<<< Dane tekstu >>>
Autor André-Ferdinand Hérold
Tytuł Życie Buddy
Podtytuł według starych źródeł hinduskich
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Concordia Sp. akc.
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


*   V.   *

Kaundinya pierwszy zbliżył się do Błogosławionego i rzekł mu:
— Słuchałem, o panie, i jeśli mnie uznasz godnym, pójdę za tobą.
— Czy zrozumiałeś, Kaundinyo? — spytał Błogosławiony.
— Wierzę w Buddę wiarą czystą, pójdę za tym, który wie, za tym pójdę, który jest święty, poznał świat, poskramia wszystkie istoty, jak się poskramia byki, i który uczy bogów i ludzi. W prawo uwierzę, wiarę czystą, w prawo objawione jasno, wiodące do zbawienia, prawo, którego siłę dobroczynną uznać muszą mędrcy sami. Chcę żyć wedle świętych reguł twoich, które pochwalą mędrcy.
— Zrozumiałeś, Kaundinyo! — rzekł Błogosławiony. — Zbliż się. Dobrze zostało objawione prawo. Żyj w świątobliwości i połóż kres cierpieniom.
Potem podszedł Vaspha wyznać wiarę swoją w Buddę, dalej po kolei Bhadrika, Mahanaman i Asvadżit, tak że niebawem sześciu świętych zjawiło się na ziemi.
Nie opuścił jeszcze Błogosławiony parku gazel, gdy przybył pewien młodzieniec, imieniem Yasas. Był synem bogatych mieszkańców Benaresu i wiódł dotąd życie światowe, ale zacząwszy rozumieć jego pustkę, szukał ukojenia w lasach świętych. Ujrzał Błogosławiony Yasasa i przemówił doń, a młodzieniec oświadczył, że gotów jest pójść jego śladem.
Niedługo przybył ojciec Yasasa po syna do parku, chcąc go zawrócić z drogi pobożności. Usłyszawszy Buddę, uwierzył słowom jego, a także inatka i żona uznały prawo. Yasas przyłączył się do uczniów, zaś rodzina jego żyła dalej w domu swym, w Benaresie.
Postanowienie Yasasa wydało się śmiesznem czterem jego przyjaciołom, którymi byli: Vimala, Subahu, Purnadżit i Garampati. Rzekli sobie tedy:
— Chodźmy do parku gazel, skłonimy Yasasa do porzucenia błędu i zabierzemy go z sobą.
W chwili, kiedy tam stanęli, pouczał Budda uczniów swoich, mówiąc:
— Dawnemi czasy, żył w górskim wąwozie pewien asceta. Okryty korą drzew, pił jeno wodę i jadał dzikie owoce i korzonki. Jedynym towarzyszem jego był zając, który mówił językiem ludzkim i rozmawiał chętnie z ascetą, korzystając z jego nauk i usiłując dojść do mądrości. Nastała pewnego roku susza wielka, wyschły źródła górskie i nie było na drzewach kwiatów, ni owoców. Ascecie zbrakło jedzenia i napoju, zmierził sobie pustelnię i zrzucił pewnego dnia odzież z kory, Widząc to, spytał zając:
— Cóż to czynisz, przyjacielu?
— Porzucam, jak widzisz, tę odzież.
— Czyżbyś chciał opuścić wąwóz górski?
— Tak. Udam się pomiędzy ludzi, będę otrzymywał jałmużnę, a jedzenie to lepsze, zaprawdę, niźli owoce i korzonki.
Zasmucił się zając temi słowy, jak dziecko, które chce opuścić ojciec, i zawołał:
— Nie odchodź, przyjacielu, nie porzucaj mnie! Wszakże wiesz, że życie pośród miasta wiedzie do zguby, a zbawienną jest jeno samotność w lesie.
Ale asceta trwał dalej w swem postanowieniu. Widząc to, rzekł mu zając:
— Idź, skoro chcesz. Uczyń mi jednak łaskę i zaczekaj dzień jeden tylko. Zostań przez dziś, a jutro zrobisz, co ci się podoba!
— Zające umieją sprytnie odnajdywać żywność — pomyślał asceta — i często mają zapasy. Zapewne przyniesie mi jutro coś do jedzenia! — obiecał tedy zaczekać, a zając opuścił go, uradowany wielce. Ten asceta był czcicielem Agni i podtrzymywał ciągle ogień w wąwozie. — Nie mogąc jeść, — rzekł sobie — ogrzeję się przynajmniej, zanim wróci zając. — Zając wrócił istotnie nazajutrz o świcie, ale bez żywności, a asceta doznał rozczarowania. Zając pokłonił mu się i rzekł:
— Przebacz mi, wielki mężu, jeślim czemś za winił wobec ciebie i zważ, że my zwierzęta nie posiadamy rozumu waszego! — potem skoczył w ogień.
— Co czynisz! — krzyknął asceta, przypadł do ognia i wydobył zeń zająca, który wyjaśnił:
— Nie chciałem, byś się sprzeniewierzył obowiązkom, odchodząc z pustelni. Ponieważ niema tu nic do jedzenia, poświęciłem ciało moje, zjedz je i pozostań w wąwozie!
Wzruszyło to ascetę i rzekł:
— Nie pójdę do miasta i zostanę tu, choćby mi przyszło umrzeć z głodu!
Uszczęśliwiło to zająca, podniósł oczy w niebo i jął się modlić:
— O Indro! Żyłem ciągle, miłując samotność! Wysłuchaj mnie tedy i spuść deszcz!
Wysłuchał Indra modlitwy zająca, spadły deszcze ulewne, i mieli obaj niezadługo tyle żywności, ile im było potrzeba.
Umilkł na chwilę Błogosławiony, potem zaś dodał:
— Czasu onego, o mnisi, ja byłem zającem, zaś owym ascetą był jeden z tych młodzieńców, który wchodzi właśnie do parku w złych za miarach. To ty, Vimalo!
Wstał.
— Będąc zającem, w górskim wąwozie, strzegłem cię, Vimalo, byś nie zboczył na złe drogi, teraz zaś, zostawszy Buddą najwyższym, powiodę cię ku świętości. Oczy twe przejrzą, uszy zaczną słyszeć i oto teraz już wstydzisz się, iżeś chciał udaremnić zbawienie najlepszemu przyjacielowi swemu.
Vimala padł do stóp Błogosławionego, wyznał wiarę swą i przyjęty został w poczet uczniów. Subahu, Purnadżit i Garampati postanowili także zostać wiernymi prawu.
Z dniem każdym wzrastała liczba uczniów i Błogosławiony posiadł rychło sześćdziesięciu mnichów, gotowych głosić wiedzę. Rzekł im tedy:
— O uczniowie moi! Wolny jestem od wszelakich więzów boskich i ludzkich i wy także, wraz ze mną. Idźcież tedy i nauczajcie dla dobra świata. Wam to bogowie i ludzie zawdzięczać będą zdrowie i radość. Nie chodźcie nigdy we dwu jedną drogą. Idźcie, głosząc prawo, pełne chwały w początku, środku i końcu swoim. Uczcie ducha prawa i litery prawa, wiodąc życie w oczach wszystkich w sposób doskonały, czysty i święty. Niektóre istoty nie mają oczu przysłonionych kurzem ziemi, ale nie słysząc słowa, osiągnąć nie mogą zbawienia. Idźcież, uczniowie, moi i uczcie prawa.
Rozproszyli się na wszystkie strony, zaś Błogosławiony ruszył do Uruvilvy.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: André-Ferdinand Hérold i tłumacza: Franciszek Mirandola.