Zemsta za zemstę/Tom szósty/XIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom szósty
Część trzecia
Rozdział XIX
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Tytuł orygin. La fille de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XIX.

— O której pociąg nocny przechodzi przez Nogent?... — zapytała żywo córka Małgorzaty.
Wiktor zajrzawszy do Przewodnika odpowiedział:
— Pociągów jest trzy... Jeden o jedenastej minucie ósmej, drugi o dwunastej minucie trzydziestej trzeciej, a ostatni o czwartej minucie jedenastej zrana...
Renata spojrzała na zegar.
— Wpół do jedenastej... — rzekła — zaczekam do wpół do dwunastej.
— Zaczekamy razem.
O wpół do dwunastej rozmawiali jeszcze, a Paweł nie przybył.
— Nie przyjedzie dzisiejszej nocy... — szepnęło dziewczę podnosząc się z krzesła... — jestem niespokojna...
— Zapewniam panią, że niema powodu. To się tłómaczy w sposób zupełnie naturalny. Pan Paweł zatrzymany przez cały dzień po za domem, zbyt późno odebrał moją depeszę, aby mógł na nią zaraz odpowiedzieć... Żegnam panią życząc dobrej nocy...
— Dobranoc, panie Wiktorze...
— Do jutra.
Podmajstrzy wyszedł z pokoju.
Córka Małgorzaty zamknęła za nim drzwi, poczem z drzwi wychodzących na korytarz hotelowy, wyjęła klucz i położyła go na stole.
Następnie uklękła przy łóżku i pomodliła się za matkę nieznaną i za narzeczonego, położyła się i zgasiła światło.
Podczas gdy się to działo, na pierwszem piętrze hotelu pod Łabędziem krzyżowym, co też wówczas robił Byszard Beralle?
Wiemy już że pod pozorem zmęczenia, zamknął się z karafką wódki, do której często zaglądał.
Dla pijaka, oczekiwanie częstokroć sprowadza sen; nawet śmiało rzec możemy, że to czyni zawsze.
Ryszard nie stanowił wyjątku w ogólnem prawidle.
Rzucił się ubrany na łóżko dla zabicia czasu myśląc o blizkiem małżeństwie z Wirginią Bandu, i przyrzekając sobie nie zmrużyć oczu.
Powoli, powoli pod wpływem alkoholu, myśli jego się pomięszały, powieki się zamknęły i zasnął niepostrzeżenie, zostawiwszy na stole palącą się świecę.
Sen jego trwał długo i przerwał się w nagły sposób.
Młodzieniec przecierał oczy i spojrzał na zegarek.
Ten wskazywał pięć minut po północy.
Chwycił za flaszkę, pociągnął łyk wódki i znowu przyłożył głowę do poduszki, mówiąc:
— Mam przed sobą dosyć czasu i postaram się aby nie zasnąć.
Łatwo to powziąść takie postanowienie, ale częstokroć nie łatwo je wykonać.
Mózg pijaka co chwila stawał się ociężalszym. Powieki zamykały mu się pomimo woli.
Właściwie nie spał, lecz podlegał pewnemu rodzajowi gorączkowego lunatyzmu, nawiedzanemu szczególniejszemi hallucynacyami i przerażającemi widziadłami.
Jedną z tych widziadeł miało taką cechę rzeczywistości, że Ryszard pragnąc uciec przed wymarzonem niebezpieczeństwem, zerwał się na równe nogi, co go postawiło wobec rzeczywistości.
— Jakie głupie marzenie! — szepnął. — Ja co sobie przyrzekałem nie zasnąć... Która też może by& godzina?
Powtórnie spojrzał na zegarek.
Ten ciągle wskazywał pięć minut do dwunastej.
— A! do kroć set! stanął! — rzekł młodzieniec prawie głośno.
I chcąc się lepiej przekonać, przyłożył zegarek do ucha. Żaden odgłos nie wydobywał się z niego.
— Stanął naprawdę! — mówił dalej. Kiedym spał jak bydlę, czas musiał już przeminąć!... A tom się ładnie urządził!
Poskoczył do okna, podniósł firankę i wyjrzał na dwór.
Na ulicy było zupełnie ciemno.
— Może już jest bardzo późno — pomysłał Ryszard. Ale do dnia jeszcze bardzo daleko... Mam przed sobą więcej niż potrzeba czasu do działania.
Karafka z wódką stała mu tuż pod ręką. Jednym łykiem wypróżnił jej zawartość, poczem wziął klucz oddany mu przez Leopolda, zapalił świeczką w latarce i włożył do kieszeni nóż leżący na stole.
Przez kilka minut stał ponuro ze zmarszczonemi brwiami, wykrzywioną twarzą, wzrokiem błądzącym w próżni.
Straszliwa, ostateczna walka toczyła się w zasępionej duszy nieszczęśliwego.
Pijaństwo, przezwyciężając chwiejący się rozum, jeszcze raz przytłumiło głos sumienia.
Ryszard podniósł głowę i pociągnął ręką po czole, na którem perliły się krople potu.
— Dalej!... — rzekł stanowczo.
— Poczem prawie pewnym krokiem postąpił ku drzwiom pokoju.
Klucz tkwił w zamku.
Otworzył je ostrożnie.
Korytarze były pogrążone w głębokiej ciemności.
Milczenia pogrążonego we śnie hotelu, najlżejszy nawet szmer, nie przerywał:
Ryszard wyszedł na schody.
Wszakże dywanik leżący na sto pniach, tłumił odgłos kroków.
Pijak zataczał się zlekka.
Z tém wszystkiem jednak, przy wysiłku, zdołał zejść na niższe piętro i nie zdradziwszy swojej obecności żadnym niewczesnym stukotem, stanął naprzeciw pokoju, zajmowanego przez Renatę.
Podniósł latarkę do górnej futryny drzwi.
— Numer trzeci... — szepnął przez zęby. To tu..
I wtedy z dzikiem lecz spokojnem postanowieniem, wsunął w dziurkę zamku klucz skradziony przez Leopolda i zakręcił.
Rygiel ustąpił.
Drzwi powoli się uchyliły.
Ryszard nadstawił ucha.
Wewnątrz panowało zupełne milczenie.
Pijak popchnął drzwi, które obracając się na zawiasach, skrzypnęły.
Niespokojny, drżący, zatrzymał się nadsłuchując znowu.
Wszystko było spokojne.
Tylko słaby odgłos oddechu uśpionej Renaty, dochodził do niego.
Wsunął się przez uchylone drzwi.
Raz znalazłszy się w pokoju, odsłonił słaby promyk światłą z latarki i skierował go na łóżko.
Córka Małgorzaty zwrócona twarzą do ściany, spała ciągle.
Zachęcony trwałością tego snu, zbliżył się idąc na palcach.
Ubranie dziewczęcia leżało ułożone w porządku na krześle u nóg łóżka.
Ryszard dostrzegł je i postąpił ku niemu, chcąc rozpocząć poszukiwania.
Nagle Renata się poruszyła.
Śpiąć ciągle obróciła się do Ryszarda.
Ten śpiesznie skrył latarkę pod palto i drżąc, wstrząsany od stóp do głów niepokojem podobnym do przestrachu, czekał.
Ciągle spokojny oddech dziewczęcia dowodził, że sen jej trwał zawsze.
Uspokojony opój odsłonił latarkę.
Światło padło całym snopem na twarz uśpionej.
Ryszard spojrzał na tę twarz, wydął krzyk i cofnął się przerażony, puszczając latarnię, która się potoczyła po podłodze i zgasła.
Poznał Renatę.
Dziewczę przebudzone nagle i zdjęte niezmiernym przestrachem, odpowiedziało na wykrzyk nocnego gościa wołaniem o pomoc.
Nędznik uczuł że jest zgubiony.
Domyślił się, że ludzie nadejdą, że mu niemożliwem będzie dostatecznie wytłómaczyć swojej obecności w tym pokoju, że zostanie aresztowany jako złodziej i straciwszy głowę poskoczył ku drzwiom.
Na progu tych drzwi ukazał się człowiek rozebrany do połowy, boso, z odkrytą głową, trzymając w lewym ręku lichtarz, a w prawem rewolwer.
Z bladego Ryszard zzieleniał; niewypowiedziany wyraz obłędu ukazał się na jego twarzy; cofnął się przed bratem, który poznając go wydał się nie mniej przerażonym; opój nie mogąc ustać na nogach upadł na środku pokoju na kolana.
Renata omdlewająca, bełkotała wyrazy bez związku.
Biedne dziewczę traciło przytomność.
Wiktor Beralle postawił świecę na stole i postąpił prosto do brata, który w tej chwili byłby dał wiele, gdyby uczuł, że podłoga się pod nim zapada, i że on się stacza i ginie w niezgłębionej przepaści.
Podmajstrzy pochwycił pijaka za rękę i ścisnął ja tak gwałtownie, że kości, ścięgna i muskuły zatrzeszczały.
— Ty! — zawołał głuchym głosem — ty, tutaj!... Co ty tu robisz?...
— Łaski!... — zawołał Ryszard. — Łaski, mój bracie!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.