Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część pierwsza/LI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zmartwychwstanie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1900 |
Druk | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Gustaw Doliński |
Tytuł orygin. | Воскресение |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Z drzwi w głębi wyszła żywo mała, ostrzyżona, chuda i żółta Wiera Efremowna ze swojemi ogromnie dobremi oczami.
— Witam, witam, cóż przyszedł pan? — mówiła, potrząsając ręką Niechludowa. — Przypomniał sobie pan o mnie? Usiądziemy może?
— Nie myślałem, że panią zastanę w takich warunkach.
— O, mnie tu doskonale; tak dobrze, tak dobrze, że niczego lepszego nie pragnę — mówiła szybko Wiera Efremowna, spoglądając na Niechludowa, jak zwykle lękliwie, swemi ogromnie dobremi, okrągłemi oczyma i kręcąc bezustannie żółtą, cienką, żylastą szyją, wychylającą się z nizkiego, brudnego kołnierzyka od kaftana.
Niechludow zaciął się rozpytywać o to, w jaki sposób dostała się do więzienia. Odpowiadając na zapytania, zaczęła z wielkiem ożywieniem mówić o swojej sprawie. Wtrącała raz po raz swoje postronne uwagi i objaśnienia o propagandzie, o dezorganizacyi, zgromadzeniach, sekcyach i podsekcyach, będąc widocznie pewną, że wszyscy o nich wiedzą, ale Niechludow nigdy o tem nie słyszał.
Ale opowiadała mu wszystko, będąc pewną, że go to żywo zajmuje i że robi mu wielką przyjemność swemi objaśnieniami. A Niechludow patrzył na jej chudą szyję, na rzadkie, splątane włosy i nie mógł się dosyć nadziwić, poco ona to wszystko robiła i opowiadała. Żal mu jej było i czuł dla niej litość, ale nie tak wielką, jak dla Mienszowa, tego chłopa o twarzy i rękach, białych, jak opłatek, który zupełnie niewinnie siedział w dusznem więzieniu.
Bogoduchowska widocznie miała się za bohaterkę i tembardziej było mu jej żal. Ten rys charakterystyczny Niechludow zauważył nietylko w niej, ale i w innych osobach, znajdujących się w izbie. Wejście jego zwróciło ich uwagę, i czuł dobrze, że wszystko co robią, robią inaczej dlatego jedynie, że on tu się znajduje. Rys ten można było zauważyć i w młodym człowieku w gumowej kurtce, i w kobiecie w aresztanckiej odzieży, i w parze zakochanych. A nie posiadali go młody suchotnik i cudna dziewczyna o łagodnych oczach, i czarniawy, obdarty człowiek z głęboko osadzonemi oczami, który rozmawiał z chudym, wygolonym jegomościem.
Sprawa, o której chciała pomówić Wiera Efremowna z Niechludowem, polegała na tem, że towarzyszka jej, Szustowa, nie należąca zupełnie do ich zgromadzenia, była aresztowana jedynie dlatego, że znaleziono u niej książki i papiery, dane do przechowania. Wiera Efremowna, która czuła się po części winną względem Szustowej, błagała Niechludowa, zaklinając go, aby przez swoje stosunki dopomógł jej w oswobodzeniu nieszczęśliwej kobiety.
Swoją historyę Wiera Efremowna opowiadała w ten sposób, że skończywszy kursy akuszeryjne, przystała do jakiegoś stowarzyszenia. Z początku szło wszystko dobrze, ale potem złapali kogoś, przejęli papiery i zaczęli wszystkich brać.
— Wzięli i mnie, a teraz wysyłają... — zakończyła swoją historyę. — Ale to nic. Mnie tu doskonale — i uśmiechnęła się smutnie.
Niechludow zapytał ją o dziewczynę z dużemi, łagodnemi oczyma; Wiera Efremowna objaśniła go, że to córka generała. Dostała się tu w ten sposób, że wzięła cudzą winę na siebie, a teraz pojedzie do katorgi.
— Altruistyczna dobra istota — mówiła Wiera Efremowna.
Druga rzecz, o której chciała pomówić Wiera Efremowna, tyczyła się Masłowej. Wiedziała, jak zresztą wszyscy w więzieniu, o sprawie Masłowej i doradzała koniecznie, aby można było uzyskać przeniesienie jej do partyj politycznych, lub w ostateczności do szpitala, gdzie obecnie chorych jest wiele i potrzebują posługaczek.
Niechludow odpowiadał, że tu prawie nic dla nich zrobić nie może, ale obiecał pośpieszyć się i w Petersburgu zrobić to wszystko co będzie w jego mocy.