Z dziejów dnia/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Z dziejów dnia II. Zmrok |
Pochodzenie | Poezje Wiktora Gomulickiego, cykl Życie w obrazach |
Wydawca | Księgarnia A. Gruszeckiego |
Data wyd. | 1866 |
Druk | Bracia Jeżyńscy |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały cykl Cały zbiór |
Indeks stron |
Znacie tę chwilę przedwieczorną, złotą,
W której na miasto melancholja pada
I serca słodką przejmuje tęsknotą?
Od pracy Wstaje robotnica biada,
Kwiatami płowe przystraja warkocze,
I drżąc, na schadzkę podąża miłosną;
A wiatr, niosący zapachy urocze
Bzów, co na skwerach zakurzonych rosną,
Figlarnie muska jej włosy i szyję...
Przycichły głośne turkoty dorożek,
I słychać zegar, co godzinę bije
Na wieży. Rzekłbyś, że milczenia bożek
Z palcem na ustach błądzi pośród tłumu.
Czasem przechodzień roztargniony staje
I wśród głośnego fal ulicznych szumu,
O wsi poczyna marzyć. Widzi gaje
Tkane zachodu nićmi różowemi,
Pługi, błyszczące w kurzawy obłoku
I z głuchym brzękiem wleczone po ziemi,
Gromady dziewczyn, które przy potoku
O chłopcach z pustym szczebioczą chichotem,
Niebieskie dymy nad strzech żółtą słomą,
Łany błyszczące roztopionem złotem
I dziatwę, bajek wieczornych łakomą...
Tymczasem woźni zamykają biura,
A gruby kupiec liczy dzienne zyski;
Włoch gra mdlejąca arję z „Trubadura“,
I rzuca spojrzeń ogniste pociski
Na rozgadane przed bramą służące.
W sadach, dreszcz dziwny wstrząsa każdem drzewem;
A smutne klony i lipy marzące,
Wieczornym ptaków rozczulone śpiewem,
Szepczą i liśćmi całują się tkliwie...
O miejskie drzewa! na kamiennej niwie
Wzrosłe i zawsze na nostalgie chore!
Próżno wy gwiazdom skarżycie się nocą,
I łzy serdeczne sączycie przez korę —
Żaden wam z duchów nie przyjdzie z pomocą!
Słońce zagasło, ostatniemi blaski
Kościelnych wieżyc ozłociwszy krzyże.
Miasto się skrywa mrokiem nakształt maski;
Do gniazd jaskółki podążają chyże,
A z nor podziemnych, niby z głębi ziemi.
Wstają i idą na połów — szakale...
Sklepy gwiazdami błysły gazowemi,
Łunę rzucając na przechodniów fale;
A ta olbrzymia ludności kaskada.
Podobna źródłom grającym wśród Tatrów,
Z szumem w kawiarnie oświetlone wpada,
Ujście znajduje we wrotach teatrów,
Lub pochłonięta czarnych sień gardzielą,
W małych strumykach odpływa i ginie.
Już na balkonach, osłonięte bielą
Julje w kwiecistej siadają gęstwinie...
Już dziwnie śmiała pod wieczoru krepą
Miłość, co głuchą pragnie być i ślepą,
Bóstwom swym składać poczyna ofiary...
Już przez zdradzieckie, Faustowe czary,
Jak gołębica we śnie rozgruchana,
Biedna Małgosia idzie w moc szatana...
Coraz to ciemniej...
Widzicie pod murem
Postać, co zda się gnana przez sumienie,
Tak prędko bieży, i w licu ponurem
Takiej ma trwogi wyraz wyżłobiony?...
Lecz poetyczne rzućcie przypuszczenia
To... mąż, co uciekł od kłótliwej żony,
A teraz idzie, gdzie się rozzielenia
Parą kasztanów dziedzińczyk niewielki;
Pragnie on na dnie kufla lub butelki
Znaleźć straconą duszy równowagę,
A że nie umiał powiedzieć apage
Złemu duchowi, przeto za powrotem
Mściwa Ksantypa wydrapie mu oczy..
Nad kolebkami krążą cichym lotem
Dobrzy gienjusze; czasem śpiew uroczy
Po nad domami zadrży i przepadnie...
Nędza zasypia w ukojeniu błogiem.
Smutny myśliciel na śpiących bezładnie
Patrzy z miłością. „Idziesz-że ty z Bogiem —
(Mówi on) grodzie swawolny lecz dobry?
Czy umiesz bywać w jałmużnie rozrzutnym?
Czy jesteś sercem bogaty i chrobry?
Czy niesiesz radość i pociechę smutnym?
O! bo nie dosyć, żeś wymiótł ulice,
Rzeźb koronkami zahaftował mury,
Gazowych świateł zatlił błyskawice,
I wieżom kazał zatrzymywać chmury...
Nie dość, że mawiasz w kościołach pacierze,
A dziadom sypiesz grosze i srebrniki,
Że ciebie Chrystus malowany strzeże
I żeś powiesił na piersiach krzyżyki, —
Potrzeba jeszcze, byś w sercu miał Boga!“
...... Ulice tymczasem,
Zalega cisza, uroczysta, błoga,
I nad latarni zapalonych lasem
Jak tryumfator wschodzi pełnia blada...
...............
Znacie tę chwilę przedwieczorną, złotą,
Kiedy na miasto melancholja pada,
I serca słodka przejmuje tęsknotą?