Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część trzecia/XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zmartwychwstanie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1900 |
Druk | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Gustaw Doliński |
Tytuł orygin. | Воскресение |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— A co — mówiła Marya Pawłowna — zakochany, kompletnie zakochany. Tego to się nie spodziewałam, ażeby Włodzimierz Simonson zakochał się takiem głupiem, chłopięcem kochaniem. Dziwne to i smutne — zakończyła.
— A Kasia? Jak pani sądzisz, jak ona patrzy na to? — spytał Niechludow.
— Ona? — Marya Pawłowna zamyśliła się, szukając widocznie najdokładniejszej odpowiedzi na pytanie. — Ona? Widzi pan, ona, pomimo swej przeszłości, ma grunt moralny zacny i czysty, wrażenia subtelne, odczuwa uczucie drugich. Ona kocha pana, kocha bardzo i jest szczęśliwą, że może chociaż tę jedyną oddać przysługę, aby nie krępować pana sobą. Małżeństwo z panem byłoby dla niej strasznym upadkiem, gorszym od wszystkich poprzednich, i ona nigdy się na to nie zgodzi. A z tem wszystkiem niepokoi ją obecność pana tutaj.
— Więc mam oddalić się, odjechać? — zapytał Niechludow.
Miły, dziecięcy uśmiech, zawitał na twarzy Maryi Pawłowny.
— Może trochę i tak! — rzekła.
— Jakto, trochę tak, nie rozumiem dobrze.
— Skłamałam, ale chciałam panu o niej powiedzieć, że ona zdaje sobie z pewnością sprawę z tej dziwacznej i nienaturalnie wyegzaltowanej miłości Simonsona. Schlebia jej ta miłość i lęka się jej. Pan wiesz, ja w tych sprawach doświadczenia nie mam, ale mi się zdaje, że u niego jest to najpospolitsze, chociaż zamaskowane męzkie uczucie. Mówi, że ta miłość podnieca jego energię i że to miłość platoniczna. Ale to wiem, że jeżeli to miłość wyłącznie idealna, to jednak na dnie jej musi spoczywać zmysłowość i brutalność, jak u Nowodworowa z Lubą.
Marya Pawłowna odbiegła od przedmiotu, porwana ulubionym tematem swych rozmyślań.
— Cóż mam robić? — spytał Niechludow.
— Myślę, że trzeba stanowczo rozmówić się z Kasią. Najlepiej wszystko postawić jasno. Pomów pan z nią otwarcie, zawołam ją. Dobrze? — powiedziała Marya Pawłowna.
— I owszem — odrzekł Niechludow, i Marya Pawłowna wyszła.
Dziwne uczucie opanowało Niechludowa, gdy został sam w małej izdebce, słuchając cichego oddechu Wiery Efremowny, przerywanego od czasu do czasu jakimś jękiem i gwałtowną niemilknącą wrzawą, jaką czynili przestępcy po za drzwiami.
Słowa Simonsona zwalniały księcia z nałożonych na siebie zobowiązań, z obowiązku, który w chwilach upadku ducha wydawał mu się ciężkim i strasznym. A jednak, nietylko, że mu coś przykrość sprawiało, ale coś go zabolało w głębi duszy.
W uczuciu Niechludowa było i to, że z chwilą propozycyi Simonsona znikała wyłączność jego postępku, malała w jego własnych i cudzych oczach ofiara, którą zamierzał spełnić. Jeżeli taki dobry człowiek, niczem z Kasią nie związany, chciał los swój połączyć z jej losem, to ofiara Niechludowa nie była znów tak wielką. Być może, przyłączyło się do innych uczuć i poziome uczucie zazdrości. Przyzwyczaił się już do miłości Kasinej, nie mógł zrozumieć, aby ona kogo innego pokochać mogła. Burzył się plan cały, sypał w gruzy tak mozolnie stawiany gmach wspólnego pożycia i szczęścia. Postanowił przecież żyć obok niej, dopóki karę odbywać będzie. Jeśliby ona wyszła za Simonsona, jego obecność staje się zbyteczną. Więc znów musiałby tworzyć nowy plan życia dla siebie. To rzecz nowa i niespodziewana. Nie zdążył określić jeszcze swych uczuć, gdy przez otwarte drzwi doleciał go jeszcze głośniejszy krzyk aresztantów (coś nadzwyczajnego działo się dziś u nich) i do izby weszła Kasia.
Zbliżyła się do niego szybko.
— Marya Pawłowna przysłała mnie tu — powiedziała, stając przy nim.
— Tak, chciałbym pomówić. Ale proszę usiąść. Włodzimierz Iwanowicz mówił ze mną.
Kasia usiadła, złożyła ręce na kolanach i wydawała się spokojną. Ale usłyszawszy wymówione nazwisko Simonsona, oblała się szkarłatem.
— Cóż on panu mówił? — spytała.
— Powiedział mi, że pragnie żenić się z tobą.
Twarz jej ściągnęła się kurczowo z wyrazem głębokiego cierpienia, nie odpowiadała jednak nic, tylko spuściła oczy.
— Prosił o moje zezwolenie lub radę. Powiedziałem, że wszystko zależy od ciebie, żeś ty powinna zdecydować.
— Ja? Dlaczego? Po co? — i spojrzała Kasia w oczy Niechludowa tym dziwnym, pytającym wzrokiem, który na niego tak zawsze silnie działał.
W milczeniu patrzyli na siebie chwilę. I spojrzenie to dużo im wzajemnie powiedziało.
— Musisz zdecydować się — powtórzył Niechludow.
— Co mam postanawiać? Wszystko dawno postanowione. Nie, to pan powinieneś zdecydować, czy zgadzasz się na życzenie Włodzimierza Iwanowicza, czy nie? — rzekła posępnie Kasia.
— Bardzo dobrze. A jeśli cię ułaskawią?
— Daj mi pan pokój. Niema nawet o czem mówić.
To rzekłszy, wstała i wyszła.