[319] ZAKRYSTJANIN PALICA
I PAN JEZUS NA KRZYŻU ROZPIĘTY.
II.
Lat przeszło sześćdziesiąt służę
W tym naszym starym kościele,
A nie wiem, co się w nim dzieje,
A jeśli wiem, to niewiele.
Zwłaszcza mi niewiadomo,
Co jest z tym Panem Jezusem,
Co tak się kiwa i kiwa
Nad ołtarzowym obrusem.
Widać, że Pan Bóg mnie okiem
Nie obdarował zbyt biegłem,
Bo, że Pan Jezus posmutniał,
Dopiero teraz spostrzegłem.
I teraz dopiero zocyłek,
Chyba me oko nie kłamie,
Że z krzyża ramienia oderwał
Jedno swe święte ramię.
Opuścił je na dół, dłoń wygiął
Do kościelnego wnętrza,
Jakgdyby kogoś przygarnąć
Chciała ta ręka najświętsza.
Ha! myślę, — ale któż Bożą
Odgadnie tajemnicę? —
Chce podziękować staremu,
Pragnie uścisnąć Palicę.
[320]
Prawda, lat przeszło sześćdziesiąt
Służyłem Ci, Jezu, zbyt wiernie:
Nieraz i palce-m poranił,
Gdym z kurzu omiatał Twe ciernie.
Lecz za to nie myślę o żadnej
Choć zasłużonej nagrodzie:
Spełniłem swój obowiązek,
Acz lepiej, niż dziś to jest w modzie.
Ale Ci jestem wdzięczny
Za Twoją grzeczność, o Panie,
Że umiesz mnie, starowinie,
Okazać podziękowanie.
I to mówięcy, odrazu
Do jego się twarzy przytulę:
Jeszcze żadnego policzka
Nie całowałem tak czule.
O, raduj się, Panie Jezu,
Wiernego masz druha we mnie,
Lecz Chrystus się nie raduje,
Widzę, że wołam daremnie.
Wiem już, dlaczego-ś smutny,
Chciałbyś kropelkę wina;
Na Jana, mojego patrona,
Przychodzi tu pić cała gmina.
Jeno, że ja się już nigdy
Rozumu nie nauczę:
Lat służę przeszło sześćdziesiąt,
A nie wiem, gdzie ksiądz chowa klucze.
[321]
A może — ha! Cóż to ma znaczyć?
Przed sześćdziesięciu już laty
Przyszedłem Ci służyć, a widzę
Dopiero dziś, żeś brodziaty.
Ale ja złemu zaradzę,
Nie w takiej masz wisieć ozdobie,
Wyciągnę porządną skrobaczkę
I wnet Ci tę brodę oskrobię.
Masz godnie obchodzić ze mną
Święto mojego patrona,
Twa broda tak samo, jak moja,
Musi być ogolona.
Wogóle na ziemskie swe życie
Niedobrą wybrałeś ziemię:
Poco-ś się rodził nie u nas,
Lecz w obcem Betlejemie.
Stajenek u nas jest dosyć,
A znalazłby się i żłobek
Klękałby i wół, i osioł,
I gazda, i wszelki parobek.
Hej kolęda! Kolęda!
By miękko Ci było leżeć,
Mamy po strychach dość siana,
I głód byś miał czem nasycić,
Dziecino ukochana!
Nie jedna też gwiazda ogromna
Na naszem świeci niebie,
Coby trzech mędrców przywiodła,
By powitali Ciebie.
[322]
I dary by się znalazły:
Na złoto niejedna jest owca,
A gdyby szło o kadzidło,
To pełno po grapach jałowca.
Nie wiem jedynie, z tą mirrą
Co to być mogą za cuda,
Ale wystarczy, jeżeli
Bogu to wiedzieć się uda.
Podobno to jakaś żywica...
Gdzież przecie żywić nią człeka?!
Nasi mędrcowie znieśliby-ć
Dość masła, sera i mleka.
Hej kolęda! kolęda!
A są i u nas mędrcowie
Ogromnie dowcipliwi,
Choć tyle jest głupich i u nas,
Że aż się sam Pan Bóg dziwi.
Nietylko niedobrze się stało
Z Twemi narodzinami
Lepiej Ci było, o Jezu,
I umrzeć pomiędzy nami.
Tak, poco Ci było kończyć
W dalekiej Jerozolimie,
Gdzie nawet do dnia dzisiejszego
Nie wszyscy wielbią Twe imię.
A przedewszystkiem nie wiedzieć,
Zalibyś umarł tak wcześnie:
[323]
Późną ma ginąć jesienią
Kwiat wszelki, a nie we wieśnie.
Poza tem wiadomo Ci dobrze,
Jaka ta ziemia jest nasza:
Niema w niej knowań zdradzieckich,
Niema żadnego Judasza.
Lecz jeźli koniecznie Golgota
Miała być z woli Boga,
To niechby na naszą grapę
Ostatnia wiodła Cię droga.
Ja sambym się ubrał w komżę,
Wyprasowaną od święta,
I poszedł na czele pochodu,
Jakiego świat nie pamięta.“
Tak sobie dumał Palica,
Kościelny śnać wiekuisty,
Porządek robiący w kościele
W dzień Jana Ewangelisty.
Poprawił rękę Jezusa
I na te wielkie gody
Wyciągnął gnypek z kieszeni
I włosy wyskrobał Mu z brody.