[314] ZAKRYSTJANIN PALICA W GOSPODZIE
U PIETRA.
I.
„Galica, Galica,
Galicowe dzieci,
Kiej Galica umre
Syćko się ozleci.[1]
Galica, czy też Palica,
Żywie to grzeszne ciało,
Nie umarł jeszcze, a syćko,
Jak plewa, się ozleciało.
Wszysytko się rozleciało,
Wypsiał wszelaki dobytek,
Palica, jak pies pod płotem
Czeźnie, marnieje wszytek.
Jadał ci dawniej słoninkę
Na kilka cali tłustą,
Dziś rad jest, gdy da mu kto talerz
Chudego grochu z kapustą.
Pijał-ci dawniej wino,
Dziś — dolo ty nieszczęśliwa! —
Dziś kufle czyści u Pietra
Za zlewki cienkiego piwa.
[315]
Ale niech będzie! Dyć trunek,
Taki, czy taki, jest zdrowy:
Trochę zwietrzały, tem lepiej,
Mniej idzie ludziom do głowy.
„Jaśniewielmożny Panie!“
„Jaśniewielmożny? Pleciecie!
Ja nawet nie jestem wielmożny,
Wielmożnych już niema na świecie.“
„To prawda, lecz dawniej bywało
Inaczej, to każdy wam powie,
Był jasny Pan Chałubiński
I jego przyjaciołowie.
Chodziłem ja z nimi po górach,
Byłem ich przewodnikiem,
Często-m się z nimi zabłąkał
W jakiemś pustkowiu dzikiem.
Coprawda, kto inny przewodził.
Ja ich nie prowadziłem,
Jadałem tylko i piłem
W ich towarzystwie miłem.
Dźwigałem wór ciężki na plecach,
Miejsca w nim było wiele,
Tak był pakowny, że mogłem
Ukryć w nim całe cielę.
I was w nim, kochany panie,
Mógłbym umieścić w potrzebie,
Jako że sił miałem dosyć,
Dał mi je Pan Bóg na niebie.
[316]
Dziś, słyszę, chodzą inaczej,
Wnet cały świat się odmieni:
Na plecach mają pęk sznurów
I czekoladkę w kieszeni.
Haj! cóż to była za radość,
Kiedy rozpierzchłą gromadę
Gęślami zwoływał Sabała
Na postojową biesiadę.
I ja też siadywał z nimi,
Rozpakowywał z podziwem
Pękatą butlę za butlą,
Mięsiwo za mięsiwem.
Tak było dawniej, a dzisiaj,
Cóż ja dobrego robię?
Stoi przed wami kościelny
I grabarz w jednej osobie.
„Galica, Galica,
Galicowe dzieci!
Kiej Galica umre,
Syćko se ozleci!“
Galica, czy też Palica —
Jedno jest grzeszne ciało,
Żyję dotychczas, a syćko,
Jak plewa, się rozwiało!
Nikomu się na nic nie przydam,
Pustki są w moim czerepie!
Myć ciągle szklanki u Pietra?
Dobrze was, Panie, oklepię,
[317]
Pomóż mi tylko żyć jeszcze,
O, święty Majestacie!
A juści wam się przysłużę,
Bo mi się podobacie:
Mogiłka wasza mieć będzie
Ściany w zieloność bogate,
Dobrze was, Panie, oklepię,
Porządną mam jeszcze łopatę.
A może tak się wydarzy,
Iż pomknę razem z wami
Na jaki Wierszyczek Lodowy
Wślad za orłami, kozami.
Lecz jakoś mi się nie widzi,
By stać się to mogło jeszcze:
Okrutniście skapcanieli,
Życie chwyciło was w kleszcze.
Iść wam na brzyzek ostatni,
Droga stąd niedaleka,
Tam na was ze swoją łopatą
Stary Palica poczeka.“
„A może ja na was, nie wiada,
Czyje na kogo czekanie.“
„Jak to być może? Toć przecie,
Nie jesteś grabarzem, mój panie.
„Galica, Galica,
Niescęsny Galica!
[318]
Ukrołeś owiecki
Nie ujdziesz Wiśnica.“[2]
Ja ujdę, bo dotąd owiecki
Jeszcze-m nie ukradł nikomu,
Zresztą nie jestem Galica,
Tylko z Paliców domu.“