[53]2) Śpiew koczującego po Azyi pasterza.
Co robisz, cichy na niebie księżycu.
Co robisz, niema gwiazdo?
Wieczornym wstawszy mrokiem,
Płyniesz i w puszczę patrzysz dużem okiem
I znów zapadasz. Jazdą
Ponad górami jeszcze-żeś nie syty?
Jeszcze-ć doliny zielenią spowitej
Jednostajność nie nudzi?
Podobne twoje życie
Smutkiem pasterza życiu:
Przed wschodem już się budzi,
Wygania trzody na góry o świcie,
Na owce, źródła, trawę
Pogląda, zmierzchem głowę na murawę
[54]
Skłania, — więcej nie marzy.
Powiedz: Życie pasterza
Jemu nędzne co waży?
Co twoje waży tobie i gdzie zmierza
Moja pielgrzymka krótka
I twój bieg nieśmiertelny?
Staruszek siwy, drżący,
Bosy, w zdartej odzieży,
Z nielitościwym na plecach ciężarem,
Przez góry i doliny,
Po ostrych skalach, po piaskach i krzakach,
Po burzy, wietrze, raz palony żarem,
Raz chłodem siny,
Pnie się strudzony, bieży,
Po grzązkich brodzi młakach,
Upada, wstaje i znów śpieszy prędzéj,
Ni raz się nie pokrzepi,
Ni raz nie spocznie; — aż gdy się dobije,
Gdzie ta przemożna męka
Kończyć się zdaje i już piąć się lepiej, —
U nóg mu się odkryje
Przepaść; w nią wpadłszy, zapomina nędzy.
Taka, miesiącu, czeka
Marność życie człowieka.
Z trudem się człowiek rodzi,
Już urodzeniem często śmierć przywodzi.
Pierwszem, które poznaje,
Uczuciem jest ból; ledwie dojrzał świata,
Jużci matka i ociec
Muszą pocieszać go, że się urodził.
Gdy w starsze wzrośnie lata,
To musi często pot im z czoła pociec;
A czy czynem, czy słowy
Mają ciągle na pieczy
Cieszyć go, stan mu osładzać człowieczy,
Czulszej pieczy dowodu
Zjawić nie zdolni dla własnego płodu.
Więc na co na świat rodzić,
Na co z niebytu wskrzeszać,
Gdy za byt potem potrzeba pocieszać?
Gdy życie jest katusza,
Kto nas je cierpieć zmusza?
Dziewicza gwiazdo, patrz — ot, tak się wlecze
Marne życie człowiecze!
Lecz ty, smutna i wieczna pątnico,
Ty wiedzieć musisz, taka zamyślona,
Żywot ziemski co znaczy?
[55]
I czem jest boleść, i czem jest westchnienie,
Czem jest owa śmierć, owo ostateczne
Martwych lic odbarwienie?
To zejście z ziemi, to zniknienie wieczne
Z przyjacielskiego i swojskiego grona?...
Ty rozumiesz, — o! pewnie —
Przyczynę zjawisk; ty widzisz owoce,
Które przynosi dzień, i długie noce
I nieskończony, cichy obieg czasu;
Ty wiedzieć musisz, na co w śmiech miłosny
Śmieją się usta wiosny,
Na co skwar lata, ile ludziom zysku
Z zimy płynie ucisku.
Tysiąc ty rzeczy wiesz, tysiąc odkrywasz
Oczom prostego zakrytych pasterza.
Często, gdy patrzę na cię,
Jak tkwi na niebie w ciszy majestacie
Nad wielką puszczą, co k’ niebu przymierza
Tam w dali; lub gdy płynie
Oko twe krok w krok za mną i mą trzodą,
Gdy wzrok ku gwiazdom ślę w niebios głębinie,
Myśli me takie wiodą
Gwary: — Na co te świeczki?
Na co powietrza bezdeń i ten czysty,
Głęboki lazur i na co w obszarze
Tak wielkim pusto tak?... a ja czem jestem? —
Oto tak z sobą w własnych myślach gwarzę,
Na ten sklep patrzę dumny
i na korowód gwiazd błyszczących tłumny
I myślę: — Na co ten trud i wieczysty
Pęd wszystkich ziemskich i niebieskich tworów?
Na co krążą te bryły,
Kiedy wracają zawsze, skąd ruszyły? —
Ja żadnej nie znajduję
Z ich dróg korzyści; — lecz ty znajdziesz pewno,
Nocy dziewicza, wieczysta królewno!
Ja wiem tylko i czuję,
Że jeśli wieczne ruchy,
Jeżeli byt mój kruchy
Niosą zysk komu, — dla mnie złem jest życic.
Ot, trzoda moja, co w cieniu spoczywa,
Szczęsna, bo nie zna swej — sądzę — niedoli.
Jak ci zazdroszczę, trzodo,
Nie, że cię nic nie boli,
Że się przelotną szkodą
Nie strapisz, wnet zapomnisz bólu, strachu;
Ale że nigdy nie zaznałaś nudy.
Kiedy tam leżysz w cieniu, w ziół zapachu,
[56]
Szczęsna jesteś, spokojna,
I całe lato boże
Wesoła będziesz i błoga, jak wprzódy.
Ja także leżę pośród ziół i w cieniu,
A nuda myśl mi porze,
Że się nie czuję sam w tem zniechęceniu
I że nie mogę sobie w duszy znoju
Miejsca znaleść spokoju.
Przecież nie znam, co chuci,
I przyczyn dotąd nie znałem żałobie.
Co tak być może tobie
Ucieszne, — nie wiem; dość, że cię nie smuci.
Ja znów mam uciech mało
I nie na jedno to się tylko skarżę,
Moje jagniątko! Gdybyś ty umiało
Mówić, spytałbym, dlaczego stworzenie,
Gdy mu swobodne dadzą odpocznienie,
Już się bytem zachwyca, —
A mnie, gdy spocznę, porywa tęsknica?
Może, gdybym miał skrzydła
I wzlecieć mógł na chmury
Rachować gwiazdy, co się wiankiem wiodą,
Albo piorunem mógł nawiedzać góry, —
Szczęśliwszy byłbym, o światło ty jasne,
Szczęśliwszy byłbym, luba moja trzodo!
A może iście błądzi
Duch mój, że patrzy w drugich i z nich sądzi.
Może to prawo wszystkim tworom własne,
Że w każdej formie, z kolebki na groby,
Dzień urodzenia ma być dniem żałoby?...
(E. Porębowicz).
J. Leopardiego »Wybór pism wierszem i prozą« przełożył E. Porębowicz, (Warszawa, 1887 r.).
|