Zwyczajne życie/XVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zwyczajne życie |
Wydawca | J. Przeworski |
Data wyd. | 1935 |
Druk | B-cia Drapczyńscy |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Paweł Hulka-Laskowski |
Tytuł orygin. | Obyčejný život |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Potem przyszła wojna. Stacja moja była dość ważnym węzłem dla transportu żołnierzy i materjału wojennego, więc przydzielili do niej wojskowego komendanta, jakiegoś zapitego kapitana, napoły już ofiarę białej gorączki. Wrzeszczał od samego rana, o ile był jeszcze przytomny, mieszał się w moje sprawy i dobywał szabli na nadzorcę toru. Zwróciłem się do swoich władz, żeby mi przysłali kogoś mniej zwarjowanego, ale było to bezskuteczne, więc nie pozostawało mi nic innego, jak tylko machnąć na wszystko ręką. Moja wzorowa stacja schodziła na psy, aż przykro było patrzeć. Zabagnił ją haniebny nieład wojny, woń lazaretu, zatory transportów i gruba warstwa brudu. Na peronach było pełno tornistrów żołnierskich i całe rodziny z ewakuowanych okolic przyfrontowych, w poczekalniach, na ławeczkach, na pozapluwanych podłogach, żołnierze spali jak zabici. I bezustannie patrolują wściekli i zachrypnięci żandarmi, poszukujący dezerterów albo biedaków, wiozących w plecaku trochę kartofli dla rodziny. Stale słychać jakieś krzyki i narzekania, podrażnieni ludzie wrzeszczą na siebie, albo ustępują, popychani jak owce, zaś na tle całego tego zamętu sterczy długi i straszliwie cichy pociąg z rannymi, a obok jednego z wagonów stoi oparty pijany kapitan i głośno womituje.
Miły Boże, jakże ja to wszystko nienawidziłem! Wojnę, koleje żelazne, swoją stację i wszystko. Budziły we mnie wstręt wagony, zalatujące brudem i dezynfekcją, o wybitych oknach i zamazanych ścianach. Zmierziła mi się ta niepotrzebna bieganina i wyczekiwanie to na to, to na owo, wiecznie zatarasowane tory, otyłe siostry miłosierdzia i wogóle wszystko, co było wojną. Nienawidziłem to wszystko wściekle i bezradnie. Właziłem gdzieś między wagony i omal że nie płakałem z nienawiści i zgrozy. Chryste Panie, tego przecież nie wytrzymam, tego nikt wytrzymać nie może!
W domu o tych rzeczach nie mówiłem, bo żona święcie, entuzjastycznie i z płonącymi oczyma wierzyła w zwycięstwo najjaśniejszego pana. U nas, jak zresztą wszędzie podczas wojny, dzieci nędzarzy chodziły po węgiel, wykradany z przechodzących pociągów. Pewnego razu jakiś chłopak spadł z wagonu i dostał się pod pociąg: koła zmiażdżyły mu nogę. Słyszałem jego straszliwy ryk i widziałem zdruzgotane kości w krwawych strzępach ciała. Gdy opowiedziałem o tem żonie, przybladła i wybuchnęła: — Pan Bóg go skarał! — Od owej chwili nie rozmawiałem z nią o niczem, co dotyczyło wojny. Sama zresztą widzisz, jaki jestem przemęczony i w najwyższym stopniu zdenerwowany.
Pewnego razu podszedł do mnie na peronie człowiek, którego nie poznałem w pierwszej chwili. Okazało się, że kolegowaliśmy w gimnazjum i że on jest teraz czemś tam w Pradze. Nie mogłem już wytrzymać i wyrwałem się z tem, o czem tutaj z nikim nie mogłem rozmawiać. — Człowiecze, ta wojna jest przegrana — syczałem mu do ucha. — Możesz mi wierzyć, my tu trzymamy rękę na pulsie wydarzeń. — Słuchał mnie przez chwilę, a potem mruczał coś, że chciałby ze mną porozmawiać o pewnych rzeczach. Stanęło na tem, że spotkamy się w nocy za stacją. Było to niemal romantyczne.
Powiedział mi, że on sam i kilku innych naszych ludzi mają kontakt z tam tą stroną. Potrzebują regularnych wiadomości o transportach wojsk, o stanie zaopatrzenia i podobnych informacyj. — Ależ ja wam to zrobię! — wyrwałem się nieoczekiwanie dla samego siebie. Sam się przeraziłem tych słów, ale zaraz doznałem uczucia ulgi w tej zaciętej nienawiści, która mnie dusiła. Oczywiście, wiem, że to się nazywa zdradą ojczyzny i że za to grozi szubienica. Pomimo wszystko: będę wam tych wiadomości dostarczał i basta.
Były to czasy osobliwe. Ja sam bywałem wprost nieprzytomny, ale przytem miałem wrażenie, że jestem jasnowidzem. Czułem, że to nie ja, ale coś potężnego i niezależnego ode mnie robi plany, udziela wskazówek i pamięta o wszystkiem. Mógłbym był powiedzieć, że to nie ja, ale „tamto“. W krótkim czasie miałem wszystko w takim porządeczku, że aż miło. Zdawało się, że wszyscy tylko czekali, żeby ktoś wziął to w ręce. I my Czesi musimy przecież coś robić. Z rękoma wtyle, na oczach żandarmów i czkającego komendanta przyjmowałem raporty od nadkonduktorów, pocztowców i konduktorów o tem, dokąd wysyłane są armaty i amunicja, jak się translokuje jednostki wojskowe i tam dalej.
Miałem w głowie całą sieć komunikacyjną i z przymkniętemi oczyma, chodząc po peronie, porządkowałem swoje wiadomości. Był tam jeden brekowy, ojciec pięciorga dzieci, człowiek cichy i smutny; jemu mówiłem każdorazowo co ma powiedzieć dalej, on zaś przekazywał wiadomości swojemu bratu w Pradze, introligatorskiemu pomocnikowi, a jak te wiadomości wędrowały dalej, tego już nie wiem. Oczywiście, było to denerwujące, robić takie rzeczy na oczach wszystkich i przytem mieć taką doskonałą organizację. Lada chwila cała sprawa może się wydać i my wszycy, brodacze i ojcowie rodzin, zasypiemy się, że ola! Hej, chłopcy, dopieroż byłby krach! Owszem, zdajemy sobie sprawę z tego wszystkiego i pamiętamy o tem, gdy włazimy pod pierzynę do swoich żon: ale czyż baby wiedzą, co to jest chłop?! Chwała Bogu nikt po nosie nie pozna, o czem myślimy.
Naprzykład wiemy, jak trzeba tu, czy gdzieindziej zablokować stację, żeby aż dwóch dni było potrzeba do rozplątania takiej gmatwaniny. Albo takie skutki kiepskich smarów wojennych. Któż temu winien, że zapalają się osie wagonów? Mamy pełną stację wyranżowanych wagonów i uszkodzonych lokomotyw. Niech szanowni panowie nie warjują swojemi telegramami, niema rady, nie możemy nic wysłać. Z zapartym oddechem wsłuchujemy się, jak front zaczyna trzeszczeć.
Starszy pan miał na swojej stacji nieszczęście. Stacja była zablokowana i jak na złość nadszedł pociąg z bydłem dla wojska. Nie stało się nic osobliwego: kilku rannych, a krowy trzeba było dobijać na miejscu, ale starszy pan, kolejarz z krwi i kości, przejął się tem ogromnie i niedługo zmarł. W nocy żona płakała na mojem ramieniu, głaskałem ją i było mi ogromnie smutno. Widzisz, ja ci nie mogę powiedzieć co myślę i robię. Tak dobrze z sobą żyliśmy, a teraz jesteśmy tak straszliwie daleko od siebie. Czem się to dzieje, że ludzie mogą się stać dla siebie tak bardzo obcymi?