Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część pierwsza/XLIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zmartwychwstanie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1900 |
Druk | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Gustaw Doliński |
Tytuł orygin. | Воскресение |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Niechludow już oddawna czekał w przedsionku.
Przyjechawszy do więzienia, zadzwonił u bramy i oddał dyżurnemu dozorcy pozwolenie prokuratora.
— Czego pan potrzebuje?
— Chcę się widzieć z aresztantką Masłową.
— Teraz nie można. Intendent zajęty.
— W biurze? — spytał Niechludow.
— Nie — w sali przyjęcia.
— Czyż dzisiaj przyjmuje?
— Nie — interesy służbowe.
— Kiedy się można będzie z intendentem zobaczyć?
— Jak wyjdzie, to się pan rozmówi. Teraz proszę poczekać.
Wyszedł ze drzwi bocznych feldfebel, obszyty galonami, z tłustą, świecącą twarzą, i przesiąkłymi dymem wąsami. I zwróciwszy się groźnie do dozorcy, spytał:
— Pocoś tu puścił. Do biura zaprowadź.
— Powiedziano mi, że intendent jest tu — rzekł Niechludow, dziwiąc się zaniepokojeniu feldfebla.
W tej chwili środkowe drzwi otwarły się i wyszedł spocony i rozgorączkowany Petrow.
— Popamięta — rzekł, zwracając się do feldfebla.
Feldfebel wskazał oczyma na Niechludowa Petrow zamilkł i, nachmurzywszy się, poszedł w drzwi ostatnie.
— Kto popamięta, dlaczego oni wszyscy tacy pomieszani. Po co feldfebel dał mu znak? — myślał Niechludow.
— Tu nie można czekać, niech pan pójdzie do kantoru — rzekł feldfebel.
Niechludow chciał już odejść, kiedy z ostatnich drzwi wyszedł intendent jeszcze bardziej zmieszany, niż jego podwładni. Wzdychał ciągle. Zobaczywszy Niechludowa, zwrócił się do dozorcy:
— Fedotow — Masłową z piątej kobiecej — do kantoru.
— Proszę pana — rzekł do Niechludowa.
I poszli po krętych schodach do małego pokoiku, gdzie mieścił się stół do pisania i kilka krzeseł.
Intendent usiadł.
— Ciężkie obowiązki — rzekł, zwracając się do Niechludowa i dobywając grubego papierosa.
— Pan zmęczyłeś się — rzekł Niechludow.
— Zmęczyłem się tą całą służbą. Bardzo trudne obowiązki. Chciałbyś ulżyć ludziom, a robi się jeszcze gorzej. Tylko myślę, jak rzucić wszystko. Ciężko, bardzo ciężko.
Niechludow nie rozumiał, co jest dla intendenta ciężkiem, widział w nim tylko znękanie i dziwny nastrój zwątpienia.
— Ja myślę, że tu ciężko. Ale pocóż pan tu służysz?
— Ubogi jestem, rodzinę mam.
— Jeżeli panu ciężko, to pan rzuć...
— Zawsze robi się co można, aby ulżyć ludziom. Inny na mojem miejscu inaczejby postępował. Przecież tu jest 2,000 ludzi i jakich! Trzeba wiedzieć, jak się brać do tego. A rozpuścić także nie można.
Intendent opowiedział bójkę, która skończyła się zabójstwem.
Opowiadanie przerwało wejście Masłowej, poprzedzanej przez dozorcę.
Niechludow zobaczył ją w drzwiach wtedy, kiedy jeszcze nie widziała intendenta. Twarz miała zaczerwienioną. Szła pewnym krokiem za dozorcą i uśmiechała się ciągle, przechylając głowę. Zobaczywszy intendenta, z wyrazem przestrachu na twarzy spojrzała na niego, ale w tej chwili przyszła do siebie i wesoło zwróciła się do Niechludowa:
— Jak się pan ma — rzekła przeciągle i uśmiechając się, silnie potrząsnęła jego ręką na powitanie.
— Przyniosłem pani do podpisu prośbę — rzekł Niechludow, dziwiąc się temu rezolutnemu usposobieniu, z jakiem dziś go witała.
— Adwokat napisał prośbę, trzeba podpisać i poszlemy do Petersburga.
— A to cóż, podpisać się... Wszystko się zrobi — rzekła, przymrużając jedno oko i uśmiechając się.
Niechludow dostał z kieszeni złożony arkusz papieru i podszedł do stołu.
— Czy tu można podpisać? — zapytał intendenta.
— Chodź tu, siądź — rzekł intendent — masz pióro. Umiesz pisać?
— Umiałam kiedyś — rzekła. — I poprawiwszy spódnicę i zawinąwszy rękaw kaftana, siadła za stołem, niezgrabnie ujęło pióro małą swą ręką i zaśmiawszy się, spojrzała na Niechludowa.
Wskazał jej, gdzie i co napisać.
Uważnie maczając i otrząsając pióro, podpisała swe nazwisko.
— Nic więcej nie potrzeba? — spytała, patrząc to na intendenta, to na Niechludowa i kładąc pióro raz na papierze, drugi raz na kałamarzu.
— Chciałem jeszcze coś pani powiedzieć — rzekł Niechludow, biorąc pióro z jej ręki.
— Niech pan mówi — rzekła i nagle spoważniała, jakby zamyśliła się o czemś, lub spać jej się zachciało.
Intendent wstał i wyszedł, a Niechludow został się sam na sam z Kasią.