Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część trzecia/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zmartwychwstanie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1900 |
Druk | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Gustaw Doliński |
Tytuł orygin. | Воскресение |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Półetap urządzony był tak, jak wszystkie etapy i półetapy syberyjskie, w dziedzińcu, ogrodzonym zaostrzonemi, drewnianemi żerdziami. Domów mieszkalnych, parterowych było trzy. W jednym, największym, pomieszczono aresztantów, w drugim konwojową komendę, w trzecim zaś oficera i kancelaryę. W oknach wszystkich trzech domów, jak zwykle, paliły się światła, łudząc pozorem, że wewnątrz jest ciepło, wygodnie, przytulnie i dobrze.
Przed gankiem paliły się latarnie i wzdłuż ścian pięć zapalonych latarni oświetlało dziedziniec. Po kładce przeprowadził podoficer Niechludowa do najmniejszego domku Po trzech schodach wszedł na ganek i wprowadził go do przedpokoju, oświetlonego lampką i napełnionego kopciem i czadem. Przy piecu stał żołnierz w grubej koszuli, halsztuku, czarnych spodniach, w jednym bucie z żółtą cholewą.
Pochylony nad samowarem, rozdmuchiwał w nim węgle drugim butem.
Gdy zobaczył Niechludowa, zostawił samowar, zdjął z gwoździa na ścianie szynel i poszedł do pokoju.
— Przyszedł, wielmożny panie.
— Więc proś go — rzekł jakiś głos gniewliwy.
— Wejdźcie — powiedział żołnierz i wrócił do samowaru.
W drugim pokoju paliła się wisząca lampa. Na stole stały jeszcze resztki obiadu i dwie butelki. Przy stole siedział oficer, w obcisłej kurtce austryackiej, przylegającej do pleców i szerokich piersi. Twarz miał czerwoną i długie, jasne wąsy.
W ciepłym pokoju unosiły się kłęby dymu i czuć było mocne, lichego gatunku perfumy. Oficer, zobaczywszy wchodzącego Niechludowa, uniósł się z krzesła i obrzucił go drwiącem, podejrzliwem spojrzeniem.
— Czego pan sobie życzy? — i nie czekając odpowiedzi, wrzasnął: — Bernawo, samowar! Cóż, kiedy będzie?
— Zaraz.
— Dam ja ci zaraz, popamiętasz! — zawołał oficer z pałającemi oczyma.
— Niosę już — krzyknął żołnierz i wszedł z samowarem.
Niechludow zaczekał, póki żołnierz nie postawił samowaru, a oficer wodził za nim swemi małemi, złośliwemi oczami, jakby szukając miejsca, gdzieby uderzyć.
Kiedy samowar był postawiony, oficer zaparzył herbatę, następnie z czworograniastego kuferka wyjął butelkę koniaku i suche angielskie biszkopty.
— Czem mogę panu służyć?
— Pragnę zobaczyć się z jedną aresztantką — powiedział, nie siadając Niechludow.
— Polityczna? Prawo nie dozwala — odparł oficer.
— Kobieta ta nie jest polityczną, przestępczynią.
— Bądź pan łaskaw usiąść — zapraszał oficer.
Niechludow usiadł.
— Ale wyższa władza na skutek mojej prośby pozwoliła jej iść z politycznymi.
— A wiem już — przerwał oficer. — Ta nizka, brunetka. Cóż. Można. Pali pan? — podsunął pudełko z papierosami i nalał ostrożnie dwie szklanki herbaty i jedną podał
Niechludowowi.
— Proszę pana.
— Dziękuję. Chciałbym się zobaczyć.
— Noc długa. Zdążysz pan, każę ją przyprowadzić.
— A czy nie mógłbym ja sam pójść do izby?
— Do politycznych? Prawo nie pozwala.
— Mnie już kilka razy wpuszczali. Jeżeli się obawiają, abym im czego nie dał, mogę to przecież uczynić przez nią.
— Co to, to nie, Ja zrewiduję — rzekł oficer i zaśmiał się jakimś przykrym śmiechem.
— To zrewidujcie mnie.
— Nie, bez tego się obejdzie — powiedział oficer, przysuwając do szklanki Niechludowa otwartą butelkę. — Pozwoli pan? Nie. Jak się panu podoba. Żyjesz tu w tej Syberyi i cieszy cię widok wykształconego człowieka. Nasza służba nie wesoła, wiadomo panu. A jeżeli człowiek przyzwyczajony do czego innego, to bywa ciężko. Mówią o nas ogólnie, te konwojowy oficer musi być człowiekiem ordynarnym, niewykształconym, a nie pomyślą, te ten człowiek może do czego innego był stworzonym.
W Niechludowie budziły odrazę czerwona twarz oficera, jego pierścień, perfumy, a zwłaszcza niemiły śmiech. Lecz teraz, jak podczas całej podróży, był w tem poważnem, współczującem usposobieniu, które nie pozwalało mu lekkomyślnie i pogardliwie sądzić człowieka. Uważał, że z każdym musi rozmawiać się szczerze, tak przynajmniej pojmował obecnie swój stosunek dla drugich. Oficera wysłuchał, zrozumiał nastrój jego duszy i poważnie rzekł:
— W waszem położeniu, panie oficerze, można znaleźć pociechę, łagodząc ludzkie cierpienia.
— Jakież to są te ich cierpienia? Wszak to już naród taki.
— Alboż to szczególny naród? Taki, jak wszyscy. Są wśród nich i niewinni.
— Ma się rozumieć, bywa różnie, ma się rozumieć. Litujesz się. Drudzy nie pofolgują w niczem; ja, jak mogę, staram się im ulżyć. Sam wolę cierpieć, byle ich obronić. Drudzy za byle co przepisami karzą, ja się lituję. Pozwoli pan? Bardzo proszę — i nalał Niechludowowi drugą szklankę herbaty. — A czem ona jest, ta kobieta, którą pan pragniesz widzieć? — zapytał.
— Jest to nieszczęśliwa. Niesprawiedliwie oskarżyli ją o otrucie, a to bardzo dobra kobieta — powiedział Niechludow.
Oficer pokiwał głową.
— Bywa i to. W Kazaniu, powiem panu, była jedna, nazywała się Emma, pochodzenia węgierskiego, a oczy, prawdziwie perskie — mówił dalej, i nie mógł nie uśmiechnąć się na to wspomnienie. — Szyk miała taki, te choć hrabina...
Niechludow przerwał mowę oficera i wrócił do pierwotnego tematu.
— A ja sądzę, że pan możesz polepszyć położenie takich ludzi, dopóki oni znajdują się pod pańską władzą. I nie wątpię, że tak postępując, znalazłbyś pan nieskończenie wiele zadawalnia — mówił Niechludow i starał się wymawiać jak najwyraźniej, tak, jak się mówi do cudzoziemców i małych dzieci.
Oficer patrzył na Niechludowa błyszczącemi oczami, czekając z wyraźną niecierpliwością, kiedy skończy, aby wrócić do Węgierki z perskiemi oczami; widocznie stanęła mu żywo w pamięci i pochłonęła całą jego uwagę.
— Rzeczywiście, tak być może. Ja ich żałuję. Ale chciałem panu o tej Emmie opowiedzieć, co ona zrobiła.
— To mnie nie zajmuje — przerwał Niechludow. — Szczerze panu powiem. Dawniej i ja byłem inny. Dziś nienawidzę takiego stosunku do kobiet.
Oficer spojrzał z przerażeniem na Niechludowa.
— Czy nie pozwoli pan jeszcze herbaty?
— Nie — dziękuję.
— Bernow — zawołał oficer — zaprowadź pana do Pokatowa, powiedz, niech wpuszczą do izby politycznych. Może się tam zostać do sprawdzenia.