Za Drugiego Cesarstwa/Umowa kochanków
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Za Drugiego Cesarstwa |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Biesiada Literacka |
Data wyd. | 1892 |
Druk | Emil Skiwski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W pierwszych dniach września niespodziewane odwiedziny przerwały gruchania zakochanéj pary. Przechadzali się właśnie po cienistych alejach parku, kiedy usłyszeli za sobą przyspieszone kroki: Marceli odwrócił się z niechęcią i poznał notaryusza z Sasseville, pana Varincourt.
— Ach! to pan — zawołał — jakiż szczęśliwy traf pana sprowadza?
W duszy jednak przeklinał natręta.
— Najmocniéj przepraszam — rzekł notaryusz uroczyście — ale mam ważny interes do pana wicehrabiego: list od pana radcy stanu.
— Od mojego ojca? Siadajmy, słucham pana.
Wszyscy zajęli miejsce na darniowéj ławeczce. Pan Varincourt rozłożył tekę pełną papierów i, zwracając się do Marcelego, zapytał:
— Wszak pisałeś pan niedawno do hrabiego Besnard’a?
— Nieinaczéj, donosiłem mu, że zaślubię księżną Carpegna.
— Daremnie się trudziłeś — szyderczo przerwała Rozyna.
— Oto jest odpowiedź, którą raczył dać na list pański hrabia Besnard — rzekł notaryusz.
— Jakto! mój ojciec pisał do pana, nie do mnie?
— Bardzo mi przykro, ale tak jest, panie wicehrabio.
Marceli wziął list i zaczął go czytać głośno. Rozyna sparła głowę na jego ramieniu, bez względu na obecność świadka, i słuchała z przymkniętemi oczyma.
List był pisany w tonie bardzo ostrym:
„Szanowny Panie! Jeden z pańskich klientów, wicehrabia Marceli Besnard, zawiadomił mnie, że zamierza się żenić. Nieraz już zwracałem uwagę tego młodzieńca, że postępowanie jego zadziwia mię i martwi, ale ponieważ pozostał głuchym na moje prośby i przełożenia, musiałem zerwać z nim wszelkie stosunki. Bądź pan łaskaw zanieść mu moję odpowiedź.
Niegdyś uczciwy człowiek nie pomyślałby o zaślubieniu wdowy po człowieku, który znieważył jego ojca i zginął z jego ręki; honor byłby wziął górę nad miłością. Dziś czasy się zmieniły, inna panuje moralność. Ja jednak zasad moich nie zmienię i oświadczam wicehrabiemu Besnard’owi, że ponieważ nie chcę być spólnikiem jego hańby, stanowczo odmawiam zezwolenia na to małżeństwo. Powiedz pan przytém memu synowi, że niedługo będzie potrzebował czekać: jestem już bardzo stary i bardzo chory.
Łączę wyrazy poważania.
— Via vechietto! — szepnęła młoda kobieta, nie podnosząc oczu.
Marceli milczał i, zacisnąwszy usta, nerwowo obracał laską w ręku.
— Cóż poczniemy? — zapytał notaryusz — kodeks Napoleona powiada, że w razie ojcowskiéj odmowy, trzeba złożyć akt uszanowania. Mam kolegę w Paryżu, który się tego podejmie; trzeba tylko, ażeby księżna Carpegna, urodzona hrabianka da Prata, wskazała mi swego notarysza we Włoszech; on mi dostarczy pewnych dokumentów.
— Boże! co tu kłopotów! — przerwała Rozyna — czy nie lepiéj się uciec do trucizny dla połączenia Romea z Julią?... Nie, nie chcę tego, wolę... czekać.
Z taką siłą wymówiła ostatni wyraz, że syn hrabiego Besnard’a pobladł.
— Namyślę się i za kilka dni dam panu znać o mojém postanowieniu — rzekł po chwili.
Notaryusz złożył papiery, zamknął tekę i, skłoniwszy się, odszedł poważnym krokiem.
— Poco się tak spieszyć z tém małżeństwem? — mówiła pieszczotliwie Rozyna — poczekajmy jeszcze.
— Ale chciałbym mieć cię nazawsze dla siebie.
— Więc słuchaj — rzekła uroczyście — ja znam węzeł mocniejszy niż małżeństwo: śmierć... Jeżeli nas zdradza ukochana istota, trzeba ją zabić i samemu potém odebrać sobie życie.
Długie milczenie nastało po tém wyznaniu wiary.
— Dobrze — rzekł nakoniec Marceli — zgadzam się i na to.