<<< Dane tekstu >>>
Autor Joseph Conrad
Tytuł Zwierciadło morza
Wydawca Dom Książki Polskiej Spółka Akcyjna
Data wyd. 1935
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Aniela Zagórska
Tytuł orygin. Mirror of the Sea
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


TREMOLINO
XL

Przeznaczenie chciało abym tam, w pokoju dziecinnym naszych żeglarskich przodków, nauczył się chodzić drogami swego rzemiosła i wzrósł w miłości morza, ślepej, jak często miłość u młodych, lecz pochłaniającej i pozbawionej egoizmu jak każda miłość prawdziwa. Nie żądałem od morza nic — nawet przygód. Może dowodziło to raczej intuicyjnej mądrości niż wzniosłego zaparcia się siebie. Nigdy przygoda nie zjawia się na żądanie. Temu, kto wyrusza rozmyślnie na poszukiwanie przygód, zastają w rękach same plewy, chyba że jest umiłowany przez bogów i wielki między bohaterami, jak szlachetny rycerz Don Kichot z La Manczy. My, ludzie zwykli o przeciętnych duszach, przechodzimy aż nazbyt skwapliwie obok złych olbrzymów, jakby to były uczciwe wiatraki — a przygody podejmujemy niby aniołów, którzy nas przyszli nawiedzić. Przygody zjawiają się niespodzianie, mącąc spokojny, przyjemny tryb życia. Jak to bywa z nieproszonymi gośćmi, zjawiają się często w chwili najmniej odpowiedniej. A nam w to graj, gdy odchodzą od nas nierozpoznane, gdy nie przyjęliśmy do wiadomości ze przypadła nam tak wielka łaska. Kiedy zaś po wielu latach obejrzymy się w pół drogi życia na wydarzenia przeszłości — co niby przyjazny tłum zdają się wpatrywać ze smutkiem w nas, śpieszących ku brzegowi kimeryjskiemu — dostrzegamy gdzieniegdzie wśród szarej ciżby postać, która promienieje nikłym blaskiem, jakby wchłonęła wszystko światło naszego mierzchnącego już nieba. A przy tym blasku możemy rozpoznać oblicza naszych przygód prawdziwych, tych ongi nieproszonych gości, których podejmowaliśmy nieświadomie w dniach młodocianych.
Było mi sądzone ze morze Śródziemne — czcigodna (i czasem strasznie nieznośna) piastunka wszystkich żeglarzy — wykołysze mą młodość, a dostarczenie potrzebnej do tego kołyski powierzył Los zebranej na chybił trafił gromadce nieodpowiedzialnych młodych ludzi (wszyscy byli jednak starsi odemnie), którzy, niby pijani prowansalskiem słońcem, trwonili życie z radosną lekkomyślnością na wzór Balzaka „Histoire des Treize“, nieco przeinaczonej nalotem romansu de cape et d’épée.
Tę, która była podówczas moją kołyską, zbudował nad rzeką Savona sławny twórca okrętów, a na Korsyce inny tęgi majster zaopatrzył ją w osprzęt; w papierach swych została określona jako tartane o sześćdziesięciu tonnach. W rzeczywistości zaś była to balancelle o dwóch krótkich masztach pochylonych ku przodowi i dwóch wygiętych rejach równie długich jak kadłub; ten stateczek — nieodrodne dziecko Latyńskiego jeziora — o dwóch rozpostartych ogromnych żaglach, podobnych do śpiczastych skrzydeł na drobnem ciele morskiego ptaka, raczej muskał w pędzie morze jak ptak, niż płynął.
Nazywał się Tremolino. Jakże to przełożyć! Drżący? Cóż to za imię dla najdzielniejszego z drobnych stateczków, jakie się kiedykolwiek nurzały w gniewnej pianie! Czułem jak drżał dniem i nocą pod memi stopami, lecz drżał od wysokiego napięcia wiernej odwagi. W swej krótkiej a świetnej karjerze nie nauczył mnie nic, lecz dał mi wszystko. Zawdzięczam mu obudzenie miłości do morza, która, wraz z dygotem chyżego ciałka i nuceniem wiatru u stóp łacińskich żagli, wkradła mi się do serca słodko a gwałtownie i zawładnęła despotycznie mą wyobraźnią. Tremolino! Po dziś dzień nie mogę wymówić — nawet napisać — tego imienia bez szczególnego skurczu serca, bez zatchnięcia się rozkoszą i grozą, jak na wspomnienie pierwszej miłosnej przygody.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Joseph Conrad i tłumacza: Aniela Zagórska.