Zagadki (Kraszewski, 1870)/Tom IV/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Zagadki
Wydawca Ludwik Merzbach
Data wyd. 1870
Druk Ludwik Merzbach
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Nie było dnia, żeby teraz nie nastręczał się majątek do nabycia w Krakowskiém lub Galicyi wschodniéj. Dr. Ignacy, państwo Skwarscy, prawnik ze Lwowa donosili o tych złotych jabłkach, które kogoś mniéj zrażonego i ostrożnego byłyby może spokusiły. Nic w istocie piękniejszego nad majątek na papierze; w inwentarzu wydaje się wszystko wielkich rozmiarów, wyobraźnia powiększa jeszcze każdy szczegół, dochody są obliczone na rozłakomienie, dogodności wyrachowane skrzętnie, słowem błogosławieństwo Boże, chwytać tylko i dziękować. Przybywszy na miejsce, dopiero na słońcu tém ukazują się powoli małe plamki, które wzrastają do przerażających rozmiarów... Dogodności zmieniają się w ciężary, ozdoby na defekta, braki dają się czuć dotkliwie i tajemnica, dla czego one złote jabłko było do zbycia, wychodzi na wierzch, bodaj tylko nie zapóźno.
Pani pułkownikowéj wszystko to zdawało się piękném, dobrém, chciała co najrychléj widzieć syna spokojnym, osiadłym a — daj Boże — żonatym obywatelem... Nie miała dlań innych pragnień nad to szczęście domowe, wiejskie, tradycyjne nasze, we dworze wśród lip starych, przy wiosce z kościołkiem, z dobremi sąsiadami, poczciwą żoną, staremi sługami i obchodem świąt po dawnym obyczaju z wiejskim ludem, plebanem, dziatkami i ubóstwem... Wyobrażała sobie, że po cichu u Boga wymodli mu Michalinę, którą kochała jak córkę... Dla tego co najprędzéj chciała już mieć owe gniazdko dla niego, dla siebie, dla przyszłości. Tymczasem jenerał okazywał się nader trudnym w wyborze a nawet nie taił, że wielce sympatyczna dlań z innych względów Galicya nie zdawała mu się stworzoną na to, by w niéj po trudach życia wypocząć było można... Tu wszystko jeszcze przedstawiało ten stan przechodowy świata, tworzącego się na nowo ze starych żywiołów, który zapowiadał walkę i wciągał w nią wszystkich, co stopą téj ziemi dotknęli; tu wszystko burzyło się, kipiało, rwało do przewagi wyłącznéj a pierwiastki bojujące nie zapowiadały rychłéj równowagi. Ruś, Polska, Niemcy, Izraelici, demokracya, szlachta, panowie, mieszczaństwo, wioska ścierały się z sobą, nie mogąc znaleść modus vivendi. Jedni trzymali się starych kolei, drudzy nowe chcieli wyrobić tory; rewolucya i jezuici, przywileje i równość, nie uznając swéj prawowitości, chłonąć chciały wszystko i panować. Obcemu człowiekowi, niewżytemu w te stósunki, straszno było wpaść między koła machiny, która najpewniéj zgruchotać mogła... Jenerał odważył się to powiedzieć matce... ona spojrzała nań błagająco i nie powiedziała nic, ale ręce jakoś załamała smutnie.
— Mam pewne stósunki, rzekł jenerał — które mi dają nadzieję, że bardzo trudne do uzyskania obywatelstwo pruskie mógłbym przecie zdobyć... Nic straszniejszego nad rząd nierządny i słaby jak austryacki, Prusy są silne, logicznie więc powinny być nawet dla Polaków powolniejsze, a życie tam zabezpiecza lepsza administracya ogólna. Stósunki są wyrobione, stałe. Dla czegożby nie pojechać, nie zobaczyć, nie spróbować, czy tam nie byłoby dogodniéj się osiedlić? Przynajmniéj dla porównania warunków, nim człowiek ostatecznie coś postanowi należy zbadać..
— Badaj, moje serce, badaj — zgodnie odpowiedziała pułkownikowa — ale tymczasem dysponujże, co ze mną ma być? Mam li tu znowu pozostać z Michaliną pod opieką poczciwego ale trochę natrętnego twego księcia? czy mam wracać do Warszawy i czekać, aż mi dasz znać, czy jechać z tobą?
— Moja mamo, odezwał się jenerał, mnie się zdaje, że to zupełnie od mamy i jéj rozkazów zależy...
Matka strzepnęła rękami, odwróciła się... głową poruszyła przecząco.
— Ja bo nie chcę mieć swéj woli, słucham ciebie i koniec. Moją wolą jest — powiadam ci, woli nie mieć. Rób, co zechcesz.
Z progu drugiego pokoju części rozmowy mimowolnym może świadkiem była Michalina. Jenerał odwrócił się ku niéj.
— Panno Michalino, ja nie chcę dysponować nic, mama nie życzy sobie — wyrokuj pani, biorę panią za sędziego polubownego...
Michalina cofnęła się zarumieniona.
— Jakim tytułem? spytała.
— Mama się zgodzi a ja proszę — masz pani tytuł, by być między nami sędzią!
— Alboż był spór?
— Broń Boże, jest kwestya, co robić, pomóż nam pani do jéj rozwiązania. Ja jestem jednym z tych synów marnotrawnych, którzy, długo nie będąc w domu, rodziców myśli zgadywać się oduczyli; pani lepiéj daleko czujesz, co mamie miłém i pożądaném być może — czemużbyś pani nie pomogła mi? byłaby to przyjacielska usługa.
Michalina spuściła oczy; widocznie była zakłopotaną.
— To jedno tylko wiem, że pułkownikowéj najmilszémby było, żebyś pan z nią mógł zostać, żeby jak najprędzéj znalazł się swój własny kątek...
— Ale wybór tego kątka? przerwał jenerał — uznasz pani?
— Słyszałam uwagi i wiem, że pan masz słuszność — ale...
— Ale co? droga pani! podchwycił Stanisław.
— Ale matka! jéj spokój!
— Właśnie tenbym chciał zapewnić. Jest rzeczą nieuchronną pojechać w Poznańskie... Co pani sądzi, czy mama także jechać i męczyć się ma, czy?
— Czy zostać tu i niepokoić o pana w Krakowie? dodała Michalina. O! doprawdy, w téj rzeczy ja radzić nie myślę... róbcie państwo sobie, co chcecie...
— Pani jesteś nielitościwa...
— Jak można tego wymagać po mnie!
Właśnie się ten spór toczył, gdy drzwi otworzył Arusbek i wszedł z bukietem w ręku...
Wszyscy umilkli tak nagle, iż łatwo się domyślił, że nadszedł nie w porę, cofnąć się już nie było podobna.
Michalina zmięszana odstąpiła parę kroków.
Jenerał zamyślony przeszedł się po pokoju. — Słuchaj Andrzeju, odezwał się, dobrze, żeś przyszedł, brakło nam arbitra, ty obmyślisz, co mamy począć. Ja nie chcę się wiązać w Galicyi kupnem żadném, póki innéj jeszcze, otwartéj mi części Polski nie zobaczę... Muszę pojechać w Poznańskie, mam tam starych ojca przyjaciół, bo nigdzie tylu żołnierzy z 1831 r. nie spotkasz, co w Poznańskiém... Więc jadę. Idzie o to, gdzie mama pozostać ma, czy jechać ze mną? czy siedzieć tu w Krakowie?
Arusbek pokiwał głową.
— Kraków, rzekł, jest cudowny, ale darujcie mi państwo, w relikwiarzu mieszkać nie podobna... ciasno i niewygodnie. Skłaniam głowę przed jego świętością — ale hotele niegodziwe i restauracye dla Spartanów nie dla popsutych dzieci XIX wieku... Pani pułkownikowéj jeździć z wami po Wielkiéj Polsce, bo to się podobno tak nazywa, choć jest dziś najmniejszą częścią Polski — nie podobna. Ja powiem otwarcie, jedźcie państwo do Berlina, tam wygodnie sobie osiądzie pani dobrodziejka (dobrodziejki nauczył się Arusbek w Krakowie i zawsze wyraz ten dodawał z bardzo zabawną wymową)... Jenerał pojedzie w podróż odkryć... a! Arusbek począł się śmiać i dodał cicho —
— A — ponieważ ja muszę téż jechać do Berlina i tam posiedzieć — zostaję na straży! Widzicie państwo, jak to się od drapieżnego Moskala trudno uwolnić!
Michalina dostała rumieńca, który okryła chustką dosyć niezręcznie, pułkownikowa popatrzała na syna, on na nią, Arusbek z kolei na ich dwoje.
— Cóż mama mówi? zapytał syn...
— Mama pyta się syna tylko, co on każe...
— A panna Michalina?
— Panna Michalina, trochę żywo i niecierpliwie przerwała ona — panna Michalina jedzie z pułkownikową i zupełnie jéj wszystko jedno, dokąd...
Arusbek pilno badał twarze, półuśmieszek błądził po jego ustach a oczy były smutne.
— Słowo jeszcze... ja jestem czasem ambarasująco otwarty... rzekł, coś mi się zdaje, że ja panie nudzę i że mnie macie zanadto? Mówcież, proszę, otwarcie! Ja w Berlinie ofiaruję się zdaleka w bramie stać, panny Michaliny moją grzecznością nie męczyć a pułkownikowéj pokazywać się także tylko w bramie hotelu od ulicy. Nie można być skromniejszym w żądaniach nademnie...
Wszyscy milczeli.
— Doprawdy, odezwał się jenerał, co do mnie, ja nie mam nic przeciwko planowi Andrzeja, doskonały... ze wszech miar wyborny... tylko nie sądzę, żeby komukolwiek w świecie się sprzykrzył, kto dłużéj był z nim. Andrzéj mógł być naprzykrzonym; wszyscy jak ja tęsknić po nim muszą.
Spojrzał na Michalinę, która w téj chwili po cichu weszła do drugiego pokoju. Pułkownikowa zamyślona stała. — Książę, rzekła, najlepiéj podobno obmyślił dla nas to, czegobyśmy my tak dobrze sobie ułożyć nie potrafili. Jedźmy więc do Berlina... Możebym się lękała zostać tam tak bardzo sama... mając miłego opiekuna...
Nie dając dokończyć, kniaź przyszedł ręce jéj całować. Podróż została uchwalona... Co tam potém z sobą mówiły Michalina z pułkownikową, wiedzieć nie możemy; to pewna, iż towarzyszka nie okazywała zbył złego humoru... Matka za to była jakoś posępną i zadumaną.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.