Życie (Żuławski)/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Żuławski
Tytuł Życie
Pochodzenie Poezje tom II
Wydawca Księgarnia H. Altenberga
Data wyd. 1908
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Indeks stron
ŻYCIE.
CYKL PIERWSZY.

I.

Pytałem duszy mojej, czem jest ludzkie życie?
A ona mi odrzekła, smutna, jako zawsze:
— »Kobieta jest to z piersią wychudłą i suchą,
obok której dzieciątko obce z głodu płacze;
pień to drzewa spróchniały, na którym zielone
szybko więdną gałązki; morska jest to fala,
która ryby na piasek wyrzuca śmiertelny;
prąd to straszny, co w przepaść wodospadów niesie
łódki, by je roztrzaskać o głazy podwodne — — —
I ja lecę z tą falą, nie wiedząc, gdzie będzie
kres tej drodze i jaka mię otchłań pochłonie...
Wir i piana, — grzmot słychać wodospadu głuchy,
słychać ciągle — wciąż bliżej — słychać ciągle, ciągle...
coraz bliżej i bliżej... Już zamykam oczy;
nie! to jeszcze nie koniec! Wiem, że umrzeć muszę,
wiem, że pęknie łódź głazem podwodnym rozdarta,
nie wiem kiedy — i smutna jestem aż do śmierci...«



II.

Grzmij, morze! Życie, życie! — Ach! gdyby twa fala
oddać mogła to wszystko, com ja w nią porzucił —
choć połowę — choć cząstkę... Grzmij, morze zachłanne!
Nie powrócisz ty, falo, nigdy swego łupu,
nie powrócisz młodości strawionej tak marnie,
nie powrócisz mi serca, które lekkomyślnie,
niby perłę bezcenną, w toń rzuciłem brudną. —
Dziś gdy chciałbym mieć skarby, jestem od nędzarza
uboższy... Życie, życie! — nie wrócisz... Grzmij morze!...



III.

O! nie jesteś ty dobre ani złe nie jesteś,
o! nie jesteś ty straszne ani też ponętne, —
jeno puste ogromnie i czcze jesteś, życie!
Trzykroć szczęśliw, kto umiał wlać ci treść — i toń twą
myślą swoją zapłodnił! Temu rodzić będziesz
bogów z piersi swej zimnej; ten w twym szumie głuchym
harf usłyszy anielskich przenajczystsze pienia;
przed tym, jako przed królem, będziesz chodzić, życie,
w krwawej gromów purpurze, w rozświtów błękitach,
w złocie zórz wieczorowych, w snów miesięcznych bieli!...
Słabych jednak pożerasz — i szumisz... i szumisz...
O! nie jesteś ty dobre ani złe nie jesteś, —
jeno puste ogromnie i czcze jesteś, życie!...



IV.

Dziwni ludzie jesteśmy! Tworzym rzeczy błahe,
wiemy o tem, a jednak wciąż wmawiamy w siebie,
że los świata zawisnął od nich... Gonim marę,
wytwór własnej swej myśli, pragnień cień nieścigły,
co jak plama od słońca do stóp nam rzucona,
idzie ciągle przed nami: stoi, jeśli staniem;
biegnie, gdy ją ścigamy. I zawsze tak blizka,
zawsze blizka ta mara, a tak nieuchwytna...
Trzeba kłamać i wmawiać w duszę swoją własną,
że jej dzieła znikome światy uszczęśliwią;
trzeba kłamać przed sobą i wierzyć, że mara
nikła cieniu naszego — to jest cel przedwieczny...
Kto uwierzy — szczęśliwy. A gdy słońce myśli
zgaśnie i cień uleci — to nas już nie będzie.



V.

Wiem, że dzień ten nadejdzie... Tak jak w Boga wierzę
nieskończonego, który rzeszą światów władnie
a nie troszczy się o liść, co już z drzewa leci,
ani wiatru miarkuje runu jagnięcemu —
tak wiem, że dzień ten przyjdzie... I nic mnie nie wstrzyma
wonczas, ani te bujne złotowłose łany,
co się śmieją pod słońce i życiu się cieszą,
ani zorza rumiana, która może właśnie
w tę godzinę rozplatać będzie swoje kosy...
Wiem — nie troszczę się o nic. I jedno swej duszy
radbym wszczepił hart, aby w tej pośledniej chwili,
gdy jej przyjdzie na ciała swego spłonąć stosie,
nie zadrżała. Dłoń — ślepe narzędzie — posłucha. — —



CYKL DRUGI.

VI.

Więc przyszłaś znowu, o, słodka godzino!
którąm ja niegdyś jak oblubienicę
przyjmował suto zastawnemi stoły:
owocem ducha i nad owoc cennem
kwitnącem kwieciem, obietnicą żywą
przyszłych dostatków! Smutny dzisiaj stoję...
Ty mnie nie pytaj o dostatki moje,
ty mnie nie pytaj o me jabłka złote,
o kwiat różowy — ty się mnie nie pytaj! —
Nie śmiałbym dzisiaj zastawiać ci darów
nie najprzedniejszych, jak czyniłem niegdyś
w zbytniej ufności. — A więc smutny stoję,
choć przyszłaś znowu, o słodka godzino!



VII.

Przedwcześnie — wiem to — a jednak na duszę
mgła mi opada... Daremnie ramiona
wytężam, darmo zrywam się i mówię,
żem jeszcze drogi nie przebył połowy
do owej wielkiej przystani — ostatniej:
mgła mi na duszę opada całunem
i tak w niej tonę bezradny... Niedawno
jeszcze... ach! po co wspominać!... Niedawno
pierś mi jak wulkan wzbierała i ognie
grały w niej, walcząc z sobą o pierwszeństwo,
który ma na świat śmignąć błyskawicą...
Przedwcześnie — wiem to — a jednak na duszę
mgła mi opada gęsta, nieprzejrzana...



VIII.

Idziecie za mną! — widzę was! — potężni,
młodzi i piękni, bogom tak podobni
i jak bogowie drwiący z tych, co padli.
Pójdźcie i przejdźcie po mnie! A nie iżbym
ja się pod nogi wasze kładł, — za dumny-m
i zbyt walczyłem długo, — lecz że pragnę
moc waszą poznać. Wy bogom podobni,
pokażcie, że jak bogowie jesteście
i że bez żalu podeptać umiecie
tych, co wam z drogi nie chcą ustępować...
Niech się nauczę cenić tych, co przejdą
po mojem ciele — i niech mam tę chwałę,
słusznie należną wszystkim protomachom,
choćby ginącym: żem nie przed gorszymi
padł i nie słabszych przed się puścił przodem...



IX.

Skarżyć się? — nigdy! - Nie będziesz ty miało
tego tryumfu, o zachłanne Życie!
iżbym ja płakał, zgniecion twem kolanem.
Wszak sam tak chciałem! — Sam walczyłem z sobą
i sam tak długo pętałem swe moce,
dzikie i bujne, rozhukane moce,
aż dnia pewnego usnęły — nieżywe.
Bez łzy nad grobem ich stoję. Nie były
snadź doskonałe, kiedym własną dłonią
zmógł je, pokonał, aby paść wraz z niemi...
Nie płaczę zmarłych i nie pytam: czemu? —
wiedząc, że niema na to odpowiedzi...
Jeno do suchych oczu dłoń podnosząc,
chciałbym ze źrenic ów piasek gorący
strząsnąć, co wżarł się pod krwawe powieki
i w mózg się sypie i w gardle mnie dławi
i pierś wypełnia, jak ziemia w grobowy
dół wsypywana, w którym serce leży...
Nie pytam: czemu? — Snadź nie doskonałe

były te moce i nie nieśmiertelne,
kiedy pomarły, nie mogąc wolności
zdobyć, gdy ręka kiełznała je moja...
Niech śpią w pokoju... Nie będziesz ty miało
tego tryumfu, o zachłanne Życie,
iżbym ja płakał! Bo wiem: albo nowy
duch wstanie w piersiach mych z potęgą nową,
nieposkromioną i jak płomię żywą,
albom ja trup już. Trupów się nie płacze...
Jeno do suchych oczu dłoń podnoszę,
aby z pod powiek piasek strząść gorący...



X.

Nie tak! o nie tak! Ja cię kocham, Życie!
— a choćbym nawet nie kochał, to skłamię;
wszakże wszystko jest kłamstwem? Silniejszy-m od ciebie,
— a choćbym nawet był słabszy, to skłamię;
wszakże wszystko jest kłamstwem! Trudno jest odnaleść
tę granicę, tę krętą i zgubioną miedzę,
która dzieli w człowieczej duszy dwa królestwa:
Prawdy i Kłamstwa. Pytałem mej Woli,
która więcej wie, niźli rozum mój i serce,
a ona ze zdumieniem rzekła: Czyż jest kłamstwo?
pokąd zasięgnę — wszystko dla mnie prawdą. —
Słucham mej woli i kocham cię, Życie,
bo kochając, ja czynię cię miłości godnem.



XI.

Wszystko dałoś mi, Życie, czegom jeno pragnął —
i nie było życzenia, którebym napróżno
w sercu swojem rozbudził. Pono jest to szczęście...
Dałoś mi szały bujne, gdym chciał być szalonym,
dałoś mi spokój cichy, gdym pragnął pokoju,
miałem usta kobiece, miałem złote wino,
miałem pieśni posłuszne i posłusznych ludzi,
świat przebiegłem i miastam widział, morza, góry, —
i nie brakło mi zdrowia, ochoty ni siły,
by z twych darów korzystać... I nie wiem, dlaczego
taką krzywdę-ś mi, Życie, zrobiło, że wszystko
dałoś, czegom zapragnął...? Snadź by mnie przekonać,
żem źle pragnął i że jest wszelakie pragnienie
samo w sobie boleścią — a spełnienie pragnień
najżywszych nieprzerwanem pasmem rozczarowań,
chociażby rzeczywistość przeszła sny najśmielsze...




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Żuławski.