<<< Dane tekstu >>>
Autor Karel Čapek
Tytuł Zwyczajne życie
Wydawca J. Przeworski
Data wyd. 1935
Druk B-cia Drapczyńscy
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Paweł Hulka-Laskowski
Tytuł orygin. Obyčejný život
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI

Tatusia lubiłem, bo był mocny i prosty. Gdy go dotykałem, to miałem wrażenie oparcia o mur albo o mocny słup. Myślałem, że jest najmocniejszy z wszystkich ludzi; czuć go było tanim tytoniem, piwem i potem, a jego potężna postać napełniała mnie rozkoszą bezpieczeństwa, zaufania i siły. Czasem się rozzłościł, a wtedy bywał straszny i szalał jak burza. Tem słodsza bywała później ta resztka strachu, z jakim właziłem na jego kolana. Mówił niewiele, a jeśli już się rozgadał, to nigdy o sobie. Ani na chwilę nie opuszczała mnie myśl, że gdyby chciał, mógłby opowiadać o czynach wielkich i bohaterskich, które były jego czynami, ja zaś położyłbym dłoń na jego piersi włochatej i mocnej, i czułbym jej wewnętrzne dudnienie. Żył spokojnie, pochłonięty całkowicie swoją stolarką i był bardzo oszczędny, bo pieniądze oceniał pracą, którą w nie wkładał. Pamiętam, że pewnej niedzieli wyjął z szuflady książeczki oszczędnościowe i wpatrywał się w nie. Było tak, jakby się z zadowoleniem przyglądał stosom porządnie poukładanych desek.
— Dużo w tem jest roboty i potu, mój chłopcze. Marnować pieniądze, to tak, jakbyś niszczył gotową robotę. Grzech poprostu.
— A naco, tatusiu, są te uciułane pieniądze? — Mógłby mi odpowiedzieć, że na starość, ale tu nie o to chodzi, to się tylko tak mówi. Pieniądze są na to, żeby na nich było widać pracę, cnotę życiową i wyrzeczenie. Możesz to sobie tu przeczytać, to jest wynik całego życia. Tu stoi napisane, że żyłem pracowicie i oszczędnie, jak się należy.
Przyszedł oczywiście czas, gdy i ojciec był już stary. Mamusia już dawno odpoczywała na cmentarzu pod marmurowym pomniczkiem (ale też dużo kosztował, mawiał tatuś z pietyzmem), a ja miałem swoje dobre miejsce. Lecz ojciec ciągle jeszcze szurał się na swoich ciężkich, obrzękłych nogach po podwórku, na którem nie było już prawie nic do roboty, ciułał, liczył, a w niedzielę, zupełnie sam w swem opustoszałem gnieździe rodzinnem, wyjmował książeczki oszczędnościowe i spoglądał na zsumowane liczby swego zacnego żywota.
Mamusia nie była taka prosta; bardziej uczuciowa od ojca, popędliwa, miała dla mnie ogromnie dużo miłości. Zdarzało się, że kurczowo tuliła mnie do serca i jęczała: — Mój ty jedyny, umarłabym dla ciebie! — Później, gdy już byłem wyrostkiem, wybuchy jej miłości bywały dla mnie w jakiś sposób niepożądane. Wstydziłem się na samą myśl, iż rówieśnicy mogliby się dowiedzieć, że matka całuje mnie tak namiętnie, ale dopóki byłem mały, jej gwałtowna miłość zniewalała mnie, czy ujarzmiała, i kochałem ją strasznie. Gdy zapłakałem, a ona przytuliła mnie do siebie, miałem uczucie, jak bym się rozpływał. Strasznie lubiłem szlochać na jej miękkiej szyi, poślinionej memi dziecięcemi usty. Wymuszałem z siebie szlochy, dopóki tylko mogłem, aż wreszcie wszystko we mnie tajało w błogiem, ospałem mamrotaniu: mamusiu, mamusiu! W ogóle, myśl o mamusi kojarzyła się we mnie z koniecznością płaczu i utulania, z przeczuloną potrzebą rozkoszowania się swoim bólem. Dopiero gdy stawałem się pięcioletnim malutkim mężczyzną, budziły się we mnie odruchy przeciwko takim kobiecym wybuchom uczucia. Odwracałem głowę, gdy matka tuliła mnie do piersi, i myślałem, co też jej z tego przyjdzie. Tatuś wydawał się lepszy: było go czuć tytoniem i siłą.
Ponieważ matka była zbyt uczuciowa, przeżywała wszystko jakoś dramatycznie. Drobne sprzeczki rodzinne kończyły się zapłakanemi oczami i tragicznem milczeniem. Tatuś zabierał się wtedy do roboty z wściekłym uporem, podczas gdy z kuchni wołało do nieba straszliwe i oskarżające milczenie. Upodobało jej się w myśli, że jestem malutkie dzieciątko, że może stać się jakie nieszczęście, albo że mogę umrzeć. (Istotnie straciła swoje pierwsze dziecko, mego nieznanego braciszka). Dlatego też ciągle wychodziła przed dom, aby się przekonać, gdzie jestem i co robię. Później chmurzyłem się po męsku, że mnie tak pilnuje i odpowiadałem jej niechętnie i gniewnie. I ciągle mnie wypytywała: — Czy ci co nie dolega? Czy nie boli cię żołądeczek? — Zrazu podobało mi się to: człowiek jest taki ważny, gdy choruje i robią mu okłady! A tu mamusia tuli mnie kurczowo do piersi i szepcze: — Moje ty kochanie, nie wolno ci umrzeć!
Albo też, trzymając mnie za rękę, prowadziła mnie w miejsce cudowne, by tam, w kościele, modlić się o moje zdrowie. Matce Boskiej ofiarowała mały kadłubek woskowy na moją intencję, uważając, że mam słabe piersi. Wstydziłem się ogromnie, że matka ofiarowuje za mnie takie popiersie kobiece, upokarzało to moją męską dumę. Wogóle dziwna to była pielgrzymka. Mamusia modliła się cicho z oczyma znieruchomiałemi i pełnemi łez. Wyczuwałem z uczuciem udręki, że chodzi tu nietylko o mnie. Potem kupowała mi rogalik, który oczywiście smakował na odpuście inaczej, niż rogaliki domowe. Ale pomimo wszystko, nie lubiłem tych odpustów. Na całe życie pozostało mi wrażenie, że mamusia zmagała się ciągle z chorobą i cierpieniem. Zdaje mi się, że i dzisiaj wolałbym się oprzeć o ojca z jego zapachem tytoniu i męskości. Ojciec był jak słup.
Nie mam nikogo, dla kogo trzeba by upiększać rodzinny dom mego dzieciństwa. Był to dom zwyczajny i dobry, jak tysiące innych domów. Czciłem ojca swego i kochałem matkę i oto dobrze mi się działo na ziemi. Zrobili ze mnie człowieka porządnego, na obraz i podobieństwo swoje. Nie byłem taki mocny jak ojciec, i wielki w miłości, jak matka, ale przynajmniej byłem pracowity i uczciwy, uczuciowy i do pewnego stopnia ambitny. Ta ambicja jest niezawodnie dziedzictwem matczynej uczuciowości. Wogóle wszystko, co ulegało we mnie zranieniu, mam niezawodnie po matce.
I widzisz, nawet to było na miejscu i przydało się w jakiś sposób. Obok człowieka, który ambitnie dorabiał się uznania, był we mnie człowiek oddający się marzeniom. Tego, naprzykład, że w przeszłość spoglądam niby w zwierciadło, nie mam po ojcu. Ojciec był bezwzględnie objektywny, nigdy nie miał czasu na nic innego prócz teraźniejszości, ponieważ życie upływało mu w pracy. Wspominanie i sny o przyszłości, to przymioty ludzi, skłonnych do marzeń i zajmujących się przedewszystkiem sobą. To dała mi na drogę życia matka. Gdy dzisiaj spoglądam na siebie i staram się ustalić, co wziąłem z ojca, a co z matki, spostrzegam, że oboje szli ze mną przez całe życie i że mój dom rodzinny nie kończy się nigdzie. Jeszcze dzisiaj jestem dzieckiem, które uchyla się w swój tajemny świat, podczas gdy ojciec pracuje i liczy, a matka nie przestaje śledzić mnie spojrzeniem lęku i miłości.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karel Čapek i tłumacza: Paweł Hulka-Laskowski.