[363]Z OBCZYZNY.
Ach, cóż nie dał bym mój Boże,
Bym choć jedno mgnienie z wami
Mógł się dzielić szczęściem — łzami —
Jak było przed laty!
Chociaż chwilę o wieczorze
W cichym, czułym serc uścisku,
Lub siąść społem przy ognisku
U rodzinnej chaty!
[364]
Ach, cóż nie dał bym mój Boże!
By przez jedno tylko mgnienie
Pełną piersią chwycić tchnienie
Naszych pól i lasów
Ujrzeć krzyż — co na rozdroże
Patrząc — w niemoc kwiatów strojny,
Przeżył silny i spokojny
Tyle ludzi — czasów!
Bym o cichej nocy letniej
Te urocze słyszał pieśni,
Wytworzone z łona cieśni
Niby słowa Boże —
Lub gdy niwa się zakwietni
Widział dzieci, jako kwiaty
Niosą — polne bzy, bławaty
Pod krzyż na rozdroże.
Jak utrzymać myśl na wodzy?
Ach! ta żądza pierś przepala —
By choć we śnie — by choć zdala
Ujrzeć lube strony —
[365]
Wszystkich co są sercu drodzy!
Obraz ten mi z lat uroku
Z lat dziecinnych błyska w oku
Jakby dziś stworzony.
Nieraz, kiedy za drzew szczyty
Słońce kryje się promienne,
Niby tęskne — niby senne —
Mnie się myśli roją:
Że bezchmnurne te błękity,
Co dziś zwisły na obczyźnie,
Wczoraj były w mej ojczyźnie
Nad zagrodą moją.
I tak, gdzie się oczy zwrócą,
Żal — żal w piersiach tam, za wami —
Za młodością, za jej snami,
Życia wdziękiem — kwiatem!
Ha! daremno! nie powrócą
Jasne blaski gwiaździe zbladłej!
One zgasły już, przepadły
Śród bojów za światem!
Apolda, 1866. Feliks Kozłowski.