Zamaskowana miłość czyli Nieostrożność i Szczęście/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Honoré de Balzac
Tytuł Zamaskowana miłość czyli Nieostrożność i Szczęście
Wydawca E. Wende i S-ka
Data wyd. 1911
Druk E. Nicz i S-ka.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Amour masqué imprudence et bonheur
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.

Od tego dnia, pani de Roselis (bo jak łatwo zgadnąć ona to była) nie mogła już odzyskać spokojnej tej beztroskliwości i dumnej obojętności, którą miała zachować na zawsze. Teraz dopiero zrozumiała całą doniosłość i niebezpieczeństwo popełnionego błędu. Kiedy usłyszała surowe sądy kobiet i lekceważące uwagi mężczyzn, które ją objaśniły, jak wiele ma do zawdzięczenia rzadkiej delikatności Leona.
Wzmogło to jej szacunek dla niego, a myśl o tem, że unieszczęśliwiła człowieka, który ją uwielbiał, który jej się podobał, wbrew jej woli — myśl o niebezpieczeństwie, jakie mu zagraża, niepokój o niego, podsycający miłość i wspomnienia — wszystko to złożyło się na obudzeniu w jej sercu uczuć, nieznanych jej dotąd.
Trawiona pragnieniem samotności i ujrzenia dziecka, postanowiła wyjechać.
Na pożegnalnej wizycie, którą złożyła pani de B... dowiedziała się, że jenerał X... i jego sympatyczny adjutant są już blisko hiszpańskiej granicy, gdzie rozpoczęły się kroki nieprzyjacielskie. Serce jej się ścisnęło; zabawiła krótko i gnana bolesnym niepokojem, wróciła do domu, przyspieszać przygotowania do wyjazdu.
Ale jakże innem było jej usposobienie obecne od tego, z jakiem przybyła do Paryża, skłoniona namowami pani de Gernancé, ażeby w nim spędzić zimę!
Przyjechała szczęśliwa, młoda, myśląc tylko o rozrywkach, a można sobie wystawić, jak przyjęto wdowę piękną i bogatą w świecie, w którym szczęście już stanowi zasługę.
Wprowadzono ją do domu pani de B... z której mężem łączyły pana de Gernancé ścisłe stosunki, a gdy zaczęły się rozchodzić pierwsze pogłoski o wojnie, Elinor postanowiła posłużyć się tą znajomością, ażeby uzyskać dla Leona stanowisko zaszczytniejsze i mniej wystawione na niebezpieczeństwo. Powiedziała panu de Gernancé, że rodzina tego oficera, prosiła ją o protekcyę, ale sama zastrzegła, ażeby jej nazwiska nie wymieniano.
Powodzenie uwieńczyło jej starania a przypadkowe spotkanie dokonało zupełnej przemiany jej duszy.
Jechała więc znowu pani de Roselis drogą do Tours, niespokojna, zadumana, wyrzucając sobie lekkomyślność, której następstw nie przewidywała przedtem. Żywa wyobraźnia przedstawiała jej jako pewność wszystko, co się mogło stać najokropniejszego, a serce jej roztkliwiało się nad złowróżbnemi obrazami, które wywoływała sama zawczasu. Murzyn, pozostawiony w Paryżu, miał jej przesyłać wszystkie wiadomości z Hiszpanii, którą zaczęła się żywo zajmować.
Ujrzawszy dziecko uczuła, że jest jej coraz droższe; uderzyło ją mocno podobieństwo, którego przedtem nie zauważyła, a po tem odkryciu, posypały się na jego twarzyczkę, nowe czulsze jeszcze pocałunki.
Pani de Roselis, w zupełnej samotności spędziła lato, śledząc z rozkoszą postępujący szybko rozwój ukochanego dziecka; każdy miesiąc dodawał nowych uroków, rozwijając jego umysł. Elinor zachwycała się dzieckiem, lecz często oglądała się za kimś, ktoby podzielał z nią macierzyńskie zachwyty.
— Smutno to jednak — myślała — nie mieć nikogo, z kim mogłabym pomówić o mojem szczęściu, ktoby je tak, jak ja, odczuwał... Ach! — westchnęła, tłumiąc westchnienie wysiłkiem dumy — tylko ojciec mógłby się tak, jak ja, radować temi dziecięcemi urokami... Ale kto wie, czy dumny tyran, nie krępowałby mnie później w sposobie wychowania dziecka, czy jego nieubłagana surowość... Nie! Leon nie byłby tyranem... Ma łagodne wejrzenie i uśmiech słodki... Byłby niezawodnie dobrym ojcem...
Rozmyślała nad tem, że Leon jest daleko, narażony na niebezpieczeństwo wojny, że może szuka śmierci — że może już nie żyje...
I pisała, prosząc o wiadomości z Hiszpanii, a dawny jej spokój, dawna wesołość, wracały chwilowo tylko, wtedy, gdy przychodziły wiadomości gdzie jest Leon, i że się ma dobrze...
Zima się zbliżała, a przyjaciele pani de Roselis, nie pojmując, co ją może zatrzymywać tak długo w samotności wiejskiej, pisali listy, naglące do powrotu. Pani de Roselis, nie mogąc się zdecydować na rozstanie z małą Leonią, którą coraz goręcej kochała, nie śmiąc wyznać jej istnienia przed panią de Gernancé, odkładała wyjazd, pod różnemi pozorami.
Dopiero w styczniu wróciła do Paryża. Ale świetne zabawy, wesołe towarzystwa, które ją tak cieszyły zeszłego roku, postradały teraz dla niej wszelki powab; wydawały się jej czcze i męczące; wracała do domu znużona, niezadowolona, czuła się osamotniona i zaczynała rozumieć, że tę niezależność, którą uważała za szczyt szczęścia, trzeba opłacać pustką serca i nieodłączną od niej nudą i tęsknotą.
Zmęczona natrętnemi hołdami tłumu lekkomyślnych wielbicieli, których nadzieje ośmielało jej położenie, myślała czasami, że może lepiej byłoby związać się z jednym, jedynym, by się wyzwolić od innych; czuła, że kobieta młoda i ładna, żyjąca w świecie, potrzebuje opiekuna, któryby dla niej nakazał szacunek, i wspomnienie Leona — choć nie zdawała sobie z tego jeszcze sprawy — powracało ciągle, lecz już nie tak, jak przedtem, obojętne...
Nagle rozeszła się wiadomość o krwawej bitwie w Hiszpanii...
Elinor, zaniepokojona i opanowana smutnemi przeczuciami, pobiegła zaraz do pani de B... Rozmowa toczyła się właśnie o sprawie, która ją żywo obchodziła; ale jakież ogarnęło ją wzruszenie, gdy pani de B... wymieniwszy cały szereg nazwisk oficerów, którzy polegli w tej bitwie, dodała na końcu:
— Czy pani przypomina sobie, ujmującego adjutanta jenerała X., który opowiadał nam takie niezwykłe zdarzenie? Otóż i on znikł od czasu bitwy; nie znaleziono go ani wśród poległych, ani wśród rannych...
Elinor odpowiedziała tylko okrzykiem zdumienia, a na szczęście dla niej, obecni, zaczęli z zajęciem roztrząsać zniknięcie adjutanta. Wysłuchawszy rozmaitych przypuszczeń — jednych gorszych od drugich — pani de Roselis opuściła towarzystwo, z niezbitem przeświadczeniem, że, pomimo wszelkich uprzedzeń, mężczyzna zdołał jednak zamącić jej szczęście i wywrzeć wpływ na całe życie...
Pozostała jeszcze cały miesiąc w Paryżu, spodziewając się ciągle jakiejś wyraźniejszej wiadomości, ale, że nic nie rozjaśniło mroku, osłaniającego losy Leona, postanowiła powrócić na wieś.
Napróżno pani de Gernancé, zdziwiona jej smutkiem, niespokojna o zdrowie, obawiając się złego wpływu samotności na jej usposobienie, opierała się temu wyjazdowi; pani de Roselis wyjechała, ale niepokój i zgryzota nie odstąpiły jej. Na widok dziecka, wzmogły się jeszcze.
— To dziecko nie ma już nikogo, prócz mnie! — myślała ciągle. Ten, kto mógłby mnie kiedyś zastąpić, może już nie żyje...
Oczekiwała z niepokojem przybycia poczty, ale przez całe dwa miesiące, nie otrzymała żadnej wieści o Leonie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: anonimowy.