Z „Mikromegasa“

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wolter
Tytuł Z „Mikromegasa“
Pochodzenie Antologja literatury francuskiej / Wolter
Wydawca Krakowska Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Całość jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Z „MIKROMEGASA“.
(Mieszkaniec Syrjusza, olbrzym Mikromegas, puścił się na wędrówkę naukową w świat i dotarł na ziemię, gdzie z trudem, przez szkło powiększające, dostrzegłszy jej mieszkańców, wdał się z nimi w rozmowę)
Rozmowa z ludźmi. (VII)

„O, inteligentne atomy, w których spodobało się wiekuistej istocie okazać swą zręczność i potęgę, musicie, bezwątpienia, kosztować, na swoim globie, radości bardzo czystych; mając bowiem tak mało materji i zdając się samym tylko duchem, musicie spędzać życie jedynie na tem aby kochać i myśleć: oto prawdziwe życie duchów. Nie widziałem nigdzie doskonałego szczęścia, ale musi ono bezwątpienia mieszkać tutaj“. Na to odezwanie, filozofowie potrząsnęli głową; jeden zaś, szczerszy od innych, wyznał poprostu, iż, jeśli się wyłączy szczupłą liczbę mieszkańców bardzo małego zażywających uważania, reszta jest zbiorowiskiem szaleńców, złośliwców i nieszczęśliwych. „Mamy więcej materji niż trzeba, rzekł, aby czynić zło, jeżeli zło pochodzi z materji; a zbyt wiele ducha, jeżeli zło pochodzi z ducha. Czy wiesz naprzykład, że, w chwili gdy oto mówię do ciebie, sto tysięcy szaleńców z naszego gatunku, ubranych w kapelusze, morduje sto tysięcy innych żyjątek ubranych w turbany, albo też ginie z ich ręki, i że, prawie na całej powierzchni ziemi, postępuje się w ten sposób od niepamiętnych czasów?“ Syryjczyk zadrżał; pytał jaka może być przyczyna tak straszliwych waśni między tak wątłemi zwierzątkami. „Chodzi, odparł filozof, o jakąś kupkę błota, tak wielką jak twoja pięta. To nie znaczy, aby którykolwiek z tysięcy ludzi zarzynających się wzajem miał pretensje bodaj do okruszyny z tej kupki błota. Chodzi tylko o stwierdzenie, czy będzie należała do pewnego człowieka którego nazywają Sułtanem, lub też do drugiego, zwanego, nie wiem dlaczego, Cezarem. Ani jeden ani drugi nie widział i pewno nie zobaczy nigdy tego zakątka ziemi; prawie żadne zaś ze zwierząt, które mordują się wzajem, nie widziało zwierzęcia dla którego idzie na rzeź.
— Ha! nieszczęśliwi! wykrzyknął z oburzeniem Syryjczyk, żali jest do pojęcia ten bezmiar obłędnej wściekłości! Bierze mnie ochota uczynić trzy kroki i zmiażdżyć nogą całe mrowisko tych pociesznych zbrodniarzy. — Niech się pan nie trudzi, odpowiedział człowiek; dosyć sami pracują nad swoją zagładą. Wiedz, że, po upływie dziesięciu lat, nie zostaje na ziemi ani setna część tych nędzarzy; wiedz, że, gdyby nawet nie dobyli oręża, głód, wyczerpanie lub nadużycia zmiatają niemal wszystkich. Zresztą, nie ich to trzeba karać, ale owych wysiadujących fotele barbarzyńców, którzy, z głębi swego gabinetu, trawiąc smaczny obiadek, nakazują rzeź miljona ludzi, a później każą za to składać uroczyste dzięki Bogu“. Podróżny uczuł w sercu litość dla małej rasy ludzkiej, w której odkrywał tak zdumiewające sprzeczności. „Skoro należycie do szczupłej liczby mędrców, i prawdopodobnie nie zabijacie nikogo za pieniądze, powiedzcie mi, proszę, czem się trudnicie? — Sekcjonujemy muchy, odparł filozof, mierzymy linje, gromadzimy cyfry; godzimy się z sobą co do dwóch lub trzech punktów które rozumiemy, spieramy się zaś o dwa lub trzy tysiące innych, których nie rozumiemy“. Syryjczykowi oraz mieszkańcowi Saturna przyszła ochota zadać parę pytań tym myślącym atomom, a to aby poznać rzeczy, co do których są jednomyślni. „Ile liczycie, rzekł, od gwiazdy Kanikuły do wielkiej gwiazdy Bliźniaków?“ Odpowiedzieli wszyscy naraz: „Trzydzieści dwa stopnie i pół. — Ile stąd na księżyc? — Sześćdziesiąt półśrednic ziemi, biorąc okrągło. — Ile waży wasze powietrze?“ Myślał, że ich załapie; ale odparli jednogłośnie, że powietrze waży blisko dziewięćset razy mniej, niż równa objętość najlżejszej wody, a dziewiętnaście tysięcy razy mniej niż dukatowe złoto. Karzełek z Saturna, zdziwiony ich odpowiedziami, gotów był wziąć za czarowników tych samych ludzi, którym, przed kwadransem, chciał odmawiać duszy.
Wreszcie, Mikromegas rzekł: „Skoro znacie tak dobrze to co jest zewnątrz was, wiecie bezwątpienia jeszcze lepiej co jest wewnątrz. Powiedzcie mi, czem jest wasza dusza i jak kształtujecie myśli?“ Filozofowie zaczęli mówić wszyscy naraz, jak wprzódy, ale każdy był innego zdania. Najstarszy cytował Arystotelesa, inny powoływał się na Kartezjusza; ten Malebranche’a; inny Leibnitza; inny Locke’a. Stary perypatetyk rzekł głośno, stanowczym tonem: „Dusza jest to entelechja, a racją, dla której ma ona możność istnienia, jest to, że istnieje. Tak oświadcza wyraźnie Arystoteles, stronica 655 wydania Luwru“. Zacytował ustęp. „Nie bardzo rozumiem po grecku, rzekł olbrzym. — Ani ja, rzekł filozofujący robaczek. — Czemuż tedy, podjął Syryjczyk, cytujesz Arystotelesa po grecku? — Temu, odparł uczony, iż dobrze jest cytować to czego się nie rozumie wcale, w języku który się rozumie bardzo licho“.
Kartezjanin zabrał głos i rzekł: „Dusza, jest to czysty duch, który otrzymał w żywocie matki wszystkie idee metafizyczne, i który, wychodząc stamtąd, zmuszony jest uczęszczać do szkoły i uczyć się na nowo wszystkiego co wiedział tak dobrze i czego już nie będzie wiedział nigdy. — Na nic się tedy nie zdało, odparło ośmiomilowe zwierzę, duszy twojej być tak mądrą w żywocie matki, skoro ma być tak nienauczoną wówczas kiedy ci broda urośnie. Ale co rozumiesz pod duchem? — Cóż za pytanie? odparł mędrek; nie mam pojęcia; powiadają że to co nie jest materją. — A czy wiesz przynajmniej, co to materja? — Doskonale, odparł człowiek. Naprzykład kamień jest szary, jest takiego a takiego kształtu, ma trzy wymiary, jest ważki i podzielny. — Więc cóż? rzekł Syryjczyk: ale ta rzecz, która ci się wydaje podzielna, ważka i szara, czy powiesz mi co to takiego? Widzisz kilka własności, ale czy znasz istotę rzeczy? — Nie, odparł tamten. — Nie wiesz tedy zgoła co to materja“.
Wówczas, Mikromegas, zwracając się do innego mędrca, którego trzymał na wielkim paznogciu, spytał czem jest jego dusza i co robi. „Nic a nic, odparł filozof ze szkoły Malebranche’a; Bóg robi wszystko za mnie; widzę wszystko w nim; on robi wszystko bez mego współudziału. — Na jednoby tedy wyszło wcale nie istnieć, odparł mędrzec z Syrjusza. — A ty, mój przyjacielu, rzekł do ucznia Leibnitza, stojącego opodal, powiedz ty, czem jest dusza? — Jest to, odparł Leibnicysta, wskazówka, która pokazuje godziny podczas gdy ciało dzwoni; albo, jeżeli wolisz, ona dzwoni, podczas gdy ciało wskazuje godzinę; lub też dusza moja jest zwierciadłem wszechświata, ciało zaś ramką tego zwierciadła: wszakże to bardzo jasne“.
Skromny wyznawca Locke’a stał tuż za nim; kiedy wreszcie zwrócono się, z kolei, do niego, rzekł: „Nie wiem w jaki sposób myślę; ale wiem, że zawsze myślałem jedynie za pośrednictwem zmysłów. Że istnieją twory niematerjalne i obdarzone rozumem, o tem nie wątpię; ale żeby miało być niemożebnem Bogu użyczyć materji własności myślenia, o tem wątpię mocno. Czczę wiekuistą potęgę; nie mnie przystało ją ograniczać: nie twierdzę nic; zadowalam się przeświadczeniem, iż więcej jest rzeczy możebnych niż sobie wyobrażamy“.
Potwór z Syrjusza uśmiechnął się: jegomość ten zdawał mu się bodaj najrozsądniejszy ze wszystkich; karzełek zaś z Saturna byłby uściskał wyznawcę Locke’a, gdyby zbytnia dysproporcja wymiarów nie stała na przeszkodzie. Ale znajdowało się tam, na nieszczęście, małe żyjątko w rogatej czapeczce, które przerwało wywody innym filozofującym żyjątkom. Indywiduum to oświadczyło, iż wie całą tajemnicę, że wszystko to znajduje się w Sumie św. Tomasza; zmierzyło od stóp do głowy spojrzeniem wędrowców niebieskich; wywiodło im do oczu, że ich osoby, ich światy, słońca, gwiazdy, wszystko to stworzono umyślnie dla człowieka. Na to oświadczenie, podróżni zatoczyli się jeden na drugiego, dławiąc się niepohamowanym śmiechem, który, wedle Homera, jest udziałem bogów; ramiona ich i brzuchy chodziły tam i z powrotem, aż, wśród tych konwulsyj, okręt, który Syryjczyk trzymał na wielkim paznogciu, wpadł do kieszeni pludrów mieszkańca Saturna. Obaj poczciwcy szukali go długo; w końcu odnaleźli załogę, odchuchali ją jak należy i przyprowadzili do równowagi. Syryjczyk wziął z powrotem na rękę małe robaczki, rozmawiał z niemi z wielką dobrocią, mimo, że, w głębi serca, był nieco zmierżony, widząc iż te nieskończenie małe stworzenia kryją w sobie pychę niemal nieskończenie wielką. Przyrzekł ułożyć piękną książkę filozoficzną, napisaną bardzo drobno dla ich użytku, i upewnił iż w tej książce ujrzą samo jądro rzeczy. W istocie, wręczył im ten tom przed odjazdem: zaniesiono go do Paryża, do Akademji Nauk. Ale, kiedy sędziwy sekretarz go otworzył, ujrzał jedynie białe karty: „Hm! mruknął pod nosem, domyślałem się tego“.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Franciszek Maria Arouet i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.