<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Żuławski
Tytuł Z domu ojców
Pochodzenie Kuszenie Szatana
Wydawca Tow. Akc. S. Orgelbranda S-ów, E. Wende i Spółka
Data wyd. 1914
Druk Zakł. graf. Tow. Akc. S. Orgelbranda S-ów
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VIII.

Boryniec, dnia 11. sierpnia.

Starasz się psychologicznie wytłumaczyć mi rewolucję, czyli ewolucję, która się we mnie odbywa, a ja ci powiadam, że to wszystko jest głupstwo.
Jestem człowiek słaby — oto cała rzecz.
Widzę to jaśniej, niż kiedykolwiek, teraz, gdy siedzę z rękami założonemi na głowie i wodzę bezmyślnem okiem po suficie.
Ot co... ot co...
Mam wrażenie pijaka, który się budzi jeszcze nietrzeźwy i z bólem głowy. Niesmak mam w ustach — prawie fizyczny.
Boję się marzeń i otrząsam ze wstrętem, gdy się które do mnie zbliża. A jednak...
Wiesz, powiem ci coś; nie wiem, czy to będzie rozumne, ale prawdziwe jest w każdym razie.
My wszyscy, my myślący, mędrkujący, reflektujący, jesteśmy kiepskimi majstrami.
Pan Bóg świat stworzył, — ty możesz sobie zamiast „Pan Bóg“ powiedzieć: substancja, absolut zasada syntetyczna, rozum, materja i t. d., faktem jednak pozostaje, że świat jest.
Maszyna wcale niezła, mimo, że temu lub owemu kółku, tej lub owej śrubie zdaje się, żeby się może nie powinna tak prędko obracać, lub nie tak silnie przez inne być potrącaną, ale cóż to znaczy?
Otóż my, ludzie, stajemy przed tą maszyną, stoimy przed nią długo i początkowo właściwie nic nie wiemy.
Następnie zaczynamy się dziwić, że ta maszyna się porusza i uważamy to za swe wielkie odkrycie, że ona się porusza.
Otwieranie ust i kaleczenie sobie palców, to pierwsze następstwo tego zdziwienia i tego odkrycia.
Nareszcie zabieramy się do dzieła... Po długim czasie, po licznych a nieudałych próbach, udaje nam się nareszcie rozłożyć tę maszynę na poszczególne części; oglądamy po jednemu kółka, śrubki, czopki — i...
I nic.
Całkiem nic. Chwalimy, co prawda, ogromnie własną bystrość, własną zręczność, ale gdy przyjdzie napowrót złożyć porozkręcane śrubki, jakoś nie idzie... Mamy przed sobą kupę żelaztwa, z którem nie wiadomo, co robić.
Dostrzegamy wtedy po wielu trudach przez mgłę miłości własnej własną nieudolność, postanawiamy się zatem zbadać, no i naturalna rzecz — poprawić.
Tu powtarza się ta sama komedja.
Analizujemy, reflektujemy, badamy i krytykujemy swe „ja“ nieszczęsne: z żywego człowieka otrzymujemy setki i tysiące aktów psychicznych, „komórek“ i licho tam wie, czego jeszcze, a z tego wszystkiego — znowu nic.
Wiemy tyle, co i przedtem, to znaczy nic, a straciliśmy siłę żywą i bezpośrednią, jednolitość swej jaźni. Z maszyny, która mogła coś zdziałać, zrobiła się znowu kupa rupieci.
Ale kupa rupieci bardzo rozumnych, bośmy przecież rozumnie i z pewnym systemem a metodą tę maszynę popsuli!
Niektórzy mówią, że się ta maszyna z czasem złoży napowrót, a wtedy będzie strasznie dobra, lepsza nawet, niż była poprzednio. Jak skrzypce rozbite i sklejone.
W tem sęk, żeby je skleić.
Może ktoś, kiedyś — za marny tysiąc, za marne dwa tysiące lat...
Dwa tysiące lat — głupstwo! Wszakże plazma potrzebowała prawdopodobnie dziesięćkroć dłuższego czasu co najmniej, aby jakiego lichego wymoczka utworzyć.
Tak, głupstwo, ale tymczasem ja i ty i my wszyscy dzisiaj nic nie jesteśmy warci.
Powiedziałem to sobie kiedyś — i staram się już o tem nie myśleć.
Wiem, że to źle tak bezczynnie ręce ducha zakładać — ale staram się o tem nie myśleć.
Natomiast studjuję z ekonomem rachunki i umawiam się z żydami o zapłatę mojej ojcowizny.
O zapłatę mojej ojcowizny... Prawda, że to brzmi bardzo poetycznie? Gdzieś czytałem podobny zwrot i spodobał mi się.
Bądź zdrów...

Dr. Boryniecki.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Żuławski.