<<< Dane tekstu >>>
Autor Owidiusz
Tytuł Z „Żalów“
Pochodzenie Obraz literatury powszechnej
Redaktor Piotr Chmielowski,
Edward Grabowski
Wydawca Teodor Paprocki i S-ka
Data wyd. 1895
Druk Drukarnia Związkowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Euzebiusz Słowacki
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

2. Z Żalów“ ks. I. elegia III.

Gdy nocy, co ostatnią dla mnie w Rzymie była,
Stanie w umyśle moim pamiątka niemiła;
Gdy wspomnę, ilem dobra utracił na wieki, —
Jeszcze teraz z pod mokrej płynie łza powieki.
Dzień ów nadchodził, w którym Cezara wyrokiem
Miałem się wiecznie żegnać z miłym Włoch widokiem.
Do wybrania się myśli, ni czasu nie było,
Krew ostygła w mych piersiach, serce ruch straciło.
Ni ja sług, ani dobrać towarzysza mogę,
Ni o zwykłe potrzeby mam staranie w drogę.
Zmiartwiałem: jak gdy kogo grom nieba ogłuszy,
Żyje, nie czując w sobie żadnej władzy duszy.

Lecz gdy sam zbytek żalu rozpędził te burze
I obumarłej czułość przywrócił naturze,
Ozwę się do przyjaciół w tej ostatniej chwili,
Co z wielu przecie jeden i drugi przybyli.
Żona mnie płaczącego płacząca ściskała.
Po jej zdrapanem licu rosa łez spadała.
Córka, gdzieś pod Libii niebo przeniesiona,
O losie mym nie mogła być uwiadomiona.
Gdzieś spojrzał, wszędy łkania, wszędy jęki brzmiały,
Płaczliwego pogrzebu był wzorem dom cały.
Męże, niewiasty płaczą, płacze dom stroskany,
Każdy zakąt był łzami rzewnemi oblany.
Jeśli wielkie z małemi porównać przystoi,
Zdobytej niegdyś taka była postać Troi.
Ucichły ludzkie mowy i psów nawet głosy,
Już blady księżyc w górne wzbijał się niebiosy;
Na ten patrząc i widząc z mym domem zetknięte
Mury Kapitolium wspaniałe i święte, —
Bogowie — rzeknę — i wy, gmachy tryumfalne,
Świątynie, raz ostatni mym oczom widzialne;
Bóstwa, których Rzym czujnej doznaje opieki,
Stróże twierdzy Kwiryna, żegnam was na wieki.
Choć późno biorę puklerz, gdy z rany krew sączy,
Niech przynajmniej nienawiść z klęską się nie łączy.
Jaki błąd mnie omamił, powiedzcie mu szczerze,
Niech mąż boski pomyłki za zbrodnię nie bierze.
Sprawcy nieszczęścia mego, objawcie, co wiécie,
Gdy zbłagam boga, biednem nie będzie me życie.
Takie-m niósł w niebo modły i podobne żona.
Jej mowa gęstem łkaniem była przytłumiona.
Rozczochrana przed ołtarz domowy się ciska,
Drżącemi usty zgasłe całując ogniska,
Łaje bogom domowym, na ich gniew się żali.
Próżna rozpacz! co męża zguby nie oddali.
Lecz już noc blizka końca wszelką zwłokę skraca,
Już Parrazys swe koła od osi odwraca.
Cóż czynić? Tu mnie miłość ojczyzny trzymała.
Tu noc ostatnia w podróż nieprzebytą gnała.
Mówiłem, gdy kto śpieszył: czemuż tak naglicie!...
Zważ, skąd idziesz i dokąd przenosisz twe życie.
Jak częstom siebie zdradzał, stanowiąc godzinę,
W której rodzinną miałem opuścić krainę;
Trzy razy-m drzwi otwierał, zamykał trzy razy,
Leniwe nogi serca pełniły rozkazy.
Częstom: bądź zdrów — wyrzekłszy, bawił się rozmową;
I wszystkich uściskawszy, został jednakowo.
Łudzę sam siebie, jedne powtarzam zlecenia,
Patrząc na miłe sercu mojemu stworzenia

„Na co tu pośpiech — rzekłem. Scytya cię wzywa.
Rzym opuścić należy!... zwłoka sprawiedliwa!
Żywa ci żona jeszcze odjęta za życia,
Tracisz dom i wiernego słodycze pożycia.
O wy, których jak braci kochała ma dusza,
Przyjaciele, spojeni wiarą Tezeusza,
Niech was uściskam. Wkrótce wzbronią nam uścisku!
Tę ostatnią godzinę, niestety, mam w zysku!“
Czas uchodzi; zaczęte wyrazy przerywam,
Ściskam, kto bliżej stoi, i łzami obléwam.
Gdy to mówię i płaczę, na górnym obłoku
Jutrzenka blask rzucała przykry memu oku;
Wychodzę, i w tej chwili tak mi się zdawało,
Że na dwie części moje dzieliło się ciało.
Tak bolał Pryam, kiedy mniemana obrona,
Koń, wyrzucał mścicieli z niezmiernego łona.
Powstał krzyk, ozwały się jęki przygłuszone,
Tłuką pierś nagą ręce, rozpaczą wiedzione.
Żona, na idącego rzucając się łono,
Tę doń obraca mowę, łkaniem przytłumioną:
„Nie puszczę! z tobą raczej pójdę razem wszędzie,
Małżonka wygnanego z nim wygnanką będzie.
I dla mnie ta jest podróż, ten los niełaskawy:
Małem brzemieniem zbiegłej nie obciążę nawy.
Twoja kara jest gniewu Cezara wymiarem,
Moja cnota — ta dla mnie stanie się Cezarem“.
Tego chciała, te miłość stręczyła jej kroki,
Zaledwie ją pożytku wstrzymały widoki.
Jak zmarły bez pogrzebu odchodzę wybladły,
Na twarz posępną włosy rozczochrane spadły.
Odszedłem, a w rozpaczy, zmysłów pozbawiona,
Padła na środku domu nieszczęśliwa żona.
Gdy wstała, w prochu swoje uwalawszy włosy
I mdłe podnosząc członki, kląć zaczęła losy.
Nad swojem, to nad domu sieroctwem płakała,
To wydartego męża imię powtarzała,
Tak żałobliwie jęcząc, jakby stos wysoki
Jej córki albo moje miał pożerać zwłoki.
Umrzeć chciała i z życiem pozbyć się tęsknicy;
I przez wzgląd na mnie życia nie przeszła granicy.
Żyj dla nieprzytomnego, tak chce przeznaczenie!
Żyj, aż mu twoja pomoc przyniesie ulżenie.

(Euz. Słowacki).


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Owidiusz i tłumacza: Euzebiusz Słowacki.