ustach i wielkich wyrazistych oczach. Wyczytać w nich było można i namiętność i niezłomną wolę. Podobne osoby, nie cofają się przed niczem, a do celu dążą, nawet po trupach.
— Czy, zastałam dyrektora? — zagadnęła pannę Jadzię uśmiechając się na pozór przyjaźnie, choć oddawna zarysowała się pomiędzy niemi źle ukrywana niechęć.
Jadzia udała, iż nie widzi wyciągniętej w jej stronę dłoni, przybranej w białą rękawiczkę.
— Ojca niema w domu! — odrzekła sztywno. — Kazał panią przeprosić! Wypadło mu jakieś posiedzenie!
— W takim razie — Dordonowa nadal grała komedję czułości — zaczekamy na niego! Zechce mi pani, panno Jadziu, chyba dotrzymać towarzystwa?
— Pani, jeśli tego sobie życzy, może pozostać! — padła niegrzeczna odpowiedź. — Ale ja wyjdę z pokoju...
— Czemu?
— Bo żadnej przyjemności mi nie sprawia jej obecność, ani z nią pogawędka.
Policzki Dordonowej poczerwieniały.
— Panno Jadziu! — wymówiła. — Od pewnego czasu, zauważyłam, że pani mnie nienawidzi! Wolno zapytać, czemu się to dzieje? Czy dlatego, że zamierzam poślubić pani ojca?
Ostra zmarszczka zarysowała się na czole panny Jadzi.
— Skoro pani nalega — rzekła — szczerze odpowiem! Dawno już, pomiędzy nami powinno było nastąpić to wyjaśnienie! Skorzystam teraz z chwili, że ojciec w domu jest nieobecny! Tak! Nienawidzę panią, bo jest złą i przewrotną kobietą!
— Złą? Przewrotną? — tłumiony gniew zadźwięczał w głosie pani Marty.
— Tylko zła i przewrotna kobieta, może postępować, jak pani postępuje! Ma pani lat trzydzieści kilka, ojciec z górą sześćdziesiąt! Proszę więc, nie opowiadać, że pani go kocha! Jej chodzi wyłącznie o pieniądze...
Marta nie hamowała się dalej.
— A pani żal — syknęła — że mniej dla niej pozostanie!
— Och! — w głosie Jadzi zadźwięczało niekłamane oburzenie. — W jednej sukience gotowam wyjść z tego domu! Mam narzeczonego, przyspieszę datę ślubu i bez grosza od ojca, damy sobie radę! Lecz pani, za drugą matkę nie uznam nigdy! Więcej jeszcze... Nie daruję jej nigdy, że pragnie omotać i unieszczęśliwić starego człowieka, zaślepionego przez namiętność. Bo, do czego pani dąży? Wyciągnąć zeń jaknajwięcej i go zgubić...
— No... no...
— Uczynię wszystko, aby biednemu ojcu otworzyły się oczy!
Dordonowa, podniosła się ze złoconego krzesełka, na którem na chwilę zajęła miejsce.
— Nie zamierzam — oświadczyła ze znakomicie odegraną dumą — nadal słuchać pani wymysłów! Ani odpowiadać na jej niesłuszne posądzenia! Przemawia przez panią, dziwna do mnie nienawiść, a czas pokaże, jak bardzo się myliła! Lecz, pozwoli pani, że o treści dzisiejszej rozmowy powiadomię dyrektora. Niechaj, on decyduje...
— Wiedziałam — wykrzyknęła Jadzia z pogardą, — że pani tak postąpi! Przedstawi mnie pani, oczywiście, jako złą i zazdrosną dziewczynę! Bardzo proszę! Nie ulęknę się walki.
Trzasnęły drzwi. Dordonowa opuściła mieszkanie Dulembów.
Wsiadła do pierwszej napotkanej taksówki, rzucając szoferowi po cichu adres.
Rychło się znalazła pod nowoczesna kamienicą, na jednej z bocznych ulic. Dobrze znaną sobie drogą, przebiegła przez podwórko i zadzwoniła do małego, parterowego mieszkania.
Otworzył je, wysoki, wygolony mężczyzna i ze zdziwieniem zapytał:
— Tak wcześnie? Sądziłem, że później przyjdziesz!
— Zaszły nieoczekiwane wypadki — jęła pośpiesznie wyrzucać z siebie. — Dyrektora nie zastałam w domu, a ta mała poczyna się buntować!
— Buntować!
— Grozi, że nie dopuści do małżeństwa z ojcem! Radź, co robić?
Po twarzy mężczyzny przebiegł dziwny grymas.
— Gdy stary się zakocha — powiedział sentencjonalnie — nic go w namiętności nie powstrzyma! A przeszkody podniecają jeszcze bardziej!
— Tak! Pewna jestem tego idjoty! Lecz, ta Jadzia może nam porządnie zaszkodzić.
— Uprzedź Dulembę! — mruknął — Bóg wie co, może mu napleść dziewczyna!
— Na szczęście, nie wie nic o nas! — odrzekła, poczem, zmieniając temat zapytała. — Czy posuwają się twoje sprawy z Czukiewiczową?
— Nie nadzwyczajnie i trudno z nią trafić do ładu! Coprawda, nie otrzymała jeszcze tego, co miała otrzymać!
— Komplikacje?
— Nawet bardzo poważne! Obawiam się, że tamci będą mocniejsi od nas!
Marta zmarszczyła czoło. On, tymczasem, powstał ze swego miejsca.
— Skoroś wcześniej przyszła — powiedział — to wykorzystam tę chwilę! Pójdę do niej i przemówię jej do rozumu, bo czas nagli! A ty zajmij się dyrektorem...
W chwilę później Marta, w rzeczy samej dzwoniła do dyrektora Dulemby, wiedząc, gdzie go odszukać. Tajemniczy jej towarzyszy zaś dążył pośpiesznie na ulicę Kredytową.

Około północy dyrektor Dulemba powrócił do domu, w jaknajgorszym humorze. Był to średniego wzrostu, otyły sześćdziesięcioletni mężczyzna, którego niezwykle staranny ubiór oraz ufarbowane resztki włosów, okalające łysinę i uczernione wąsiki, świadczyły o spóźnionych pretensjach do młodości i chęci podobania się niewiastom.
Mamrotał on do siebie jakieś gniewne słowa, usta mu wykrzywiał wyraz zawzięty — i bez namysłu, podążył do pokoju, zajmowanego przez pannę Jadzię. Zastukał.
— Nie śpisz, jeszcze?
— Proszę, ojcze!
Panna Jadzia, choć znajdowała się w swej sypialni, nie myślała jeszcze o udaniu się na spoczynek. Trapiła ją nieobecność Korskiego, a sercem jej poczynał już targać niepokój, czy nie spotkał go, jaki nieoczekiwany wypadek.
Pozatem, przeczuwała, że rozmowa z panią Martą, pociągnie za sobą niemiłe konsekwencje.
Dyrektor wszedł, starannie zamknął drzwi za sobą, poczem przystanął przed zasłanym jedwabnemi poduszkami i poduszeczkami tapczanem, na którym siedziała jego córka.
— Coś ty znowu narobiła, nieznośna dziewczyno? — począł z tłumioną pasją.
W milczeniu podniosła nań swe wielkie, niby zdziwione oczy, udając nieświadomość.
— Nie rozumiem, papo?
Czerwona, zazwyczaj twarz Dulemby stała się prawie ponsowa.
— Jak śmiałaś się obejść w ten sposób, z panią Martą. Wszak wiesz, że jest moją narzeczoną i mimo twych dąsów ją poślubię! Zapraszam panią Martę do nas na kolację, sam zatrzymany dłużej na posiedzeniu, do domu na czas powrócić nie mogę, a ty, zamiast, przyjąć ją grzecznie, przyzwoicie, prawisz jej skandaliczne impertynencje.
Panna Jadzia nie zamierzała się zapierać.
— Żadne impertynencje! — odrzekła. — Powiedziałam tylko to, co mi oddawna leżało na sercu.
— Mianowicie?
— Że jest złą i przewrotną kobietą! Że, nie kocha cię wcale, ojcze, a pragnie tylko twoich pieniędzy!
Dyrektor aż się zgiął, jakby go trafił niespodziany cios.
— Na jakiej zasadzie, to mówisz?
— Na zasadzie, głębokiego, moralnego przekonania.
— Nieprawda! Wszystko to są twoje uprzedzenia i kaprysy! Pani Marta jest najzacniejszą kobietą i niejednokrotnie dała mi dowody wielkiego uczucia i przyjaźni!
Panna Jadzia zerwała się z tapczana i podbiegła do ojca. Wsparła swą rączkę na jego ramieniu i serdecznie zajrzała mu w oczy.
— Papo! — prosto z duszy biegły jej słowa. — Otrzeźwiej! Daj się przekonać! Co ty właściwie wiesz, o pani Marcie? Że jest przystojną i dobrze ubraną kobietą! Pozatem, nic! Bo niedawno przyjechała do Warszawy, podobno, z Rumunji! Czy znasz jej życie! Może to zwykła awanturnica, grająca świetnie komedję przywiązania? Taką kobietę pragniesz wprowadzić do naszego domu, na miejsce mojej nieboszczki matki, którąś ongi tak bardzo kochał?
Pod wpływem ostatnich wyrazów panienki, Dulemba drgnął i zbladł lekko. Ale, wnet, otrząsnął się z wrażenia. Ta wspaniała, zmysłowa Marta, działała nań tak, że gotów był wszystko dla niej poświęcić!
— Pozostawmy umarłych w spokoju! — wyrzekł nieco głuchym głosem. — I mnie się należy jeszcze coś od życia! Wszystkie twoje zarzuty, nie są oparte na niczem! Przez dziwny egoizm, pragniesz mnie pozbawić szczęścia! Ale, daremne są twe wysiłki.
— Daremne?
— Nie zmienię mego postanowienia! Poślubię panią Martę! Ty zaś, możesz ją w duszy nienawidzieć, ile ci się podoba, na pozór, jednak, musisz zachować formy zewnętrznej przyzwoitości!
— Nigdy nie zdobędę się na to!
— Tem bardziej, że wychodzisz za mąż za Korskiego i niedługo będziemy pod jednym dachem!
Panna Jadzia, choć bardzo jeszcze młoda osóbka, odziedziczyła po ojcu upór i stanowczość.
— Dopóki będę w tym domu — oświadczyła z energją — uczynię wszystko, co w mej mocy, aby nie odwiedzała go... ta Marta... Więcej jeszcze... Nawet, wbrew twej woli, postaram się ocalić cię, ojcze!..
Lecz i dyrektor, gwałtowny z natury, miał tej rozmowy dość.
— Milcz! — wybuchnął nagle wielkim gniewem — ty, bezczelna dziewczyno! W jaki sposób, odzywasz się do mnie? Za długo, znosiłem twoje fochy! Jestem, zdaje się, tu panem i nikt nie będzie narzucał mi swoich kaprysów! Więc zapowiadam! Albo, zmienisz natychmiast postępowanie, albo ty ustąpisz z mego domu! I zechciej, powstrzymać się na przyszłość od wszelkich uwag!
Odwrócił się od Jadzi, nie czekając na jej odpowiedź i trzęsąc się z oburzenia wybiegł z pokoju.
A ona tylko smutno pokiwała główką.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.