Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część trzecia/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zmartwychwstanie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1900 |
Druk | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Gustaw Doliński |
Tytuł orygin. | Воскресение |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Tego samego dnia, kiedy przy wyjściu z etapu konwojowy oficer miał z powodu dziecka zajście z aresztantami, nocował Niechludow w zajeździe. Późno się obudził, pisał długo listy do miasta gubernialnego, tak, że z zajazdu wyjechał później, niż zwykle. Partyi nie dopędził, lecz już o zmroku zajechał do wsi, gdzie był półetap.
Osuszywszy się w zajeździe, utrzymywanym przez niemłodą, otyłą kobietę, z niezwykle tłustą, białą szyją, napił się Niechludow herbaty, w czystej izbie, zawieszonej niezmierną ilością ikonów i obrazów, i pośpieszył na dziedziniec etapowy do oficera, aby wyjednać sobie pozwolenia widzenia się z Kasią.
Na sześciu poprzednich etapach, chociaż się oficerowie zmieniali, nie dopuszczano Niechludowa do pomieszczenia etapowego tak, że już Kasi nie widział od tygodnia. Spodziewano się przyjazdu wysokiej więziennej figury i podwojono surowość. Teraz urzędnik już przyjechał, do etapów nie zajrzał i Niechludow miał nadzieję, że świeży konwojowy oficer pozwoli mu zobaczyć Kasię.
Gospodyni zaproponowała mu bryczkę, aby pojechał do etapu, na drugi koniec wsi. Ale Niechludow wołał iść piechotą.
Młody chłopak, robotnik, barczysty, zuch, w ogromnych, świeżo pachnącym dziegciem wysmarowanych butach, zgodził się go przeprowadzić.
Gęsta mgła okryła ziemię i było tak ciemno, że jak tylko chłopak wyprzedził go o parę kroków, w miejscach, gdzie nie było świateł w oknach, Niechludow nic nie widział. Słyszał tylko plusk butów po lepkiem i gęstem błocie. Tak przeszli plac cerkiewny, długą ulicę z jasno oświetlonemi oknami i wyszli na drugi koniec wsi, gdzie panowała ciemnica absolutna.
Wkrótce na tle tej ciemnicy ujrzał Niechludow majaczejące we mgle światła etapowych latarni. Z każdą chwilą stawały się owe czerwone plamy większe i wyraźniejsze. Ukazały się słupy ogrodzenia, czarna, poruszająca się postać żołnierza na warcie, w pasy pomalowany słup i budka. Żołnierz zawołał zwykle: „kto idzie?” a dowiedziawszy się, że nie swoi, był tak surowym, że nawet nie pozwolił zaczekać przy ogrodzeniu. Przewodnik Niechludowa nie uląkł się surowości żołnierza.
— Cóżeś ty, bratku, taki gniewliwy — odezwał się chłopak. — Idź, zawołaj starszego, a my zaczekamy.
Żołnierz nie odpowiedział nic, tylko krzyknął coś przy furtce i stanął, przyglądając się uporczywie chłopakowi, który kijem oczyszczał z lepkiego błota buty Niechludowa.
Za słupami ogrodzenia słychać było gwar męzkich i kobiecych głosów. Po kilku minutach zgrzytnęło żelazo, furtka się otworzyła i w ciemności, przy świetle latarni, ukazał się starszy, w narzuconym na ramiona szynelu.
— Czego potrzeba? — zapytał.
Niechludow oddał mu kartkę, w której prosił o przyjęcie go w sprawie osobistej. Starszego prosił, aby doręczył kartkę oficerowi.
Starszy nie był tak surowym, jak żołnierz na warcie, ale za to ciekawszym. Chciał się koniecznie dowiedzieć, dlaczego Niechludow potrzebuje widzieć oficera. Czuł łapówkę i nie chciał jej stracić. Niechludow odrzekł, że to osobista sprawa, że podziękuje i prosił o zaniesienie kartki. Starszy wziął ją, głową kiwnął i poszedł. Po kilku minutach furtka znów zgrzytnęła. Zaczęły wychodzić kobiety z koszykami, kobiałkami, dzbankami i workami. Rozmawiały głośno w miejscowem sybirskiem narzeczu. Przeszły próg furtki. Wszystkie ubrane były nie po wiejsku, ale po miejsku: w paltach i futerkach, spódnice miały wysoko zakasane, głowy podwiązane chustkami.
Ciekawie oglądały Niechludowa i jego przewodnika, na których padało światło latarni. Jedna, uradowana widocznie przybyciem barczystego chłopa, powitała go sybirskim komplementem:
— A ty, dyable, co tu robisz?
— Przyprowadziłem przyjezdnego — odpowiedział chłopak. — A ty coś nosiła?
— Mleczywo, jutro kazali wrócić.
— A nocować nie kazali?
— A, żeby cię jasny piorun trzasnął — zawołała, śmiejąc się kobieta. — Chodź z nami na wieś, przeprowadź nas, nie pożałujesz.
Przewodnik powiedział jej znów coś takiego, co pobudziło do śmiechu nietylko kobiety, ale i żołnierza na warcie, i zwrócił się do Niechludowa.
— Cóż, może traficie napowrót sami? Nie zabłądzicie?
— Znajdę, znajdę.
— Gdy dojdziecie do cerkwi, za dwupiętrowym domem to drugi dom na prawo. A tu macie kijek — rzekł, podając Niechludowowi ogromny, dłuższy od człowieka kij, z którym przyszedł.
Zakłapały olbrzymie buty i chłopak znikł w ciemności razem z kobietami.
Głos jego, przerywany glosami kobiet, dolatywał jeszcze przez mgłę, gdy znów zaskrzypiały wrota i ukazał się starszy, wołając Niechludowa do oficera.