Zwyczajne życie/XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zwyczajne życie |
Wydawca | J. Przeworski |
Data wyd. | 1935 |
Druk | B-cia Drapczyńscy |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Paweł Hulka-Laskowski |
Tytuł orygin. | Obyčejný život |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
No więc, do wszystkiego przywyknie człowiek z czasem, bo czas to jednak największa siła życia. Żona przywykła do swego losu i pojednała się z nim. Straciła już nadzieję, że będzie miała dzieci, ale zato znalazła dla siebie inne zadanie życiowe. Jak gdyby rzekła do siebie: mój mąż ma swoją pracę, a ja mam swego męża; on utrzymuje w porządku taki kawał świata, a ja czuwam nad nim, żeby wszystko było jak się patrzy.
Wynalazła wielkie mnóstwo rzeczy, które narzuciła mi, sam nie wiem dlaczego, jako moje nawyki i wymagania. To jest jego ulubioną potrawą, a to mu nie służy; chce, żeby do stołu było nakryte zawsze jednakowo, tu ma być woda i ręcznik, tu mają stać jego trzewiki; poduszkę dla niego trzeba układać tak, a koszulę należy przygotować tak, a nie inaczej. Mój mąż chce mieć wszystko pod ręką, mój mąż jest przyzwyczajony do porządku i tam dalej. Gdy wracam do domu, natychmiast otacza mnie pedanteryjny ład moich przyzwyczajeń: ona je wymyśliła, ale ja muszę je wypełniać, aby uczynić zadość jej wyobrażeniom, że taka jest moja wola. Nawet nie spostrzegam, jak zagłębiam się w ten system nawyków przygotowanych dla mnie. Mimowoli zaczynam czuć się strasznie ważnym i dostojnym, bowiem wszystko kręci się teraz dokoła mej osoby. Ze zdumieniem podniósłbym brwi do góry, gdyby trzewiki moje czekały na mnie choćby tylko o jeden cal dalej, niż zwykle. Zdaję sobie sprawę, że żona moja opanowuje mnie przy pomocy tych przyzwyczajeń i że im dalej, tem doskonalej podporządkowuje mnie sobie temi nawykami. Poddaję się jej chętnie, i gwoli wygodzie, i gwoli temu, że właściwie pochlebia to mojej miłości własnej. Oczywiście, że i starzeję się potrosze, bo zaczynam się czuć bardzo dobrze w domu przy tych swoich nawykach.
Zaś żona moja cieszy się, że w taki oto sposób panuje na pierwszem piętrze stacji za oknami pełnemi białych petunij. Każdy dzień ma swój ustalony i niemal uświęcony ład. Znam na pamięć wszystkie te drobne, codzienne, miłe przyzwyczajenia. Teraz pocichu wstaje żona, wdziewa szlafrok i na palcach wychodzi do kuchni. Tam już chrzęści młynek do kawy, słychać rozkazy wydawane szeptem, czyjeś ręce układają moje oczyszczone ubranie na poręczy krzesła. Ja posłusznie udaję, że jeszcze śpię i będę tak spał aż do chwili, gdy wejdzie żona, wystrojona i ładna, aby podnieść zasłony. Gdybym otworzył oczy nieco wcześniej, zasmuciłaby się i rzekłaby: — Obudziłam cię? — I tak się to powtarza z dnia na dzień i z roku na rok. Nazywa się to „moim porządkiem“, ale to ona go stworzyła i ona czuwa nad nim zazdrosnemi oczami. Ona tu jest panią, ale wszystko robi się dla mnie i ten rzetelny podział obowiązków małżeńskich musi być przestrzegany.
Ja w czapce urzędowej obchodzę stację od końca do końca i to jest moje gospodarstwo. Jestem niezawodnie mocnym i surowym panem, bo wszyscy stają się ogromnie pilni i gorliwi za mojem zbliżeniem. Doglądać to moja główna praca. Potem idę przywitać się z brodatymi leśniczymi. Są to ludzie doświadczeni, którzy wiedzą co to jest porządek. Jaśnie państwo w zielonych kapeluszach uważa już za swój obowiązek podejść do zawiadowcy i uścisnąć mu rękę. Należy on teraz do tej miejscowości jak proboszcz albo doktór miejscowy i dlatego wypada pogadać z nim o zdrowiu i pogodzie. A wieczorem mówi się jakby od niechcenia: — Był tu hrabia ten i ten, jakoś niedobrze wygląda. — Żona kiwa głową i uważa, że przecież ma swoje lata. — Co znowu za lata! — protestuję z uczuciem dotkniętej męskości, dobiegającej pięćdziesiątki. — Przecież ma dopiero pięćdziesiąt lat! — Uśmiecha się do mnie i patrzy, jakby chciała powiedzieć, że ja to co innego, że jestem w kwiecie wieku i że mi służy spokojne życie.
A potem jest cicho. Lampa syczy, ja czytam gazety, a żona powieść niemiecką. Wiem, że w tej książce jest coś tkliwego o wielkiej i czystej miłości. Wciąż jeszcze lubi czytywać takie rzeczy i nic jej to nie przeszkadza, że w życiu jest zupełnie inaczej. Miłość małżeńska to przecie coś całkiem innego: to rzecz porządku i dbałości o zdrowie.
Piszę to, gdy biedaczka już dawno leży pod ziemią. Wspominam ją tyle razy w ciągu każdego dnia! Najmniej lubię wspominać te miesiące przed śmiercią, gdy tak ciężko chorowała. Wolę o tem nie myśleć. Aż dziw, że tak mało myślę o naszej miłości i o pierwszych latach naszego współżycia. Najwięcej myślę właśnie o tych spokojnych i ustalonych czasach, gdy mieszkaliśmy na naszej stacji.
Mam teraz zacną gospodynię, która się o mnie troszczy, jak umie. Ale gdy szukam choćby tylko chustki do nosa, albo gdy spod łóżka wyławiam trzewik, wtedy dopiero, Boże mój, widzę, ile miłości i życzliwości było w tym porządku i w tem wszystkiem, i czuję się taki osierociały, aż mi się gardło zaciska.