Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część pierwsza/LII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zmartwychwstanie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1900 |
Druk | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Gustaw Doliński |
Tytuł orygin. | Воскресение |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Rozmowę przerwał dozorca, więzienny oznajmiając, że odwiedziny się skończyły, i trzeba się rozejść.
Niechludow wstał, pożegnał się z Wierą Efremowną i podszedł do drzwi, i chwilę zatrzymał się, spoglądając ciekawie na to, co się rozgrywało przed jego oczyma.
— Panowie, już czas, już czas, wychodźcie — mówił dozorca, ale ani odwiedzający, ani więźniowie nie wychodzili.
Żądanie dozorcy obudziło tylko niezwykle ożywienie tak w więźniach, jak wogóle we wszystkich ludziach, zamkniętych w izbie, lecz nikt nie myślał wychodzić. Niektórzy powstawali i rozmawiali stojąc. Drudzy siedzieli, rozmawiając w dalszym ciągu. Inni znów zaczęli się żegnać i płakać. Najbardziej wzruszającem było pożegnanie matki z synem suchotnikiem.
Młody człowiek ciągle obracał w ręce papier, a twarz jego wyrażała prawie złość tak wielką, iż czynił wysiłek, aby zapanować nad sobą i nie poddać się wzruszeniu. Matka zaś, posłyszawszy, że trzeba się rozejść, wsparła się na jego ramieniu i łkała głośno.
Dziewczyna o łagodnych oczach (Niechludow mimowoli śledził za nią) stała przed szlochającą, starą matką i mówiła do niej jakieś słowa pociechy.
Staruszek w niebieskich okularach, stojąc, trzymał za rękę swoją córkę i kiwał głową potakująco na to, co ona mu mówiła. Młodzi zakochani wstali i trzymając się za ręce, patrzyli sobie w oczy z bezgraniczną miłością.
— Ot, tym jednym, to wesoło — przemówił, wskazując na parę zakochanych, młody człowiek w krótkim żakieciku, który, stojąc obok Niechludowa, równie jak on, przyglądał się pożegnaniu.
Czując na sobie wzrok Niechludowa i młodego człowieka, zakochani, aresztant w kaftanie i jasno-włosa, rumiana dziewczyna, wyciągnęli do siebie skute ręce i przechylając się nieco w tył, zaczęli się śmiać i kręcić młynka.
— Dziś wieczór ma być ich ślub tu, w więzieniu, a potem ona jedzie z nim na Sybir — objaśnił młody człowiek.
— Któż on jest?
— Katorżnik. Prawda że oni się weselą, ale to smutno słuchać takiej wesołości — prawił młody człowiek w żakieciku, przysłuchując się łkaniom staruszka w niebieskich okularach.
— Panowie! Proszę, proszę. Nie zmuszajcie mnie do zastosowania surowych środków — mówił dozorca, powtarzając raz po raz jedno i to samo. — Proszę, proszę — mówił cicho i bezskutecznie. — Cóżto? Już dawno minęła pora. Cóż to? Tak przecież nie można? Ja mówię po raz ostatni — powtarzał znużony to wstając, to siadający to zapalając i gasząc swoją marylandzką cygaretkę.
Wreszcie więźniowie i odwiedzający zaczęli się rozchodzić, jedni drzwiami w głębi, drudzy drzwiami, prowadzącemi na korytarz. Poszedł człowiek w gumowej kurtce, i suchotnik, i czarny, oberwany katorżnik; poszła i Wiera Efremowna, i Marya Pawłowna z maleńkim chłopczykiem, urodzonym w więzieniu.
Zaczęli nakoniec wychodzić i odwiedzający. Pierwszy ciężkim krokiem wysunął się staruszek w niebieskich okularach, za nim wyszedł Niechludow.
— Et, nadzwyczajne porządki — jakby podtrzymując przerwaną rozmowę, prawił młody człowiek w żakiecie, zstępując razem z Niechludowym ze schodów. — Do widzenia! Jeszcze kapitan. dobry człowiek, nie trzyma się ściśle przepisów. A to prawdziwa męka. Wszystkich, jak to mówią, zgnębią, duszę z człowieka wygniotą.
Kiedy Niechludow, rozmawiając z Medyncewym, tak mu się przedstawił pochopny do gawędki młody człowiek — zeszedł do sieni, podszedł do nich dozorca z wyrazem znużenia na twarzy.
— Jeśli pan chce widzieć się z Masłową, to proszę jutro — przemówił, chcąc się widocznie przypodobać Niechludowowi.
— Bardzo dobrze — rzekł Niechludow i wyszedł pośpiesznie.
Albowiem uczuł tak, jak i wtedy, przy wejściu do więzienia i do izby przyjęć, prócz smutku, jeszcze i dziwne uczucie niezrozumienia i moralnego ucisku.
— Poco to wszystko? — pytał sam siebie i nie znajdował odpowiedzi.