Z domu ojców/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Z domu ojców |
Pochodzenie | Kuszenie Szatana |
Wydawca | Tow. Akc. S. Orgelbranda S-ów, E. Wende i Spółka |
Data wyd. | 1914 |
Druk | Zakł. graf. Tow. Akc. S. Orgelbranda S-ów |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały zbiór |
Indeks stron |
Powiadam ci, że wszystko jest głupstwo, a największem głupstwem jest człowiek, który to głupstwo zewnątrz i wewnątrz siebie spostrzega i czuje, oh! czuje...
Czy przypominasz sobie „Nie-boską“?
Pytam, gdyż wiem, że chętniej czytujesz Koheleth niż Anhellego, chętniej treny Jeremjasza, niż Księgi Pielgrzymstwa...
Ale to musisz pamiętać:
Kiedy hrabia Henryk z bólu się wije, kiedy piekło i niebo oskarża i pierś własną targa — słyszy głos poza sobą, czy w sobie: Dramat układasz? Wielu nie pojmuje, że w tem jest właśnie cały dramat i tragedja cała.
I dlaczego człowiek musi być jednocześnie aktorem i widzem, równocześnie natchnionym poetą i zimnym krytykiem?
Dlaczego! Jest to jedno z tych „dlaczego“, które się dzieckiem jeszcze po raz pierwszy wymawia, a powtarza raz ostatni na łożu śmierci.
Niektórzy filozofowie mówią, by nie stawiać pytań, na które odpowiedzi być nie może... Ale na które odpowiedzi niema? i których tedy zadawać nie trzeba?
Zresztą ci filozofowie mają słuszność... dobrze radzą...
Gdy dusza pytań nie stawia, staje się ogromnie martwa, ale spokojna i choćby cierpiała — szczęśliwa.
Spytasz, czy to możliwe? Tak. Żyłem tak przez parę tygodni, od czasu, gdy wysłałem do ciebie ostatni list. Co się ze mną stało, nie wiem, ale działo się ze mną coś dziwnego.
Byłem pijany, odmieniony, senny...
Zgubiłem w sobie gdzieś zwykłego, dobrze mi znanego człowieka, który pytał, myślał, na zimno rzeczy roztrząsał. Cofnąłem się był duszą o sto, o dwieście, o trzysta lat wstecz, w czasy, o których mi z pyłu odgrzebane rodzinne kroniki tak wiele i tak barwnie mówiły...
Zapomniałem, gdzie jestem, nie wiedziałem, co robię...
Aż naraz drobny, marny, nic nie znaczący wypadek zbudził we mnie tego uśpionego człowieka, a on, zbudzony, mści się, że go tak dawno do głosu nie dopuszczałem.
Miałbym ochotę szydzić z samego siebie i ze słów, które napisałem i z serca, które boli jeszcze — bo nie wiem, gdzie się prawda kończy a zaczyna komedja — ba! nie wiem nawet, kiedy aktor jest człowiekiem, a widzom zdaje się tylko, że on gra jeszcze, a kiedy bierze na siebie tylko szychowy płaszcz królewski i łzy pożyczane i wyuczone gromy w usta...
Chcę szydzić, a boję się, bym nie grał komedji, szydząc.
Jeżeli już ta dwoistość w człowieku jest konieczna, czemuż nie jest zupełna?... Jeżeli już dwie dusze w piersi nosić musimy, czemuż nie wiemy, która jest prawdziwie nasza?
Oto znowu jedno z tych pytań, których lepiej nie stawiać...
Bądź zdrów.