Życie Buddy/Część druga/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Życie Buddy |
Podtytuł | według starych źródeł hinduskich |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia Concordia Sp. akc. |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Kaundinya pierwszy zbliżył się do Błogosławionego i rzekł mu:
— Słuchałem, o panie, i jeśli mnie uznasz godnym, pójdę za tobą.
— Czy zrozumiałeś, Kaundinyo? — spytał Błogosławiony.
— Wierzę w Buddę wiarą czystą, pójdę za tym, który wie, za tym pójdę, który jest święty, poznał świat, poskramia wszystkie istoty, jak się poskramia byki, i który uczy bogów i ludzi. W prawo uwierzę, wiarę czystą, w prawo objawione jasno, wiodące do zbawienia, prawo, którego siłę dobroczynną uznać muszą mędrcy sami. Chcę żyć wedle świętych reguł twoich, które pochwalą mędrcy.
— Zrozumiałeś, Kaundinyo! — rzekł Błogosławiony. — Zbliż się. Dobrze zostało objawione prawo. Żyj w świątobliwości i połóż kres cierpieniom.
Potem podszedł Vaspha wyznać wiarę swoją
w Buddę, dalej po kolei Bhadrika, Mahanaman i Asvadżit, tak że niebawem sześciu świętych zjawiło się na ziemi.
Nie opuścił jeszcze Błogosławiony parku gazel, gdy przybył pewien młodzieniec, imieniem Yasas. Był synem bogatych mieszkańców Benaresu i wiódł dotąd życie światowe, ale zacząwszy rozumieć jego pustkę, szukał ukojenia w lasach świętych. Ujrzał Błogosławiony Yasasa i przemówił doń, a młodzieniec oświadczył, że gotów jest pójść jego śladem.
Niedługo przybył ojciec Yasasa po syna do parku, chcąc go zawrócić z drogi pobożności. Usłyszawszy Buddę, uwierzył słowom jego, a także inatka i żona uznały prawo. Yasas przyłączył się do uczniów, zaś rodzina jego żyła dalej w domu swym, w Benaresie.
Postanowienie Yasasa wydało się śmiesznem czterem jego przyjaciołom, którymi byli: Vimala, Subahu, Purnadżit i Garampati. Rzekli sobie tedy:
— Chodźmy do parku gazel, skłonimy Yasasa do porzucenia błędu i zabierzemy go z sobą.
W chwili, kiedy tam stanęli, pouczał Budda uczniów swoich, mówiąc:
— Dawnemi czasy, żył w górskim wąwozie pewien asceta. Okryty korą drzew, pił jeno wodę i jadał dzikie owoce i korzonki. Jedynym towarzyszem jego był zając, który mówił językiem ludzkim i rozmawiał chętnie z ascetą, korzystając z jego nauk i usiłując dojść do mądrości. Nastała pewnego roku susza wielka, wyschły źródła górskie i nie było na drzewach kwiatów, ni owoców. Ascecie zbrakło jedzenia i napoju, zmierził sobie pustelnię i zrzucił pewnego dnia odzież z kory, Widząc to, spytał zając:
— Cóż to czynisz, przyjacielu?
— Porzucam, jak widzisz, tę odzież.
— Czyżbyś chciał opuścić wąwóz górski?
— Tak. Udam się pomiędzy ludzi, będę otrzymywał jałmużnę, a jedzenie to lepsze, zaprawdę, niźli owoce i korzonki.
Zasmucił się zając temi słowy, jak dziecko, które chce opuścić ojciec, i zawołał:
— Nie odchodź, przyjacielu, nie porzucaj
mnie! Wszakże wiesz, że życie pośród miasta wiedzie do zguby, a zbawienną jest jeno samotność w lesie.
Ale asceta trwał dalej w swem postanowieniu. Widząc to, rzekł mu zając:
— Idź, skoro chcesz. Uczyń mi jednak łaskę i zaczekaj dzień jeden tylko. Zostań przez dziś, a jutro zrobisz, co ci się podoba!
— Zające umieją sprytnie odnajdywać żywność — pomyślał asceta — i często mają zapasy. Zapewne przyniesie mi jutro coś do jedzenia! — obiecał tedy zaczekać, a zając opuścił go, uradowany wielce. Ten asceta był czcicielem Agni i podtrzymywał ciągle ogień w wąwozie. — Nie mogąc jeść, — rzekł sobie — ogrzeję się przynajmniej, zanim wróci zając. — Zając wrócił istotnie nazajutrz o świcie, ale bez żywności, a asceta doznał rozczarowania. Zając pokłonił mu się i rzekł:
— Przebacz mi, wielki mężu, jeślim czemś za
winił wobec ciebie i zważ, że my zwierzęta nie posiadamy rozumu waszego! — potem skoczył w ogień.
— Co czynisz! — krzyknął asceta, przypadł do ognia i wydobył zeń zająca, który wyjaśnił:
— Nie chciałem, byś się sprzeniewierzył obowiązkom, odchodząc z pustelni. Ponieważ niema tu nic do jedzenia, poświęciłem ciało moje, zjedz je i pozostań w wąwozie!
Wzruszyło to ascetę i rzekł:
— Nie pójdę do miasta i zostanę tu, choćby mi przyszło umrzeć z głodu!
Uszczęśliwiło to zająca, podniósł oczy w niebo i jął się modlić:
— O Indro! Żyłem ciągle, miłując samotność! Wysłuchaj mnie tedy i spuść deszcz!
Wysłuchał Indra modlitwy zająca, spadły deszcze ulewne, i mieli obaj niezadługo tyle żywności, ile im było potrzeba.
Umilkł na chwilę Błogosławiony, potem zaś dodał:
— Czasu onego, o mnisi, ja byłem zającem,
zaś owym ascetą był jeden z tych młodzieńców,
który wchodzi właśnie do parku w złych za
miarach. To ty, Vimalo!
Wstał.
— Będąc zającem, w górskim wąwozie, strzegłem cię, Vimalo, byś nie zboczył na złe drogi, teraz zaś, zostawszy Buddą najwyższym, powiodę cię ku świętości. Oczy twe przejrzą, uszy zaczną słyszeć i oto teraz już wstydzisz się, iżeś chciał udaremnić zbawienie najlepszemu przyjacielowi swemu.
Vimala padł do stóp Błogosławionego, wyznał wiarę swą i przyjęty został w poczet uczniów. Subahu, Purnadżit i Garampati postanowili także zostać wiernymi prawu.
Z dniem każdym wzrastała liczba uczniów i Błogosławiony posiadł rychło sześćdziesięciu mnichów, gotowych głosić wiedzę. Rzekł im tedy:
— O uczniowie moi! Wolny jestem od wszelakich więzów boskich i ludzkich i wy także, wraz ze mną. Idźcież tedy i nauczajcie dla dobra świata. Wam to bogowie i ludzie zawdzięczać będą zdrowie i radość. Nie chodźcie nigdy we dwu jedną drogą. Idźcie, głosząc prawo, pełne chwały w początku, środku i końcu swoim. Uczcie ducha prawa i litery prawa, wiodąc życie w oczach wszystkich w sposób doskonały, czysty i święty. Niektóre istoty nie mają oczu przysłonionych kurzem ziemi, ale nie słysząc słowa, osiągnąć nie mogą zbawienia. Idźcież, uczniowie, moi i uczcie prawa.
Rozproszyli się na wszystkie strony, zaś Błogosławiony ruszył do Uruvilvy.