Świat kobiety/XXVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Świat kobiety |
Rozdział | Religia dziewcząt |
Wydawca | Księgarnia Teodora Paprockiego |
Data wyd. | 1890 |
Druk | Emil Skiwski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Waleria Marrené Teresa Prażmowska |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W Piśmie świętém jest wiele prześlicznych powieści, ale żadna nie wyrównywa opisowi łaski Zbawiciela dla małéj dziewczynki. Żył w Kafarnaum, czy w jakiémś inném mieście Galilei, człowiek zwany Jairem, jeden z przełożonych synagogi, miał dwunastoletnią córkę jedynaczkę, a jest to właśnie wiek, gdzie córka najdroższą staje się rodzicom. Zapadła ona w ciężką chorobę i była umierającą. Ojciec jéj więc pośpieszył do Tego, o ktorego cudownych uzdrowieniach słyszał, rzucił Mu się do nóg i błagał, ażeby mu córkę ocalił. Zbawiciel nie zwlekał, ale natychmiast szedł z ojcem, otoczony wielką rzeszą. Życie galilejskiéj dzieweczki było mu równie drogie, jak nawrócenie tylu dusz. Wkrótce, pośród szmeru tłumu i tylu zmięszanych głosów, baczne ucho Mistrza dosłyszało szept posłańca, który właśnie przybył oświadczyć ojcu, iż ratunek był już daremny, bo córka jego umarła. Powiedział więc ojcu, by nie upadał na duchu, tylko wierzył. Przybyli do domu Jaira. Najęte płaczki, według obyczaju wschodniego, rozpoczęły już swój lament. Jezus zbliżył się do dziecka, dotknął go ręką i przemówił słowami, które zostały nam przechowane: „Talitha cumi.” Dzieweczko, wstań. Tłumaczenie aramejskiego wyrazu nie odpowiada jego właściwemu znaczeniu. Pieszczotko, gołąbko, obudź się — należałoby właściwiéj powiedziéć, tem bardziéj, iż były to wyrazy używane przez matki, które w ten sposób budziły swe dzieci ze zbyt długiego snu. W ten słodki sposób Dobry Pasterz przywołał śpiącą duszę.
Dziewiętnaście wieków upłynęło od czasu, jak Zbawiciel wymówił te słowa, a są one dziś tak pełne znaczenia, jak i wówczas, dla każdego dziewczęcia, mającego uszy do słyszenia. „Talitha cumi.” Dziecię moje, powstań ze swych złych nałogów, porzuć powierzchowne, próżne, samolubne nawyknienia; gołąbko, wznieś się i bądź lepszą tego roku, niż roku poprzedniego. Niech głos ten przejmie cię do głębi serca i obudzi ze snu obojętności.
Niezbyt dawno ciekawy pamiętnik został napisany o kimś, do kogo Zbawiciel przemówił jak do córki Jaira i który postąpił według słów Jego. Przyjaciółka młodości Katarzyny Spooner, późniejszéj pani Tait, żony arcybiskupa Canterbury, przypomniała sobie, iż jeszcze w całym blasku szczęśliwego dzieciństwa, wśród jego niewinnych uciech, Katarzyna powiedziała jéj, iż usłyszała w głębi swego serca głos ukryty, mówiący: „zdążaj wyżéj.” Poszła za głosem natchnionym i nigdy mu się nie przeniewierzyła.
W wysokiém położeniu, jakie jéj przypadło w udziale, zawsze miała go w pamięci, on był jéj kierownikiem, osłodą i wsparciem.
Jakaż to różnica pomiędzy podobném dziewczęciem a zamarłemi duszami, o których pisze jeden z doktorów: „Niéma dla mnie nic trudniejszego, jak zrozumiéć pewien rodzaj panien. Przepędziłem czas jakiś z dwoma takiemi okazami. Miały one przeciętną zdolność obserwacyi, rozumienia i uczucia. Wychowanie odebrały kosztowne, do kościoła uczęszczały regularnie, nic nie zdawało się zapowiadać w nich idyotek. Matka ich była umierająca i nieraz zwracała ku nim smutne spojrzenia, oczekując jakiego dowodu miłości, współczucia, ale one tego nie pojmowały i myślały tylko o sukniach, będących w robocie. Przyzwyczaiły się do jéj miłości, choroby, nawet do blizkiéj śmierci. Przechadzałem się z niemi po wspaniałym lesie, przy blasku gwiazd; nie pojmowały piękności tego widoku i sprzeczały się o jakieś przybranie kapelusza. Przyzwyczajone były do lasu i nocy. Jedyna rzecz, do któréj się nie przyzwyczaiły nigdy, to wstążki, gazy, materye. Byłem z niemi w kościele, kiedy rozlegały się potężne dźwięki Te Deum, które przez tyle wieków wznoszą serca ludzi do Boga. Spoglądały na siebie śpiewając i wskazywały sobie wzajem fason okrycia w przyległéj ławce. Doktór obecnie mierzy temperaturę chorego ciała i jeśli znajduje ją niższą od pewnéj normy, wie, że śmierć już dotknęła serca. Tak i ja, znajdując tak nizką temperaturę słów, myśli i uczuć w człowieku, lękam się, czy dusza jego nie jest blizką śmierci.”
Ludzie nieraz niepokoją się o rzeczy religijne i wmawiają w siebie, iż muszą rozwiązać niektóre problemata, zanim staną się religijnymi. Nie potrzeba jednak żadnéj filozofii, ażeby zrozumiéć religię, jaka dziewczęciu przystoi. Jest ona bardzo prostą i zamyka się w słowach Dobrego Pasterza: „Powstań, dziecię moje.” Jeśli dziewczę kocha Chrystusa i chce Go słuchać, może to z łatwością uczynić w swoim zakresie, tylko twarz jéj odbijać będzie spokój serca. Dziewczę zresztą powinno dziewczęciem pozostać, będąc chrześcianką, — może bawić się tak samo jak każda inna, tylko powinna zawsze okazywać chrześciańskiego ducha, powinna być wszystkim pomocną, względem wszystkich łagodną, wolną od próżności i egoizmu, brzydzić się tém, co jest nieskromne. Powinna téż bez wstydu cofnąć się od tego, co za złe uważa, nie brać udziału w wyśmiewaniu rzeczy poważnych, choćby sama narazić się miała na śmieszność, wyznając odważnie swą wiarę i zasady.
Być sumienną w spełnianiu obowiązków, czynić miłosierdzie, łagodzić swe usposobienie i namiętności nawyknieniem modlitwy, poić się źródłem prawdy i być zarazem ufną i godną zaufania — to należy do obowiązków kobiety, bez tego istniéć w niej będą braki, których nic zastąpić nie zdoła.
Jest wielu z pomiędzy nas, którzy mają dość religii, ażeby odmówić sobie przyjemności grzechu, nie dość jednak, by dać poczucie szczęścia; nasza religia zaś zbyt często okazuje się bezużyteczną, gdyż oddzielamy ją od naszych codziennych czynności i zabaw. A jednak kobieta, odkładająca na bok religię dlatego, że wchodzi w towarzystwo, podobną jest do osoby, zdejmującéj obuwie, gdy ma chodzić po cierniach.
„Nie wierzę w tego rodzaju religię,” oto co mówiła sercowa kobieta o pannie, czyniącéj wiele dobrego w swéj parafii, ale którą przykre usposobienie czyniło nieznośną w domowém kole. Uważała się ona za nawróconą, ale nie okazywała tego wcale swoim najbliższym.
Jestem przekonany, iż bardzo wiele młodych osób strzeże się religijności z powodu fałszywych pojęć, przywiązanych do tego słowa. Łącząc religię z ciągłém rozpamiętywaniem o śmierci, uważają, iż przystoi ona bardziej osobom w wieku i umierającym, niż pełnym sił żywotnych. Albo téż sądzą, iż trzeba się ciągle modlić, słuchać kazań, czytać nabożne książki, a nie czują się do tego skłonni; tymczasem nie jest wcale rzeczą konieczną, chcąc być religijnym, przybierać ton poważny i wyrzekać się niewinnych rozrywek.
Prawdziwie pojęta religia uszlachetnia i uświęca życie daleko bardziéj, niż ciągłe rozpamiętywanie o śmierci. Doktór Newton opowiadał kiedyś o świeżo zgasłéj osobie, gdy zapytała go jakaś panna: „Jakże ona umarła?” Czcigodny człowiek odpowiedział: „Jest daleko ważniejsze pytanie, które wprzód zadać należy.” „Czyż jest jakie ważniejsze nad to, w jaki sposób umarła?” „W jaki sposób żyła” — odparł. Prawdziwie pobożny człowiek mówił: „Jeśli będę czynił to wszystko, com powinien, a nie będę czynił tego, com nie powinien, nie potrzebuję się troszczyć o łaskę w chwili śmierci. Przyjdzie ona, gdy mi będzie potrzebna.” Jest to wielka prawda; służmy Bogu za życia, a On nas w śmierci nie opuści.
Jakież to było szczęście dla Elżbiety Fry i dla tych, którym dobrze czyniła, iż nie uważała jedynie religii za ozdobę śmiertelnego łoża! W sześćdziesiątym siódmym roku, kiedy już zapadła na chorobę, z któréj powstać nie miała, mówiła do jednéj z córek: „Mogę powiedziéć, iż od czasu, gdy serce moje tknięte zostało łaską, wówczas, gdy miałam lat siedemnaście, ile razy się obudziłam w zdrowiu, w chorobie, we dnie i w nocy, myślałam naprzód, w jaki sposob mogę najlepiéj służyć Bogu.”
W rzeczywistości młodość więcéj od starości potrzebuje religii, ma bowiem silniejsze namiętności, które bez należytego kierunku zgubnemi być mogą. Starzy stosunkowo mniéj złego zrobić mogą, ale młoda osoba ma daleko więcéj ku temu sił i środków. Powinniśmy także uważać, iż łatwiéj się nawrócić za młodu i że zwłoka w tym względzie jest co najmniéj niebezpieczną. „Zwróćcie się do Boga na dzień przynajmniéj przed śmiercią” — mówił rabin Eleazar. Uczniowie jego rzekli: „Jakże człowiek wiedziéć może dzień swojéj śmierci?” A on odpowiedział: „Jeśli dziś zwrócicie się do Boga, kto wie, czy nie umrzecie jutro, i tak każdego dnia nawracać się będziecie.”
Wątłym pączkiem zabłysła na świecie,
Odwołana przez wyroki Boże,
By pokazać, jak przecudne kwiecie
Wpośród rajskich ogrodów zejść może.
Gdyby młode osoby wiedziały, czém jest religia, — zamiast próbować, jak długo się bez niéj obejdą, czułyby, iż każdy rok, mijający bez jéj słodyczy, jest rokiem straconym, rokiem, przeżytym na niższym poziomie. Jeśli zrozumiałym jest dla nas cesarz rzymski, który uważał, iż dzień bez dobrego uczynku był dniem straconym, jakże więcej żałować powinni ci, co stracili młodość bez Boga i pomyśleli o Nim dopiero wówczas, gdy siły ich znikły i mało co pożytecznego uczynić mogą. Od żałujących kochający Ojciec może przyjąć resztki zużytego bytu i słabe uderzenia serca, które nigdy nie biło ani dla Niego, ani dla obowiązku, ale czyż mamy Mu tak mało ofiarować? Czyż duch Jego nam nie szepce, iż teraz właśnie jest chwila oddania się Chrystusowi, jako swemu zbawcy? Jesteśmy stworzeni na podobieństwo Boga i przeznaczeni do nieśmiertelności. Nie należy spędzać marnie złotych dni młodości w próżnéj nadziei, iż późniéj żałować za to będziemy, gdy blask i przyjemność życia opuszczą nas na zawsze.
Mówiąc o apostołach, którzy spali w Gethsemani, zamiast przygotowywać się na godzinę próby, jak to czynił Mistrz, Robertson z Brighton naucza:
„Młodzi bracia moi, młodość jest jedną z najkorzystniejszych rzeczy: może być płodną w błogosławieństwa, jeśli będziecie tego chcieli, albo téż być wiekuistym wyrzutem, jeśli przejdzie daremnie. Teraz jest spokojna chwila w Gethsemani, a nie wiecie, jakie cierpienia i walki po niéj nastąpić mogą. Strzeżcie się, ażebyście nie zaspali i nie naśladowali apostołów w téj fatalnéj chwili. Uczynilibyście tak, pozwalając młodości waszéj przejść bezczynnie; jedynie myśląc o własnych przyjemnościach, pozwalając, by inni myśleli o was, dopóki prace i trudności życia nie znajdą was nieprzygotowanymi nakształt ludzi świeżo ze snu zbudzonych, niepewnych, nieprzytomnych, zaledwie umiejących trzymać się na nogach i nierozumiejących, co złe, a co dobre, a to dlatego, iż gdy był czas potemu, nie myśleliście o tém, co dobre.
„Z tego to snu niech was zbudzi głos Zbawiciela, wołający: „Talitha cumi!”