Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część pierwsza/XXXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zmartwychwstanie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1900 |
Druk | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Gustaw Doliński |
Tytuł orygin. | Воскресение |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
I ten pokój był kratkami rozdzielony na trzy części, ale znacznie mniejszy i mniej było w nim odwiedzających i uwięzionych, ale takiż sam gwar i krzyki. Pomiędzy drucianemi siatkami chodziła władza. Władzę tę reprezentowała dozorczyni w mundurze z galonami na rękawach i niebieskiemi wyłogami. Koło siatek drucianych kupili się ludzie. Jedni podnosili się na palcach, aby rozmawiać przez głowy drugich, inni siedzieli na podłodze i rozmawiali z sobą.
Po za gromadą aresztantek, tuż za Teodozyą, rozmawiającą przez kratę z mężem, Niechludow dojrzał Kasię. Była w białym kaftaniku, ściągniętym paskiem, i w białej chusteczce na głowie, z pod której to chustki wymykały się loki czarnych, wijących się w pierścienie włosów.
— No, teraz rozstrzygnie się wszystko — myślał. — Czy zawołać na nią, czy może sama podejdzie?
Nie podchodziła jednak. Spodziewała się swej towarzyszki, Klary, i nigdy nie sądziła, że to mężczyzna przyszedł się z nią zobaczyć.
— Pan z kim się chce widzieć? — zapytała chodząca między kratkami dozorczyni, zbliżając się do Niechludowa.
— Z Katarzyną Masłową — z trudem przemówił Niechludow.
— Masłowa! chcą się z tobą widzieć — zawołała dozorczyni.
Masłowa obejrzała się i podnosząc głowę z właściwą jej zawsze uprzejmością, podeszła do kratki i patrzyła z zadziwieniem na Niechludowa, nie poznając go.
Poznawszy jednak po ubraniu, że ma do czynienia z człowiekiem bogatym, uśmiechnęła się.
— Czego pan sobie życzy? — rzekła, przybliżając do kraty twarz uśmiechniętą ze skośnemi oczyma.
— Ja chciałem zobaczyć się... — nie wiedział jak powiedzieć, z tobą, czy z panią, i powiedział z „panią“. Mówił głosem zwykłym. — Chciałem zobaczyć się z panią i...
— Ty mnie gęby nie zawracaj, a powiedz, wzięłaś, czy nie wzięłaś — krzyczał obok jakiś obdartus.
— Ledwie żywa, słaba, że strach — krzyczał ktoś z drugiej strony.
Masłowa nie mogła słyszeć, co do niej mówiono. Ale dźwięk znanej mowy coś jej przypominał, o czem pamiętać nie chciała. Uśmiech zniknął z jej twarzy, a na czole zarysowała się posępna bruzda.
— Nie słychać, co pan mówi — rzekła, chmurząc się i coraz więcej marszcząc czoło.
— Przyszedłem...
— „Robię przecież, co trzeba, czynię pokutę“ — myślał.
I łzy stanęły mu w oczach, ścisnęły za gardło, tak, że chwycił się za kratę, zamilkł i z trudnością panował nad sobą, żeby się nie rozpłakać.
— Żeby zdrowa była, jabym nie chodził — krzyczano z jednej strony.
— W Boga wierz, ja tam nic nie wiem — odpowiedziała aresztantka.
Masłowa dojrzała jego wzruszenie. Rumieniec wystąpił na jej obrzmiałe policzki, oczy zaiskrzyły się, ale wyraz groźny nie schodził z twarzy, a skośne oczy patrzyły uważnie.
— Podobny, ale nie poznaję — zawołała.
— Przyszedłem, żeby prosić cię o przebaczenie — zawołał, wymawiając słowa, niby wyuczoną lekcyę.
I zrobiło mu się wstyd, więc obejrzał się dokoła.
— Ale to dobrze, bo przecież powinienem się wstydzić — myślał. — I wołał głośno dalej:
— Źle, brzydko postąpiłem, przebacz mi!
Stała bez ruchu, nie spuszczając z niego oczu. Nie mógł mówić dalej i odszedł, całą siłą powstrzymując wyrywające się z piersi łkanie.
Tenże sam nadzorca, co wyprawił tu Niechludowa, widocznie interesując się nim, przyszedł do oddziału, i widząc, że Niechludow nie stoi przy kratce, zapytał, dlaczego nie rozmawia? Niechludow wytarł nos i otrząsnąwszy się, odrzekł, starając się mówić spokojnie:
— Nie mogę mówić przez kratę. Nic nie słychać.
Nadzorca zamyślił się.
— No cóż, można ją wyprowadzić tutaj na czas jakiś?
— Maryo Karłowno — rzekł, zwracając się do nadzorczyni. — Proszę Masłową tu przyprowadzić.