Żebrak murzyn/Otwór przez kulę zdziałany
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żebrak murzyn |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Ruben Rafałowicz |
Data wyd. | 1852 |
Druk | Drukarnia Gazety Codziennej |
Miejsce wyd. | Warszawa, Wilno |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le mendiant noir |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
„Pewnego wieczora wyjechaliśmy z Kap, na czele całego oddziału, — mówił dalej czarny żebrak. Murzyni w wielkiej liczbie ukazali się na brzegach wielkiej rzeki. Mieliśmy przez dni kilka obozować. Dobry mój pan tego wieczora był w weselszym niż zwykle humorze. Przechodził się szybkim krokiem i nucił piosnki francuzkie. Szedłem jak zawsze przy boku jego, podał mi flaszkę z wódką i napić się kazał.
— „Neptunie, rzekł potem, czy kochałbyś żonę i dziecko moje?
„Nie umiałem odpowiedzieć na to zagadnienie i położyłem rękę na sercu.
— „Kochałbyś ich więc tak jak mnie kochasz. Nieprawdaż Neptunie?... Na jej rozkaz, na skinienie, byłbyś zawsze gotów. Podziwiałbyś ją, jest tak piękną!... Kołysałbyś je, nosił... jest tak świeżem lubem dziecięciem.
„Na ten opis z radości podskoczyłem.
— „Mam żonę i dziecko, Neptunie, mówił dalej; poznasz ich za powrotem naszym.
„Noc przepędziliśmy w obozie opuszczonym przez murzynów. Nazajutrz, kiedyśmy w pochód iść mieli, kuryer z miasta przybył i przywiózł list do Kapitana Lefebvre.
„Dobry pan poznał zapewne drogie mu pismo, bo ręką drżącą pieczątkę odrywał. Czytał: nagle zbladł — przeczytał raz drugi; list wypadł mu z ręki na ziemię. Nie podniósł go i wszedł do chatki chwiejąc się na nogach jak człowiek pijany. Umiałem czytać, gdyż dobry pan kazał mię uczyć tego czego białych uczą; ale złożyłem list, schowałem go nie rzuciwszy nań nawet okiem. Wolałbym był umrzeć, niż ukraść mu tajemnicę jego.
„Gdym wszedł do chatki, trzymał głowę na ręku i szlochał jęcząc. Usiadłem w kąciku, serce moje odebrało taką ranę, jakby puginałem pchnięte.
— „Neptunie, rzekł nakoniec, chcę umrzeć.
„Łzy puściły mi się z oczu i spłynęły po licach, odpowiedziałem wszakże:
— „Dobrze! panie.
— „Nie mam już żony, powiedział. Straciłem szczęście i nadzieję razem.... Sam teraz jestem na świecie.... Ona mnie nie kochała.
„I zaczął szukać listu w kieszeniach, podałem mu takowy milcząc, pochwycił go z chciwością, jak gdyby się spodziewał coś innego w nim wyczytać; lecz kiedy go znowu przebiegł, głowa z rozpaczą spadła na piersi....
— „Podaj mi pistolety moje, rzekł głosem cichym i przerywanym.
„Nogi mi posztywniały, powstałem wszakże i podałem mu broń. W tej chwili usłyszałem odgłos bateryi.... i niebo szczęśliwą natchnęło mnie myślą.
— „Dobry pan stracił zapewne i syna swego? zapytałem.
„To jedno słowo powróciło mu przytomność, rzucił pistolety i powstał.
— Wzorowy ojciec! rzekł Ksawery, jakżeby mnie był kochał!... Ale cóż zawierał ten złowrogi list?....
— Czytałem go, odpowiedział żebrak, alem nie mógł wszystkiego zrozumieć.
Wstał, otworzył kuferek i szukał pugilaresu, na którym wyryte było nazwisko: Lefebvre, a wyjąwszy z niego list, podał go Ksaweremu. Był to ten, który Florentyna Aniela przed odjazdem z San Domingo do męża pisała, i któryśmy już oczom czytelnika przedstawili.
— Jakiż cynizm! poszepnął Ksawery, jakiż brak serca! Oh! ileż cierpieć musiał mój biedny ojciec!.... I ta kobieta jest matką moją!...
„Dobry pan wiele bardzo cierpiał, mówił dalej murzyn. Ostatnie dni jego życia były napełnione goryczą i srogim żalem. Nie był to już ten sam człowiek; ja, com go znał tak walecznym, śmiałym żołnierzem, poznać nie mogłem. Młode swoje czoło ku ziemi pochylił. Dzień i noc myślał o niej.
„Nakoniec niebo zlitowało się nad nim.
„Było to nad brzegami wielkiej rzeki. Zbuntowani murzyni wyszli naprzeciwko nas. Liczba czarnych przechodziła 10,000, a białych zaledwo do 500 się znajdowało. Na ten widok dobry pan odzyskał dawną energię, pierwszy alarm bić kazał, i na nieprzyjaciela się rzucił. Walka była okrutną, bohaterską, bo i bracia moi są waleczni.... Od rana aż do zachodu słońca, pozostali na placu bitwy, napadali na żołnierzy, broń im wyrywali, dusząc przeciwników silną ręką. Czasem zdołali przełamać linię regularnie ustawionych Francuzów, ale wówczas rzucił się na nich dobry pan, i zawsze przerażonych do ucieczki zmuszał. Możnaby go było wziąć za owego bożka wojny, którego nasi ojcowie przedstawiali z silną pałką, niosącego wszędzie śmierć i postrach....
„Bracia moi pokonani zostali. Trupy ich zasłały brzeg rzeki. Reszta rzuciła się w wodę i wpław ją przebyła.
„Dobry pan nie chciał, abyśmy w pogoń za niemi poszli, ale w chwili, kiedy ustawał ogień, kiedy nakazywał litość, dał się słyszyć wystrzał z fuzyi za plantacyami kawy, i pan mój padł ugodzony kulą w piersi.
Żebrak się zatrzymał, przygnębiony tem srogiem wspomnieniem, a Ksawery z głową spuszczoną, z rękoma złożonemi, czekał w milczeniu.
„Wyrwałem pałasz z rąk żołnierza, mówił dalej murzyn. Dotąd nigdy nie podniosłem ręki przeciw czarnym, ale pomścić pana mego musiałem.
„Powróciłem do niego z pałaszem krwią zbroczonym, krwią jednego z braci moich.
„Dobry pan, widząc mnie nadchodzącego, rozkazał oddalić się wszystkim co go otaczali, a kiedy ci wahali się, rzekł:
— „Rana moja jest śmiertelną, czuję to... Wiem o tem... Zostawcie mnie samego z Neptunem.
„Zbliżyłem się natychmiast.
— „Neptunie, rzekł głosem osłabionym, polecam ci syna mego; będziesz ojcem jego.... Szukać będziesz kobiety, która wydała go na świat... Czy rozumiesz mnie? Będziesz jej szukał, dopóki nie znajdziesz. Syn mój, rodziców pozbawiony, przynajmniej majątek mieć powinien... Ta kobieta jest bogatą... Czy będziesz mi posłusznym?...
— „Tak, panie, odpowiedziałem.
— „Poświęcisz dziecku życie twoje?
— „Tak, panie.
— „Będziesz szukał jego matki?
— „I wynajdę ją panie... Jakże się zowie?....
— „Chciał mówić, ale siły go opuściły; wskazał mi wszakże miejsce, w którem się znajdowałeś i dał znak, iż nazwisko matki twojej jest wyrażone na papierze w łonie jego ukrytym.
„Poczem wyzionął ducha.“
Murzyn wstał, otworzył kufer, i wyjął drugi papier.
— Oto jest akt twego urodzenia, paniczu, rzekł Murzyn, podając mu papier.
Ksawery pognębiony tem smutnem opowiadaniem dotąd nie wyrzekł i słowa, ale nie znając urodzenia swego przez lat 20, uniesiony ciekawością zawołał:
— Akt mojego urodzenia!... A mówiłeś, iż nie wiesz jak się zwała matka moja.
— Powiedziałem prawdę, odrzekł Murzyn.
I rozłożył papier, wpośród którego był okrągły otwór wielkości sztuki dwudziesto frankowej.
— Dobry pan akt ten na piersiach nosił, i przez niego rzekł, w otwór w papierze wskazując, przeszła kula która mu cios śmiertelny zadała. Przechodząc uniosła także i nazwisko matki twojej.
Ksawery pochwycił żywo za papier. Otwór był rzeczy, wiście przy samym imieniu Florentyna-Aniela.
A nazwisko familijne zniweczonem zostało.
Ksawery na wszystkie strony papier przewracał.
— Nie!... rzekł nakoniec; najmniejszego śladu!... Ale mniejsza o to? z całego serca wyrzekam się majątku tej kobiety!
— A wola twojego ojca! zawołał żebrak.
Wola ta, była rodzajem ostatniego dobrodziejstwa, mogę więc jej nie wypełnić.
— Nie wypełnić jej, powtórzył z przerażeniem murzyn. Zapomnieć o jego rozkazie, wzgardzić, że tak rzekę, ostatniem przykazaniem!... Oh! nie rachuj na to! Póki jedna kropla krwi w żyłach moich płynąć będzie, poty słuchać go nie przestanę. Czy słyszysz mnie? Powiedział, jam działać powinien teraz, tak, jakem to dawniej czynił! Jego rozkazy z prawem, prawem świętem, którego ani przekraczać, ani nawet rozbierać nie należy.... Czyżem ci nie powiedział? Iż jestem niewolnikiem, niewolnikiem jego pamięci.....
I Kiedy tak mówił, wysoka jego postać wzniosła się jeszcze, a oko i wszystkie rysy twarzy wyrażały postanowienie silne i nieodmienne.
Ksawery podziwiał to poświęcenie bez granic. Nie chciał obrazić człowieka, który był jego dobroczyńcą.
— Będziem szukać kiedy tak życzysz sobie, rzekł mu. Tyś już zapewne przez lat 22 nie szczędził poszukiwań, a te próżnemi się okazały. Mała więc pozostaje nadzieja.
— Robiłem com mógł, odrzekł murzyn, to wszakże nie zwalnia mnie od dalszej pracy. Powiedziałem mu: „Znajdę ją! Trzeba zatem wynaleźć, lub umrzeć!... Po śmierci dobrego pana rozpocząłem niezwłocznie powierzoną mi czynność. Biali pokonanemi zostali, i nakazano, aby odpłynęli wszyscy. To było wielkie dla mnie nieszczęście, bo w San Domingo mógłbym był jaką pewną powziąć wiadomość, a może i odkryć.... A tak miałem tylko czas dowiedzieć się o miejscu, w którem cię pozostawił ojciec. Odebrawszy cię ztamtąd, niezwłocznie wraz z tobą wsiadłem na statek i w kilka miesięcy później dotknęliśmy ziemi francuzkiej. Sądziłem, iż matka twoja w te strony nas poprzedziła.
„Przez dwa lata żyliśmy z małej sumki, jaką znalazłem przed odjazdem w domu ojca twego. Przez przeciąg tego czasu szukałem bez odetchnienia. Nie ma hotelu, któregobym nie zwiedził. Nie posiadałem jej familijnego nazwiska, tylko te, które jej pozostawił ojciec twój. Pytałem wszędzie o panią Lefebvre, jest ich wiele w Paryżu, widziałem z nich kilka, ale żadna nie była tą, którąm szukał.
„Wieczorem powracałem do naszego biednego pomieszkania, kołysałem cię paniczu, i usypiałem przyśpiewując afrykańską lub antylską piosnkę.
„Mądry jeden człowiek, do którego się udałem, pisał za mnie do San Domingo. Murzyni byli tam teraz udzielnemi panami, i zniweczyli wszelkie regestra i papiery osady.
Przymuszony byłem zapłacić za radę nie osiągnąwszy z niej żadnego skutku.
„Nędza nastąpiła, próbowałem pracować. Zatrudnienie Europejczyków nie jest podobnem do tego, którem zajmują się w osadach. Przyjęli mnie do terminu na naukę. Za nim tyle się nauczyłem, abym mógł zarabiać, byłeś głodnym paniczu, zostałem więc żebrakiem!...
Ksawery ścisnął w milczeniu rękę murzyna.
„Kiedym raz pierwszy wyciągnął rękę, mówił dalej murzyn, serce moje się wzdrygało i oczy zamknęły. Miałem chęć uciec, aby ukryć to com zwał hańbą moją, ale pomyślałem o tobie coś płakał w smutnem naszem mieszkaniu. Pomyślałem o moim panu, który ufając mnie, umarł bez szemrania przeciw Bogu. Duma zastąpiła miejsce wstrętu, uczułem się silnym. Wstydziłem się jeszcze, ale to dla tego tylko, iżem się wahał....
„Z początku dawano mi mało, później więcej, a potem bardzo dużo. Żebracy mają swoją klientele. Wkrótce stałem się przedmiotem wielu względów. Byłem piękny murzyn, patrzano na mnie i dziwiono się, iż ustnie o jałmużnę nie prosiłem. Odmawiano żałosnym jękom innych nieszczęśliwych, ale memu milczeniu prawie nigdy. Niezadługo moi współubiegający oddalili się, zostawując mnie panem wystaw y kościoła Saint-Germain des Près.
„Tyś wzrastał paniczu. Kiedyś doszedł do piątego roku życia, oddałem cię w obce ręce. Ułożyłem sobie plan, podług którego postępować miałem. Wiedziałem, iż będziesz miał serce do ojca podobne. Nie chciałem, abyś wiedział o nędznem źródle, którem życie twoje utrzymywałem. Kiedyś miał lat 12, oddałem cię do szkół.
„Czy przypominasz sobie tego człowieka, co wieczorem przychodził do kobiety, którą matką swoją zwałeś? Kiedy się ściemniało, człowiek ten przybliżał się do kolebki i składał pocałunek na czole twojem.
— To byłeś ty, przerwał z rozczuleniem Ksawery.
— Tak, to byłem ja!...
— Później, kiedyś się w szkołach znajdował, zdala na spacerze za tobą postępowałem, i ukryty w jakim gaju, przyglądałem się twoim zabawom... Byłem zawsze przy tobie!... Później jeszcze, kiedyś ze szkół wyszedł, podstęp niewinny uwieńczył moje życzenia, boś obrał mieszkanie w przyległym do kościoła hotelu. Wówczas miałem cię zawsze przed oczyma, w każdym dniu i godzinie. Odgadłem sposób twego życia, twoje małe zgryzoty i namiętne nadzieje...
— Jakto! Wiesz więc?...
— Jest bardzo piękną, odpowiedział uśmiechając się murzyn. Dawno już kocham to słodkie dziecię, bom widział jak jej wielkie niebieskie oko z miłością na ciebie spoglądało. Oby ci Bóg dozwolił doznać szczęścia, które ojcu twemu się należało!
— Jest bardzo piękną powtórzył Ksawery, ale jest bogatą... i z szlachetnego rodu!...
Potem chcąc rozmowę odwrócić, dodał:
— Ale dla czegóż tak długo ukrywałeś przedemną nazwisko ojca mego?
— Matka twoja cię opuściła, mówił dalej murzyn. Jakie silnem musiało być uczucie, które spowodowało matkę do wyrzeczenia się dziecka. Przypuszczałem więc, iż gdy się dowie, że żyjesz i mieszkasz w Paryżu, bardziej się jeszcze ukrywać będzie.... Ja niezawodnie ją wynajdę, bo taki rozkaz od mego dobrego pana odebrałem.... I gdyby nie wypadek nadzwyczajny co nas zbliżył, i na który żalić się nie mogę, bo mi sprawił od wielu lat pierwszą chwilę radości, nie byłbym nic mówił. Nie wiem nawet, czy bym był w zeszłym tygodniu to uczynił co dziś.
Ksawery okazał mocne zadziwienie.
— Należę do niego zawsze, odpowiedział żebrak. Jego wolę kładę przed twoją, przed wszystkiemi na świecie.... Ale od przedwczoraj, nastąpiła zmiana. Odkryłem....
— Cożeś odkrył? zapytał z żywością młodzieniec.
— Pochwyciłem ślad, mój paniczu!
I murzyn wyjął z zanadrza chustkę do nosa, haftowaną, którą pokazał Ksaweremu.
— F. A! zawołał z tryumfem na znak wskazując.
— F. A! powtórzył Ksawery nic nie rozumiejąc.
— Florentyna Aniela... rzekł żebrak.
— Niestety! mój poczciwy Neptunie, takich znaków w Paryżu jest przynajmniej 10,000!...
— Tak, ale jedna jest tylko twarz, tak do twojej podobną, jak twarz tej kobiety.
— Jest do mnie podobną!... Czyż ją znasz? Gdzież mieszka?
Te naglące zapytania zachmurzyły radość murzyna.
— Nie znam jej, odrzekł, nie wiem gdzie mieszka.
— A więc mój biedny przyjacielu — zaczął Ksawery.
— Widziałem ją przerwał z uniesieniem starzec, poznałbym ją w tysiącu innych. Poznałbym ją z figury nawet... a w największym pędzie jej powóz... Wynajdę ją, wynajdę niezawodnie!
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Podczas kiedy się scena ta odbywała w biednej izdebce Neptuna, Carral stał przed sofą, na której, w małym salonie spoczywała Margrabina.
Był to uroczy buduar. Przez jedno tylko zwierciadlanne okno, dochodziło do niego światło, i przebijało się przez niebieskie firanki, przybrane w sute białe draperye. Obrazy mistrzowskie, w pysznych ramach, upiększały ściany. Okno na wielki ogród wychodziło. Zupełna cichość panowała w tym zachwycającym pokoju, w którym nikło nawet stąpanie przechodzących, bo posadzki dywanami były wysłane.
Pani Rumbrye leżała na sofie, w stanie zupełnego prawie otrętwienia. Pomimo lekkiego blasku światła, które dochodziło do buduaru, spostrzedz można było utrudzenie i zmianę w jej rysach. Oczy się podkrążyły i zdradzały nieledwie prawdziwe jej lata.
O to nieszczęście należało po części bal wczorajszy obwiniać i nieznośny humor, w jakim się znajdowała Margrabina.
—- Widziałeś go?... rzekła nareszcie, spoglądając na Carrala.
— Widziałem na własne oczy, odrzekł Mulat!... Wszystko szło dobrze, wypełniłem co do joty rozkazy twoje, pani. Komisarz odbył czynność swoją. Na domiar szczęścia, wypadek, który dla mnie tajemnicą pozostał, pogorszył jeszcze położenie jego, bo znalazłszy samego prawie w szulerni, poprowadzono natychmiast przed Prokuratora królewskiego. Uważałem rzecz za skończoną i błąkałem się około pałacu sprawiedliwości, aby się końca doczekać i uwiadomić cię o takowym, kiedym go właśnie spostrzegł wychodzącego z przeklętym murzynem, co zawsze pod oknami memi stoi.
— Żebrak?... zapytała Margrabina.
— Żebrak.
— Cóż mogą mieć za stosunki z sobą?
— Piekło to wiedzieć tylko może!... Wiem, iż go uwolniono.... Wymyka się nam.
— Jesteś zdrajcą lub niezręcznym człowiekiem, Jonquillu! powiedziała z gniewem pani Rumbrye.
Mulat tylko usta sobie przygryzł i nic nie odpowiedział.