Z dziejów Warszawy

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Hoesick
Tytuł Z dziejów Warszawy
Pochodzenie Szkice i opowiadania historyczno-literackie
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1900
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.
Z DZIEJÓW WARSZAWY.

Do najbardziej interesujących obrazów na warszawskiej Wystawie retrospektywnej[1] należały bezwarunkowo te, które przedstawiały różne widoki Warszawy z przed roku 1830, a więc Dawne Krakowskie Przedmieście Misserowicza, Kawiarnia z roku 1830 zwana Honoratką Pęczarskiego, Widok Zamku lub Plac Zygmunta Marcina Zaleskiego i inne tym podobne. Widzi się na nich staroświeckie domy z oknami o małych kwadratowych szybach, naftowe latarnie zwisające z drewnianych słupów, niebrukowane lub zwykłemi kamieniami brukowane ulice, ogromne landary, zielone studnie, mężczyzn w bronzowych surdutach, w czarnych halsztukach, w cylindrach z ogromnemi rondami, lub w rogatywkach, kobiety w szerokich sukniach, w kolorowych szalach, w dziwacznych kapeluszach, żydów z pejsami, w hałatach i sobolowych czapkach, a wśród tego różnobarwnego tłumu nie brak i zamaszystych postaci typowych polonusów w kontuszach i przy karabeli... Tam znowu widać przeciągające z muzyką wojsko narodowe, przypatrując się zaś Rewii na Saskim placu Michała Chylewskiego, między postaciami konnych jenerałów, otaczających siedzącego na białym rumaku Wielkiego Księcia Konstantego, z łatwością poznaje się niejednego bohatera epopei Napoleońskiej.
Co się tyczy atmosfery, panującej podówczas w Warszawie, jak w ogóle w całem Królestwie, to wyróżniała się ona pod wieloma względami bardzo dodatnio. W powietrzu nie przebrzmiały jeszcze echa wspaniałej koronacyi Cesarza Mikołaja na Króla Polskiego; w Zamku, w tej samej sali, która pamiętała sejm czteroletni, toczyły się obrady wolno obieranego Sejmu konstytucyjnego; wszędzie wrzało życie gorączkowe, samoistne, wzrastał dobrobyt mieszkańców, powstawało mnóstwo instytucyi, szerzyła się oświata. Książę Lubecki, niepospolity minister finansów, otoczony gronem zdolnej młodzieży, «wywoływał ruch, dający silne poczucie bytu państwowego», wskutek czego mówiono o nim, że «umiał oddziaływać nietylko na sprawy, ale i na wyobraźnię»; dzięki założonemu niedawno Towarzystwu kredytowemu i Bankowi Polskiemu, rozwijał się przemysł, rolnictwo i handel; Henryk Łubieński, Ludwik Jelski, Michałowski, Tyzenhaus, Leon Sapieha i wielu innych, pracowali po biurach i fabrykach; Wolicki jeździł do Anglii, a Małachowski (późniejszy przyjaciel Zygm. Krasińskiego) dotarł aż do Indyj, by rozpoznawać nowe drogi handlowe; ponad tem wszystkiem zaś, niby świątynia Pallady nad ruchliwem życiem Aten, królowało poważne i światłe Towarzystwo Przyjaciół Nauk, rodzaj Académie Polonaise, najsilniejsza ostoja ówczesnej literatury klasycznej. Życie towarzyskie, już przez to samo, że Warszawa była stolicą kraju, kwitło bujniej, niż kiedykolwiek. W karnawale panowało ożywienie, przypominające Paryż; dziarskie i eleganckie wojsko, dzięki swej galanteryi dla dam, podbijało serca Warszawianek, tak, iż prawie każdy oficer lub porucznik (zwłaszcza od ułanów) był mniejszym lub większym Don Juanem; a choć nie brakło i takich salonów, jak ten, który opisał Mickiewicz w trzeciej części Dziadów, salonów, gdzie obok »klasycznych nałogów» panowały »czczość i zgnilizna«, i dość jawna rozpusta, ujawniająca się w częstych nadzwyczaj, ba, poprostu modnych rozwodach, to większość jednak, i to większość znaczna, śmiało mogła uchodzić — i uchodziła — za centrum i tabernaculum polskości, za ogniska inteligencyi, towarzyskiej ogłady i wykwintności. Nawet Wielki Książe Konstanty, choć sarkano na niego, »miewał chwile, gdzie zdawało się, że jest rozkochany w czystej, eleganckiej i pięknej Warszawie, którą nieustannie upiększał i stroił«.
Jako ognisko ruchu umysłowego, zajmowała ówczesna Warszawa także pierwsze miejsce w całej Polsce. Wspaniałe słońce Wilna już się chyliło ku zachodowi; po innych miastach zaś, w Krakowie, we Lwowie lub Poznaniu, panowały jeszcze szare i spokojne półmroki literackiego świtu; słońce miało wzejść, ale później dopiero. Tymczasem wszystko się koncentrowało nad Wisłą, w stolicy Królestwa Polskiego. Tutaj mieszkali najwybitniejsi pracownicy pióra, tutaj wychodziło najwięcej czasopism, tutaj się najwięcej interesowano sprawami literackiemi. Zażarta walka klasyków z romantykami, wrząca od kilku lat — od pojawienia się Ballad i romansów Mickiewicza — po wszystkich dziennikach i miesięcznikach, dostarczała bardzo wdzięcznego tematu do t. zw. »inteligentnych rozmów«; po salonach (między którymi prym trzymał salon panny Kickiej), kawiarniach, redakcyach czasopism, nie wyłączając teatru, spierano się o Mickiewicza lub Koźmiana, stawano w obronie Dziadów lub kruszono kopje w sprawie Kornela i Rasyna. Jedni, z Dmochowskim i Ludwikiem Osińskim na czele, wierzyli w nieomylność i zbawiennosć poetyki Boileau'a; drudzy, a mianowicie młode pokolenie, wierzyli w Lessinga i Szlegla. Stanowisko pośrednie, le juste milieu, zajmowali jen. Morawski i Kaź. Brodziński: pierwszy, bardziej skłaniający się ku klasykom, z którymi żył w przyjaźni; drugi, bardziej skłaniający się ku romantykom, którzy go w stosunku do Mickiewicza uważali za swego Jana Chrzciciela. Za trzeciego in diesem Bunde uchodził stary J. U. Niemcewicz, który, wyższy ponad stronnictwa literackie, żył w zgodzie ze wszystkimi: poważał klasyków, lecz miał uznanie i dla romantyków.
Rzecz prosta, że w takim stanie rzeczy, i prasa, będąca wyrazem opinii ludzi piszących, dzieliła się na dwa obozy. Swoją drogą przeważał romantyzm, o tyle przynajmniej, że pism, przychylnych romantyzmowi, było więcej. Do kategoryi tej należały: Gazeta Polska, której stałym współpracownikiem i filarem był »ojciec krytyki polskiej« Maurycy Mochnacki, sławny dzięki swym artykułom o Maryi Ant. Malczewskiego i Literaturze XIX wieku, w tejże Gazecie Polskiej drukowanym; dalej Kuryer Polski (organ opozycyi sejmowej), liczący kilka tysięcy prenumeratorów, a wydawany przez Ksawerego Bronikowskiego; i wreszcie redagowany przez Ordyńca Dziennik Warszawski, bardzo popularny między młodymi z powodu głośnych wystąpień w nim Maurycego Mochnackiego przeciwko Janowi Sniadeckiemu. Nadto wychodził w tym czasie pod redakcyą młodziutkiego Konstantego Gaszyńskiego Pamiętnik dla płci pięknej, będący, jako organ »najmłodszych«, pismem par excellence literackiem i artystycznem. Istniejąca do dziś dnia Gazeta Warszawska miała już wtedy swoją powagę. Najpoczytniejszem pismem, które się zrzekło klasycyzmu, był redagowany przez Fr. S. Dmochowskiego, dzierżącego berło ówczesnego cechu »krytyków i recenzentów warszawskich«, Dziennik Korespondenta Warszawskiego i zagranicznego. Drugą ostoją klasycyzmu był Pamiętnik Lacha Szyrmy, cel złośliwych pocisków ze strony Maur. Mochnackiego. Pismem brukowem, nie wtrącającem się do walki klasyków z romantykami, był wydawany i redagowany przez Brunona hr. Kicińskiego Kurjer Warszawski, powszechnie zwany »Kurjerkiem«.
Kiedy się mówi o prasie ówczesnej, trudno nie wspomnieć o ówczesnej cenzurze. Głównym przedstawicielem jej, znanym w całej Warszawie, był Szaniawski, mający, obok wielu złych, jedną dobrą stronę w oczach ówczesnej młodej Polski, mianowicie tę, że romantyków poczytywał za rodzaj donkiszotów literackich, za rodzaj błędnych rycerzy feodalizmu, wskutek czego, jak zapewnia Mochnacki, łaskawszym był dla nich, jako cenzor, aniżeli dla klasyków. Nie przypuszczał bowiem, ażeby romantycy mogli być — w zakresie dziennikarstwa — sektą polityczną, stokroć niebezpieczniejszą, aniżeli racyonalny patryotyzm białych klasyków.
Nie wszędzie jednak, na szczęście, sięgała władza Szaniawskiego. Do takich miejsc uprzywilejowanych należały między innemi i kawiarnie, odgrywające w ówczesnym życiu literackiem Warszawy podobną rolę, jak n. p. kawiarnie londyńskie w życiu politycznem Anglii za Jakóba II. Kawiarnie te, w których schodzono się o pewnych godzinach na kawę literacką, zastępowały brak t. zw. salonów literackich, których ówczesna Warszawa jeszcze nie znała prawie. Wiedziano wprawdzie, że hrabia Wincenty Krasiński, na wyprawianych przez siebie, a głośnych w stolicy obiadach »czwartkowych« podejmował grono poetów i literatów, ale to był salon literacki dostępny wyłącznie dla klasyków, gdyż sam jenerał-gospodarz, (choć napisał rozprawkę o poezyi trubadurów prowansalskich), był zagorzałym klasykiem z przekonania. Stary Koźmian, (któremu przydomek Starego tak przysługiwał zawsze, Jak Zygmuntowi I), »drewniany« Osiński, jenerał Morawski, Fr. S. Dmochowski, Dominik Magnuszewski, Franciszek Wężyk i, przedmiot niesmacznych żartów w czasie tych lukullusowo-olimpijskich sympozyonów, Jaxa Marcinkowski, przyszły bohater dowcipnej Jaxiady Kont. Gaszyńskiego, który obok A. E. Odyńca był jedynym reprezentantem młodych na tych zebraniach starych: oto poczet szczęśliwych a nielicznych ulubieńców Apollina, mających zaszczyt bywać w pałacu na Krakowskiem Przedmieściu. Reszta piszących, nie wyłączając najwybitniejszych, jeśli się chcieli schodzić także na Krakowskiem Przedmieściu, musieli naznaczać sobie rendez-vous w kawiarni Brzezickiej, obok poczty (na rogu Koziej). Była to ze wszystkich kawiarni w Warszawie najpopularniejsza (jak dzisiaj Lourse w Hotelu Europejskim); towarzystwo zaś, które się tu o pewnych godzinach schodziło dla pogawędki i przeczytania dzienników (pani Brzezicka prenumerowała wszystkie pisma), mogło przedstawiać większy urok dla niejednego, aniżeli słynne «obiady czwartkowe» u niepopularnego jenerała Wincentego. Stałymi gośćmi, bywającymi «u Brzezickiej» byli: Ludwik Nabielak, przyszły Belwederczyk, a do tej pory tłómacz Królodworskiego rękopisu oraz Pieśni o wyprawie pułku Igora; Ignacy Dobrzyński, znany muzyk, niebezpieczny współzawodnik Kurpińskiego; Dominik Magnuszewski, autor popularnego podówczas Starego kawalera; Konstanty Gaszyński, młodziutki wydawca Pamiętnika dla czci pięknej, w którym uczęszczający na uniwersytet 17-to letni Zygmunt Krasiński stawiał bezimiennie swe pierwsze kroki na piśmienniczej niwie; Michał Podczaszyński, ten sam, który niegdyś w Wilnie, skąd był rodem, małego Słowackiego na ręku nosił; i wreszcie «warszawscy dwaj muzycy»: Maurycy Mochnacki i Fryderyk Chopin, którzy przychodzili do Brzezickiej, ażeby tu z Ignacym Dobrzyńskim pogawędzić o muzyce narodowej.
Oprócz kawiarni Brzezickiej cieszyła się względami cyganeryi warszawskiej t. zw. «Dziurka» w pałacu Teppera przy ulicy Miodowej (obecnie dom Grabowskich). Kto się chciał zobaczyć z Bronikowskim, Mochnackim, Nabielakiem, Bohdanem Zaleskim, Zienkowiczem, Sew. Goszczyńskim, Maur. Gosławskim, Ferd. Chotomskim lub Ant. Góreckim, mógł ich prawie zawsze o pewnych godzinach spotkać «w Dziurce» (z powyższego wynika, że Nabielak i Mochnacki musieli sporo czasu poświęcać na przesiadywanie w kawiarniach, skoro należeli do stałych gości zarówno pani Brzezickiej jak i «w Dziurce»). Była to kawiarnia młodych, gdzie hołdowano romantyzmowi, gdzie sobie żartowano z klasyków, gdzie Ferd. Chotomski czytywał na głos, coram populo, wyjątki ze swej arcydowcipnej Eneidy trawestowanej (a trawestowanej na przekór klasykom, dla których Eneida była ideałem poezyi), gdzie toczyły się rozmowy o Goethem i Schillerze, Byronie i Walter Scottcie, słowem, o literaturze romantycznej, czyli niemieckiej i angielskiej, a gdzie literatura francuska, o ile przez nią rozumiano konwencyonalny klasycyzm ze szkoły Boileau'a, najczęściej stawała się przedmiotem dowcipnych konceptów i żartów.
Wprost przeciwnie działo się Pod Kopciuszkiem, w najdawniejszej ze wszystkich kawiarni w Warszawie, gdzie wodzirejem był Ludwik Osiński. Tutaj komponowano dowcipy na temat romantyków. Ponieważ do stałych gości Kopciuszka należał między wieloma innymi i Alojzy Żółkowski, redaktor słynnego Momusa i pierwszy komik komedyi, słusznie uchodzący za Nestora facecyonistów warszawskich, więc dowcipy mogły — i musiały — być zabójcze dla tych, co się schodzili w Dziurce. Szczęściem dla ostatnich, kompania, zbierająca się Pod Kopciuszkiem, więcej, aniżeli o literaturze i poezyi, rozprawiała o teatrze. Albowiem była to kawiarnia teatralna w całem znaczeniu tego wyrazu (jak dzisiejsza cukiernia Semadeniego «pod filarami» Teatru Wielkiego): raz dlatego, że znajdowała się w pobliżu gmachu Teatru Narodowego, a powtóre, że w niej dawali sobie rendez vous przeważnie ludzie ze sfer teatralnych. Ludwik Osiński bywał tu, nie w roli poety i profesora, lecz w roli dyrektora Teatru Narodowego, oraz tłómacza tragedyi «wielkiego Kornela». Kazimierz Brodziński zachodził Pod Kopciuszka jako tłómacz niejednego libretta do opery wystawionej przez Kurpińskiego. Ten ostatni, jako główny dyrektor opery, cieszył się Pod Kopciuszkiem wielką powagą, co można do pewnego stopnia powiedzieć także i o autorze Władysława Łokietka, a mistrzu Fr. Chopina, Józefie Elsnerze, tudzież o niektórych wybitniejszych aktorach Teatru Narodowego, jak Kudlicz, Zdanowicz, Nowakowski[2].
Nadmienić wypada, skoro się już wspomniało o teatrze, że teatr w ówczesnem życiu Warszawy (podobnie, jak i dzisiaj), grał rolę pierwszorzędną: do teatru, który się wtedy znajdował przy placu Krasińskich (dzisiejszy gmach Teatru Wielkiego budował się właśnie «na Marywilu»), chodziła cała Warszawa, wszystkie sfery. Mnóstwo się na to składało okoliczności, a przedewszystkiem ta, że w dziejach sceny warszawskiej epoka pomiędzy rokiem 1829 a 1830 należała do najświetniejszych pod każdym względem. By zrozumieć, że chodząc do ówczesnego teatru w Warszawie, miało się możność doznawania rzetelnej roskoszy artystycznej (gdy chodzi o grę artystów), dość wymienić takie nazwiska aktorów, jak wspomniany już Alojzy Żółkowski (ojciec tego Żółkowskiego, którego genialną grę podziwialiśmy wszyscy), Kudlicz, Panczykowski, Zdanowicz, Nowakowski, Werowski (Królikowski tamtej epoki), Ledóchowska (ówczesna Modrzejewska) i w. in. Repertuar także odznaczał się wielkiem urozmaiceniem. Bo czego tam nie grywano w tym teatrze na placu Krasińskich! Jak się domyśleć nie trudno, musiano w przybytku sztuki dramatycznej, którego dyrektorem był Osiński, często raczyć publiczność Kornelem i Rasynem. Jakoż było tak w istocie, i Warszawa miała aż nadto sposobności przysłuchiwania się gładkim aleksandrynom Atalii, Horacyuszów, Cynny, Andromaki, Fedry etc. Niestety, a ku najwyższemu oburzeniu całego obozu klasyków, publiczność, wraz z młodem pokoleniem, coraz bardziej zrzekała się klasycyzmu, czego smutnym a wielce wymownym dowodem bywała widownia warszawskiej świątyni Melpomeny, najczęściej świecąca pustkami, ile razy figurowali na afiszu: Kornel, Rasyn lub Wolter. Okoliczność ta, o ile do rozpaczy mogła doprowadzać dyrektora i jego przyjaciół z «obozu klasyków», o tyle była wielce pożądaną wodą na młyn romantyków z Dziurki, którzy raz po raz odnosili szumne zwycięztwa nad swymi przeciwnikami. Nawet w teatrze! Albowiem nie było rady: na «romantycznych Makbetów» (w przeróbce Ducisa), na Hamleta, na Szyllerowską Intrygę i miłość, na Inez de Castro — jeżeli chodziło już o tragedye — publiczność, o zgrozo! uczęszczała chętniej, aniżeli na pudrowane tyrady tłómaczonych przez Osińskiego arcydzieł teatru francuskiego. O tempora!... Swoją drogą najchętniej chadzano na komedye: na Molierowskiego Mizantropa, Świętoszka i Skąpca, świetnie granych przez Kudlicza, i na takie komedye swojskie, jak Fredrowski Pan Geldhab z nieporównanym Żółkowskim w roli tytułowej, jak Cudzoziemczyzna, Damy i huzary. Nie gorzej bawiono się na Karykaturach Goldoniego, w których, w roli Fabrycego, celował znowu Nowakowski, tak dalece, że go «niemal powszechnie uważano, jako godnego następcę jednego z największych artystów sceny polskiej, Alojzego Żółkowskiego». Sztuki tego rodzaju, do których jeszcze dodać należy Szkołę starców Kazimierza Delavigne'a, «przeważały w pieniężnym wpływie wszelkie wystawy Atalii, Horacyuszów lub Cynny, a nawet romantycznych Makbetów». Z tego nawet mogli się cieszyć romantycy!... Mimo to, nawet i oni musieli przyznać, że największem powodzeniem kasowem cieszyły się sztuki, z prawdziwą sztuką mające niewiele wspólnego. Gdy na afiszach figurowały wodewile tego rodzaju jak Trzydzieści lat czyli Życie szulera, Szkoda wąsów, Kontusz i żupan lub wielce niewykwintny Chłop milionowy, (grany kilkadziesiąt razy przy zapełnionej widowni, mogącej pomieścić przeszło 1100 osób) w kasie brakło biletów. Gust publiczności, nie zbyt wybredny widocznie, wolał farsy, aniżeli poważne komedye, nie mówiąc już o tragedyach. Że tak było istotnie, dowodziły podobne przedstawienia, jak występy «uczonego psa Fido» lub «małpy Żoko», wywołujące w teatrze narodowym «dziwne publiczności rozczulenie».
Tem się tłómaczy, że założony świeżo Teatr Rozmaitości, w którym grywano wyłącznie farsy lub operetki, zaczął w krótkim przeciągu czasu Teatrowi Narodowemu czynić poważną konkurencyę, (jak dzisiejszy teatr Mały — Wielkiemu i Rozmaitościom). Filisterska część ludności, lubiąca się w teatrze przedewszystkiem śmiać, miała więcej sposobności po temu w Teatrze Rozmaitości, którego dyrektorem był Kudlicz, aniżeli w poważnej «świątyni» Osińskiego (o ile w niej nie dawała przedstawień trupa francuska, od dwóch lat bawiąca w Warszawie). Jeżeli chodzi o Osińskiego, to ten musiał nie bardzo cieszyć się z powodzenia Rozmaitości, zwłaszcza odkąd w nich zaczęto grywać parodye sztuk, mających powodzenie na placu Krasińskich: kiedy, przedrwiwając grywane w Teatrze Narodowym Trzydzieści lat czyli Życie szulera, zaczęto dawać w Rozmaitościach Piętnaście lat czyli Życie lokaja; kiedy, w czasie przedstawień Chłopca milionowego, w Teatrze Rozmaitości dawano wybornego Chłopca studukatowego Słowaczyńskiego (nie Słowackiego, jak przypuszczali niektórzy).
Kwestya ta, o ile mogła drażnić Osińskiego, o tyle była obojętna Kurpińskiemu, jako dyrektorowi opery: na opery bowiem, choć były śpiewane nieszczególnie, uczęszczano chętnie. W ciągu roku 1830 cieszyła się szczególnem powodzeniem Cecylia Piaseczyńska Kurpińskiego, która, wystawiona po raz pierwszy dnia 9 lutego, wywołała taki zachwyt, że, jak pisała Gazeta Korespondenta Warszawskiego i Zagranicznego, «śmiało możemy nazwać p. Kurpińskiego polskim Rossinim i winniśmy się chełpić z posiadania narodowego kompozytora o pięknej i nowej wyobraźni, jak podobnie czynią (t. j. chełpią się) inne narody». Nie mniejszem powodzeniem cieszyły się i opery obce, z których najwięcej grywano Rossiniego, Mozarta i Webera: Flet zaczarowany, Cyrulik Sewilski, Otello, Sroka-złodziej, Mularz i ślusarz, Wolny strzelec, etc. nie schodziły z afisza.
Publiczność chodziła na nie pilnie, bo Warszawa zawsze lubiła muzykę, nawet wówczas, gdy chodzenie do Teatru Narodowego — cokolwiek grano — tylko w połowie było przyjemnością. Oto, co w tej mierze pisze «jeden z uczestniczących» w Nrze 103 Gazety Koresp. Warsz. i Zagr. «Małe pytanie. Czyby w Teatrze Narodowym głównie oświecający kinkiet, czyli żerandol, nie mógł być więcej zabezpieczony od rozlewu znajdującego się w nim oleju, a przeto, czyby widzowie nie mogli być ochronionymi od poniesienia (od ponoszenia chyba?) uszczerbku na swej odzieży?» Tenże jegomość, we dwa dni później, w Nrze 105 tegoż pisma, zapytywał powtórnie: «Czyby olbrzymi żerandol, mieszczący w sobie więcej światła, niż nieraz scena, nie mógł być zabezpieczonym tak, jak to w zagranicznych teatrach bywa, siatką z drutu mosiężnego, aby uniknąć wielkiego nieszczęścia przez opadanie dosyć często pękniętego szkła na odkryte (a może i łyse?) głowy lub komu w oko?» a nadto «czyby nie można zapobiedz, aby lampy w ogóle nie kopciły i czyściej były utrzymywane: szczególnie w orkiestrze i koło suflera — przez co rzadko kiedy można wyjść z teatru, siedząc w krzesłach (rzeczywiście «wyjść z teatru, siedząc w krzesłach», mogło być trudno) bez bólu głowy; same szkła w orkiestrze, zakopcone aż do czarności, okazują, jak opieszałą jest usługa».






  1. Z roku 1898.
  2. Zob. Bibl. Warsz. 1873, I, 1—238, Kawa literacka w Warszawie, (1829—1830) przez K. Wł. Wójcickiego.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Hoesick.