<<< Dane tekstu >>>
Autor Gustawa Jarecka
Tytuł Szósty oddział jedzie w świat
Podtytuł Powieść dla dzieci od lat 11–13
Pochodzenie Odcinek powieściowy II tomu „Płomyka”
Data wyd. 1936
Druk Nowoczesna Spółka Wydawn. S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

VII.

Pieniądze ze sprzedaży starczyły dla czterech dziewczynek. Nie wszystkim pozwolili jechać rodzice; nie pojechały wcale te, którym nie udało się przejść do VI-go oddziału; tak już zawsze w każdej radości musiała być kropla zmartwienia.
Zato pozostałe dziewczynki, po dniach wzruszenia, po trwożnem liczeniu zarobków, szczęśliwe i promienne, wybierały się na wycieczkę.
Dzień wstał w miasteczku różowy, niebieski i złoty, od jutrzenki, wody w jeziorach i blasku lata.
Na stacyjce pan naczelnik Lendzion już wiedział, że jedzie wycieczka, w okienku pan kasjer Wiewiórski szykował jeden bilet dla wszystkich i dziewczynki gęsiego stały z plecakami, odświętnie ubrane, rumiane jak sobotnie chleby.
Ojda nosiła granatową sukienkę, którą jej uszyła matka Wandzi. Wyglądała zupełnie inaczej niż zwykle i wspinała się teraz na palce, żeby zobaczyć, czy nie nadjeżdża pociąg. Jeszcze nigdy w życiu nie jechała koleją.
Pani weszła pierwsza na peron.
Wtedy numerowy, ojciec Trudy, pan Grzegorczyk, podszedł do dziewczynek, żeby odszukać swoją córkę:
— Niech się pośpieszą do cugu — rzekł — dwa minuty ino stoi — i zapytał Trudę:
— Wszystko masz co potrza?
Dziewczynki zaczęły się posuwać niecierpliwie naprzód:
— Proszę pani, bo nie zdążymy.
Popychały się i niepokoiły. Tylko doświadczona Wandzia, która odbyła już jedną wielką podróż uspakajała je z miną starego podróżnika:
— Napewno zdążymy.
Nagle podniesiono semafor. Daleko, na zielonym zakręcie wśród łąk ukazał się biały obłoczek pary, a za nim czarna, dysząca lokomotywa.
— Pociąg — wrzasnęły dziewczynki.
Ojda uścisnęła ramię Wandzi tak mocno, że je Wandzia parę razy wypróbowała w powietrzu, czy tylko nie zostało zmiażdżone.
Pociąg zatrzymał się na stacji.
— Do czwartej klasy — zawołała pani. — Aż do Grudziądza jedziemy czwartą — i w mgnieniu oka dziewczynki wypełniły pusty, czworokątny przedział, przeznaczony dla wycieczki. W oknie, jedna nad drugą tłoczyły się głowy.
Wyciągano chusteczki i kiwano nielicznym odprowadzającym. Gwizdek. Zawiadowca przyłożył dwa palce do czerwonej czapki. Pociąg ruszył, zostawiając za sobą czysty dworzec Wąbrzeźna ze skrzynkami czerwonych pelargonji w oknach.
Ojda, czyli Marysia, (już Wandzia wiedziała teraz jak jej było na imię) oparła tymczasem na ławce pokrywkę tekturową, której brzegi obdarła i zmoczywszy ołówek, napisała grubemi literami:
„VI Oddział Szkoły Powszechnej w Wąbrzeźnie”.
— Szósty! — ucieszyły się dziewczynki, bo w ostatnich dniach tyle było zajęcia wycieczką, że coroczna radość z przejścia do następnej klasy zgasła trochę.
Pani zapowiedziała, żeby nie rozpakowywać paczek, bo w Grudziądzu należało przesiąść do innego pociągu. To było nowe urozmaicenie.
W Grudziądzu długim tunelem trzeba było przejść wdół, a potem wgórę. Na torze stał pociąg z tabliczką Grudziądz — Gdańsk (przez Tczew). Nie obeszło się przy tej przesiadce bez przygody.
Trudce w drodze, kiedy biegły, żeby zdążyć do tunelu, otworzył się plecak i twarde jaja wesoło wyskoczyły na wolność. Naokoło oglądali się ludzie ze śmiechem.
Zrozpaczona, bliska łez, przyklękła Truda i goniła rozbiegane drobiazgi.
— Prędko, prędko, zostaw już te jaja — goniono ją ze wszystkich stron i pomagano nagwałt zapinać plecak.
Dopiero w przedziale nowego pociągu roztasowano się na dobre. Teraz dopiero zaczynała się właściwa podróż. Rozłożono zapasy żywności.
— Zbierzemy co kto ma i pani podzieli — zaproponowała Wandzia.
Pamiętała, że w Łodzi też tak kiedyś zrobiono na wycieczce.
Chociaż niejedna spojrzała z żalem na swoją smaczną sznytkę z leberką[1], którą trzeba było podzielić na małe części, zgodziły się wszystkie:
— Jak razem, to razem.
Śmiechem i wrzawą rozpoczęto wspólne śniadanie na papierowych serwetkach.
Pani ledwie dążyła podzielić, taki apetyt rozwinął się odrazu.
Wagon tętnił wrzawą, w oknie paradowała tłustemi, czarnemi literami ozdobiona tekturowa tabliczka: VI Oddział…
Na kratkowanych karteczkach notesu wypisywały sobie dziewczynki nazwy mijanych stacyj. Nazywały się tutaj dziwacznie i zabawnie: Laskowice, Warlubie, Smętowo i Subkowy, aż do znanego Tczewa.
Za Tczewem sprawdzano dowody osobiste, ale wycieczkę pominięto. Potem pociąg wjechał na obszar Wolnego Miasta Gdańska, przez małe czyste osady, gdzie już napisy były niemieckie i rozbrzmiewała niemiecka mowa.
Miejsca przy oknie wciąż jeszcze były w oblężeniu. Dziewczynki chciały wszystko oglądać, przecież były jakgdyby zagranicą.
Za Gdańskiem, który zdaleka ukazał się pięknemi, staremi budowlami i szerokiemi ulicami wielkiego miasta, rozpoczął się znów obszar polski i dziewczynki zaczęły szykować się do kresu podróży.
Zdejmowały z siatki plecaki, zapinały je na rzemyki, kiedy nagle od strony okna krzyknęła Ojda:
— O, o tam…
Plecaki pospadały z ławek, wszystkie zerwały się z miejsc:
— Co się stało? — spytała niespokojnie pani, z trudem przedostając się przez gromadę dziewczynek.
Ale podszedłszy do okna umilkła, a z nią wszystkie dziewczynki w milczeniu patrzały w kierunku, gdzie wskazywała nieruchomo w powietrzu zawisła, opalona ręka Ojdy. Za obszarem zielonych łąk, nisko wdole leżało ciche, widoczne na horyzoncie dalekie, niebieskie morze.
Było tak odległe, że wydawało się skrawkiem nieba.
Nieuważna Truda przerwała pierwsza milczenie:
— Na co się tak patrzycie, Ojda, czego się gapisz jak sroka w kość?
— Głuptas — krzyknęło pięć dziewczynek jednocześnie, a pani spokojnie skierowała na nią oczy:
— Przecież to morze.




  1. Kiełbasa wątrobiana, pasztetowa.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gustawa Jarecka.