<<< Dane tekstu >>>
Autor Karel Čapek
Tytuł Zwyczajne życie
Wydawca J. Przeworski
Data wyd. 1935
Druk B-cia Drapczyńscy
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Paweł Hulka-Laskowski
Tytuł orygin. Obyčejný život
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

X

Przydzielono mnie do dworca Franciszka Józefa w Pradze jako praktykanta służby komunikacyjnej i kancelaryjnej. Okno kancelarji wychodziło na ciemny peron i przez cały dzień trzeba było palić w niej światło. Była to straszna i beznadziejna dziura, w której przeliczałem opłaty tranzytowe i podobne rzeczy. Przed oknem przesuwają się ludzie, którzy na kogoś czekają, lub też dokądś idą. Ma to swoją nerwową, niemal patetyczną atmosferę odejść i powrotów, podczas gdy człek siedzi przy oknie i wypisuje idjotyczne, doskonale obojętne liczby. Nie trzeba przeczyć, w tem coś jest.
I od czasu do czasu przeciągam się na peronie z twarzą obojętną, albowiem ja tu jestem u siebie, żebyście wiedzieli. Pozatem straszliwa, pusta i beznadziejna mordęga. Jedynem głębokiem zadośćuczynieniem jest tylko to, że już jestem samodzielnym człowiekiem, który sam zarabia na swój chleb powszedni.
No tak, siedzę zgarbiony pod lampą, tak samo jak kiedyś, gdy rozwiązywałem zadania arytmetyczne. Ale wtedy było to tylko przygotowanie do życia, gdy teraz jest już życie samo, a w tem tkwi olbrzymia różnica, proszę państwa. Zacząłem gardzić towarzyszami zabaw zeszłego roku: są to niedojrzali, niesamodzielni chłopcy, podczas gdy ja stałem się oto mężem stojącym na własnych nogach. Wogóle unikałem ich i wolałem posiedzieć w staromodnej gospodzie, gdzie różni ojcowie opowiadali sobie o swoich kłopotach i popisywali się swemi mądrościami.
I ja, moiściewy, nie siedzę tu tylko tak sobie. Jestem człowiekiem dojrzałym i samodzielnym, który utrzymuje się z bezradosnej i męczącej pracy. Aż strach, ile trzeba się narobić, żeby powiązać koniec z końcem! Przez cały dzień pracuje się przy gazowej lampie, a to niełatwe do wytrzymania. Aspirant czy nieaspirant to już wszystko jedno, ale ja wiem, panowie, co to jest życie.
Czemu się zabrałem do takiej roboty? Możnaby rzec: względy rodzinne i tam dalej. W latach mego dzieciństwa budowano kolej żelazną, a ja pragnąłem stać się konduktorem albo tym spryciarzem, co na wagonikach odwoził złomy kamienia. Taki sobie łobuziacki ideał: wypisuje się awizacje i tym podobne głupstwa.
Nikt nie zwracał na mnie uwagi, bo każdy dojrzały człowiek ma swoje własne kłopoty. Do domu bałem się poprostu wracać, bo ze zmęczenia musiałbym się natychmiast położyć do łóżka, a potem dręczyłaby mnie znowu nocna gorączka i zalewałby mnie idjotyczny pot. Wszystko od tej ciemnej kancelarji, panowie. Nikomu nie można o tem powiedzieć, bo aspirant zostałby odrazu zwolniony, gdyby się miał rozchorować. Więc przypadłości nocne musi zachować w tajemnicy. Dobrze jeszcze, że poczyniłem dużo najróżniejszych doświadczeń, więc przynajmniej ma się mi co śnić. I co za ciężkie miewam sny! Poprostu upiorne. Jednem słowem takie prawdziwe i rzeczywiste życie, że zdycham od niego, moi panowie. Trzeba w jakiś sposób życie popsuć, aby poznać jego wartość.
Ten okres mego życia był jakimś bezustannym monologiem. Monolog to rzecz straszna, coś jakby marnowanie samego siebie, czy też przecinanie pęt, które wiążą nas z życiem. Człowiek, który monologuje, jest nietylko osamotniony, ale poprostu jest wysortowany i zgubiony. Bóg raczy wiedzieć, co to za opór był we mnie, czy też co. W kancelarji swojej znalazłem jakieś wściekłe upodobanie, już choćby dlatego, że mnie ona wyniszczała. A do tego jeszcze zdenerwowany pośpiech przyjazdów i odjazdów, ciągły gwałt i bezustanny nieporządek. Dworzec kolejowy, osobliwie dworzec wielkomiejski, to coś jakby przekrwiony czy jątrzący się kłębek nerwów. Djabli wiedzą, dlaczego akurat na dworzec ciągnie tyle wszelakiej hołoty, złodziejaszków, włóczęgów, dziewczyn ulicznych i dziwnych indywiduów. Być może dlatego, że ludzie, którzy przyjeżdżają albo odjeżdżają, już tem samem są wykolejeni z torów swej powszedniości, i łatwo stają się, że tak powiem, gruntem podatnym, na którym rozwijać się może wszelki występek.
Wdychałem z zadowoleniem ten delikatny zapach rozkładu, bo odpowiadał on memu gorączkowemu nastrojowi, temu mściwemu poczuciu marnienia i zdychania. A następnie, przyznajmy się, było w tem jeszcze jedno zwycięskie zadośćuczynienie: tutaj, na tym dworcu wysiadłem przed przeszło rokiem jako wystraszony prowincjonalny mamin synek z drewnianym kuferkiem w ręku i nie wiedziałem, gdzie się ruszyć. A teraz oto chodzę sobie przez tory, wymachując paczkami listów przewozowych, nonszalancki i zblazowany. Jak daleko dotarłem przez ten czas, gdzież to zostały moje głupie i nieśmiałe lata! Jak daleko, niemal na sam koniec życia!
Dnia pewnego zakaszlałem i w chustkę od nosa wyplułem płat krwi, a podczas gdy przyglądałem się jej zdumiony, nadeszła jeszcze większa porcja do gardła. Ludzie otoczyli mnie bezradni i wystraszeni, pewien stary oficjał ocierał mi ręcznikiem spocone czoło. Podobny byłem do pana Marcinka u nas w domu, gdy zaskoczyła go taka rzecz przy robocie i gdy siedział potem na kupie desek, strasznie blady i spocony, z twarzą ukrytą w dłoniach. Spoglądałem na niego zdala, ogromnie wystraszony i zaskoczony, a teraz oto miałem równie mocne poczucie zgrozy i obcości, jak wtedy. Ten stary oficjał z okularami na oczach, podobny do czarnego i niemrawego robaka, odprowadził mnie potem do domu i kazał mi położyć się do łóżka. Nawet przychodził do mnie w odwiedziny, bo widział, że się boję. Po kilku dniach wstałem, ale Bóg raczy wiedzieć, co się ze mną stało: zbudziło się we mnie straszne pragnienie życia, choćby życie moje miało być takie ciche i ociężałe, jak życie tego oficjała. Budziło się pragnienie siedzieć przy stole i odwracać kartki rejestru przy cichem i uporczywem syczeniu lampy — — —
Śród wyższych moich przełożonych znalazł się ktoś bardzo rozsądny. Nie robiono długich korowodów z badaniem mego stanu zdrowotnego i przeniesiono mnie służbowo na kolejową stacyjkę w górach.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karel Čapek i tłumacza: Paweł Hulka-Laskowski.