Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część pierwsza/XL
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zmartwychwstanie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1900 |
Druk | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Gustaw Doliński |
Tytuł orygin. | Воскресение |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Za chwilę Maslowa weszła drzwiami bocznemi. Podszedłszy cicho do Niechludowa, zatrzymała się i z pod oka spojrzała na niego.
Twarz miała chorobliwie nabrzękłą. Pierścienie ciemnych włosów wymykały się z pod białej chustki, tylko błyszczące, czarne, skośno oczy świeciły dziwnym blaskiem.
— Można tu rozmówić się — rzekł nadzorca i oddalił się.
Niechludow postąpił ku ławce, stojącej przy ścianie. Maslowa spojrzała pytająco na pomocnika nadzorcy, a następnie, ruszywszy ramionami z podziwu, poszła za Niechludowem i siadła obok niego na ławce, poprawiając spódnicę.
— Rozumiem, że pani trudno przebaczyć mi — rzekł Niechludow przez łzy — ale jeśli trudno naprawić przeszłość, zrobię teraz wszystko, co mogę. Mów pani.
— Jakim sposobem pan mnie znalazłeś? — rzekła, nie odpowiadając na zapytanie i niby patrząc, niby nie patrząc na niego swemi skośnemi oczyma.
— Boże dopomóż mi, naucz mnie, co mam czynić! — mówił sam do siebie Niechludow, patrząc na jej twarz tak obecnie zmienioną.
— Trzy dni temu byłem przysięgłym, jak sądzono panią. Pani mnie nie poznałaś?
— Nie poznałam. Nie było czasu poznawać. Zresztą nie patrzyłam — odrzekła.
— Dziecko miałaś — zapytał, i uczuł, jak twarz mu się zarumieniła.
— Chwała Bogu wkrótce umarło — krótko i gniewnie odrzekła, odwracając twarz od niego.
— Dlaczego? na co?
— Ja sama chora byłam, tylko co nie umarłam — odpowiedziała, nie podnosząc oczu.
— Jakże ciotki mogły panią odprawić?
— Któż będzie trzymał pokojówkę z dzieckiem? — Jak spostrzegły, to i odpędziły. Co tu mówić? Zapomniałam już o wszystkiem. Skończone wszystko.
— Nie skończone. Ja tego tak pozostawić nie mogę. Ja choć teraz chcę mój grzech naprawić.
— Niema co naprawiać. Co było — przeszło — rzekła i, czego się nie spodziewał, nagle spojrzała na niego, i przykro, i zalotnie, i żałośnie zarazem uśmiechnęła się.
Masłowa nigdy nie sądziła, że go zobaczy. I dlatego pomyślała o tem obecnie, o czem nie myślała nigdy. Odżyły w niej dawne, przyćmione wspomnienia o tym nowym, nieznanym świecie uczuć i myśli, jaki ukazał jej ten cudny chłopiec, co ją kochał i był przez nią kochany. A po tych czarownych chwilach szczęścia, jakież okrucieństwo, jakie długie pasmo poniżenia, cierpień i opłakanych następstw! I przykro jej się zrobiło.
Ale nie mogąc zdać sobie sprawy z doznawanych wrażeń, postąpiła i obecnie tak samo, jak zawsze postępowała. Odrzuciła precz wspomnienia, osłaniając je dziwną mgłą rozpustnego życia. W pierwszej chwili porównała tego siedzącego na ławce człowieka z owym młodym chłopcem, którego tak kochała, ale poznawszy, o ile to jest przykrem, dalszym porównaniom dała spokój. Teraz ten elegancko ubrany pan, z wyperfumowaną pachnącą brodą, był niczem innem, tylko jednym z tych ludzi, którzy, kiedy im tego potrzeba było, posługiwali się takiemi istotami, jak ona, i z których takie znów jestestwa, jak ona, powinny korzystać jak najwięcej. I dlatego uśmiechnęła się doń zalotnie. I zamyśliła się, w jaki sposób możnaby coś na tem zarobić.
— To wszystko już przeszło, skończyło się. Teraz ot skazali na ciężkie roboty — rzekła.
I usta jej zadrgały, gdy wymówiła te dziwne słowa.
— Wiedziałem o tem i byłem przekonany, że pani jesteś niewinną — rzekł Niechludow.
— Ma się rozumieć, żem niewinna. Cóż to ja jestem złodziejką, albo rozbójniczką. Tu u nas mówią, że wszystko zależy od adwokata. Że trzeba podać prośbę. Tylko drogo, powiadają, kosztuje.
— Naturalnie — rzekł Niechludow. — Byłem już u adwokata.
— Na dobrego niema co żałować pieniędzy.
— Zrobię wszystko, co tylko można.
Nastała chwila milczenia.
Znów Kasia uśmiechnęła się zalotnie.
— Chciałabym pana poprosić co pieniędzy, jeśli można. Nie dużo — z dziesięć rubli — rzekła.
— Dobrze... bardzo dobrze — odrzekł zawstydzony Niechludow i sięgnął po pugilares.
Spojrzała bystro na intendenta, który chodził tam i napowrót po pokoju.
— Nie dawaj pan teraz, poczekaj aż odejdzie. — Odbiorą.
Niechludow dostał pugilares w chwili, kiedy intendent odwrócił się, ale nie zdążył oddać papierka dziesięciorublowego, kiedy znów zwrócił się intendent twarzą ku nim.
Zmiął papierek w ręce.
— Przecie to kobieta zgubiona — myślał, patrząc na tę tak niegdyś miłą, obecnie oszpeconą opuchłą twarz, z chorobliwie błyszczącemi czarnemi oczyma, śledzącemi bystro to odchodzącego dozorcę, to ręką Niechludowa, trzymającą zmięty papierek.
I na chwilę zawahał się.
Duch-kusiciel zbudził się w nim i zaczął dawać szereg zapytań, co będzie za pożytek z takiego postępowania.
— Nic nie zrobisz z tej kobiety — mówił głos — tylko sobie kamień uwiążesz u szyi, i utoniesz, zamiast być pożytecznym dla drugich. Zapłacić jej, pożegnać się i skończyć raz na zawsze!
Ale uczuł, że w tej chwili coś dzieje się w jego duszy, że chwieją się szale sumienia, i drobny, bardzo drobny ciężar może przechylić je w jedną lub drugą stronę, więc uczynił wysiłek i wezwał tego Boga, Boga, którego wczoraj czuł w duszy swojej, i Bóg się w nim odezwał. I postanowił natychmiast powiedzieć wszystko.
— Kasiu! Przyszedłem do ciebie prosić o przebaczenie, a tyś mi nie odpowiedziała, czy przebaczyłaś mi, czy przebaczysz kiedy — mówił, nazywając ją Kasią po dawnemu.
Nie słuchała go, tylko patrzyła na rękę i na intendenta.
Skoro intendent odwrócił się, wyciągnęła szybko dłoń, schwyciła papierek i wetknęła za pasek.
— Ślicznie pan mówisz — rzekła, uśmiechając się ironicznie.
Czuł, że jest w niej coś wrogiego, coś, co ją taką, jaką jest, od niego dzieli, i w głąb serca nie dozwala przeniknąć.
Ale ten fakt tem więcej zachęcał go i pociągał. Czuł, że trzeba zbudzić w niej duszę, że to przyjdzie z trudem, ale się tem nie zrażał. Chciał, żeby się w niej ocknęła ta dawna Kasia, ta istota, co była niegdyś przed tem, tak miła i ukochana.
— Kasiu, dlaczego ty tak mówisz? Przecież ja cię znam dobrze, ja ciebie pamiętam taką, jaką byłaś w Panowie.
Ale ona nie chciała ustąpić.
— Co tam dawne rzeczy wspominać! — rzekła sucho, jeszcze więcej twarz chmurząc.
— Dlatego wspominam, że chciałbym zgładzić, chciałbym odkupić grzechy moje...
I chciał powiedzieć o tem, że gotów jest ożenić się, ale spotkał jej wzrok, a w tym wzroku coś tak poziomego, przerażającego i odpychającego, że głos mu zamarł na ustach.
Odwiedzający zaczęli wychodzić. Intendent podszedł do Niechludowa i rzekł, że czas odwiedzin już się skończył. Masłowa podniosła się, czekając z pokorą, rychło ją uwolnią.
— Zegnam panią. Mam jeszcze pani wiele do powiedzenia, ale już teraz nie ma czasu na to. Przyjdę drugim razem.
I wyciągnął rękę na pożegnanie.
— Zdaje się, że pan powiedział wszystko.
— Jeszcze będę się starał widzieć z panią. Mam bardzo ważną rzecz do powiedzenia — rzekł Niechludow.
— Niech pan przyjdzie — rzekła, uśmiechając się w ten sposób, jak to czyniła wobec ludzi, którym się chciała przypodobać.
— Pani jesteś mi bliższą niż siostra.
— Prześlicznie! — rzekła, i pochylając głowę, poszła za kratę.