Życie Buddy/Część druga/VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor André-Ferdinand Hérold
Tytuł Życie Buddy
Podtytuł według starych źródeł hinduskich
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Concordia Sp. akc.
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



*   VI.   *

Szedł długo w stronę Uruvilvy i poczuł znużenie, a spostrzegłszy lasek, siadł pod drzewem. Miał właśnie zasnąć, gdy weszło trzydziestu młodzieńców, a Błogosławiony jął im się przypatrywać.
Niespokojne ruchy przybyłych i słowa ich świadczyły, że szukają kogoś. Zwracając się do Buddy, spytali:
— Może widziałeś przechodzącą tędy kobietę?
— Nie widziałem. Ale czemże się zajmujecie?
— Jesteśmy muzykanci wędrowni. Często grywaliśmy królom, a oni wysoko nas cenili. Dziś wiedliśmy z sobą dla rozrywki dziewczynę, ale podczas gdyśmy spali przy drodze, uciekła, zabierając nam wszystko, co tylko mogła. Szukamy jej właśnie.
— Czyż nie lepiej szukać siebie samych niźli tej kobiety? — spytał Błogosławiony.
Muzykanci jęli się śmiać w odpowiedzi.
— Zagraj na lutni! — rzekł temu, który śmiał się najgłośniej.
Muzyk jął grać bardzo pięknie, a muzyka ta mogła istotnie oczarować króla. Gdy skończył, rzekł mu Błogosławiony:
— Daj mi lutnię swoją!
Zagrał, a ich wszystkich ogarnęło zdumienie, pojąć bowiem nie byli w stanie, by lutnia tak brzmieć mogła. Ucichł wiatr, nadsłuchując, a boginie lasu wyszły z zielonych pałaców swoich.
Błogosławiony skończył.
— Mistrzu! — powiedzieli muzykanci. — Sądziliśmy, że biegle gramy, tymczasem teraz wiemy, iż nieznane nam są nawet pierwsze zasady tej sztuki. Racz nas nauczyć.
— Widzicie oto, że wam są znane ledwo pierwsze zasady muzyki, jednak nie staraliście się dotąd osiągnąć tej sztuki w całej pełni. Podobnie wydaje się wam, że znacie samych siebie i nie pragniecie posiąść tej wiedzy dokładnie. Chcecie, bym was uczył muzyki, śmiejecie się jednak, gdy wam zalecam szukać siebie samych!
Przestali się śmiać i jęli wołać:
— Rozumiemy cię teraz, o mistrzu, rozumiemy! Chcemy też szukać samych siebie.
— To dobrze! — odparł Budda. — Objawię wam prawo, potem zaś oddacie zdolności swe na zbawienie ludzi, podobnie jak król Padmaka poświęcił ciało swoje dla ocalenia ludu swego.
Potem opowiedział, słuchającym uważnie muzykantom przygodę króla Padmaki:
— Panował ongiś w Benaresie król potężny i sprawiedliwy, imieniem Padmaka. Nagle jęła się szerzyć po mieście choroba, od której żółkła skóra, a wszyscy, w pełnem nawet słońcu, drżeli od zimna. Litując się ludowi swemu, czynił król, co mógł, by zło usunąć, wzywał najsłynniejszych lekarzy, rozdawał leki i sam pielęgnował chorych. Mimo to epidemja nie ustawała, a Padmaka smucił się wielce. Pewnego dnia rzekł mu stary lekarz:
— Znam ja, o królu, lekarstwo, które przywróci zdrowie mieszkańcom Benaresu.
— Jakże się zwie? — spytał król.
— Jest to wielka ryba, Rohita. Każ ją złowić, a choć mało przypadnie mięsa każdemu z chorych, epidemja ustanie zaraz.
Podziękowawszy gorąco staremu lekarzowi, kazał król szukać w morzach i rzekach ryby Rohity, ale nie znaleziono jej i króla ogarnął jeszcze większy smutek. Często słyszał w godzinach porannych i wieczornych głosy wołające:
— Cierpimy, o królu! Ratuj nas!
Płakał gorzko, a raz przyszło mu na myśl:
— Cóż mi z bogactw, cóż mi z władzy, jeśli pomóc nie mogę tym, którzy cierpią?
Wezwał najstarszego syna swego i rzekł mu:
— Opuszczam bogactwa moje i tron!
Potem wstąpił na terasę pałacu, złożył bogom ofiarę z wonności, kwiatów i zawołał:
— Poświęcam ochotnie życie zgoła nieużyteczne. Niechże to przyniesie ulgę nękanym chorobą! Chcę się przemienić w głębinie wód w rybę Rohitę!
To rzekłszy, skoczył w głąb i zaraz wypłynął w postaci ryby. Złowiono go i żywcem jeszcze pocięto na kawałki, w celu rozdania pomiędzy chorych. Nie czuł jednak ciosów noża, zdjęty miłością ku cierpiącym. Epidemja w mieście ustała, a głosy bogów jęły nucić w powietrzu:
— Padmaka, król bogobojny, ocalił was! Radujcie się!
Wszyscy uczcili pamięć Padmaki.
Muzykanci wysłuchali z uwagą słów Błogosławionego, potem zaś poszli zanim, ucząc się prawa.
Błogosławiony zastał w Uruvilvie trzech braci Kasyapów. Byli to bogobojni braminowie, którzy nauczali tysiąc zwolenników swoich. Od pewnego czasu jednak bardzo byli zaniepokojeni, albowiem wąż straszliwy przeszkadzał im w nabożeństwach i nauczaniu. Opowiedzieli to Błogosławionemu, on zaś uśmiechnął się, zawezwał przed się węża i rozkazał mu, by zostawił na przyszłość w spokoju trzech braci oraz uczniów ich. Wąż usłuchał i odtąd nabożeństwo oraz nauczanie odbywało się już bez przeszkody.
Kasyapowie prosili Błogosławionego, by został u nich przez dni kilka, a on przystał i zachwycał ich niezliczonemi cudami. Dwaj bracia postanowili tedy przyjąć i głosić prawo jego, a opierał się jeno najstarszy, mówiąc sobie:
— Zaprawdę, potężny jest ten mnich i czyni wielkie cuda, ale świątobliwością nie dorównywa mi wcale.
Przeniknąwszy myśli te, rzekł mu Błogosławiony:
— Sądzisz, o Kasyapo, że wielką jest świętość twoja, a nie wstąpiłeś nawet na ścieżkę świętości.
Zdumiał się Kasyapa, że tajemna myśl jego została odkryta, a Błogosławiony ciągnął dalej:
— Nie wiesz zgoła, co trzeba czynić, by osiągnąć świętość. Słuchaj mnie, o Kasyapo, a rozproszę ciemności, pośród których żyjesz.
Podumał trochę Kasyapa, potem zaś padł do stóp Błogosławionemu i rzekł:
— Naucz mnie, Mistrzu, i spraw, bym nie chodził w ciemnościach.
Na te słowa, wstąpił Błogosławiony na górę i jął przemawiać do braci Kasyapów, oraz uczniów ich:
— O mnisi! Wszystko na świecie płonie! Płonie oko, płonie to, na co spoziera, cały świat ogarnęły płomienie. A dlaczego tak się dzieje? Bo nie wygasa miłość i nienawiść nie wygasa! Ślepią te płomienie oczy wasze i dajecie się dręczyć narodzinom, starości, śmierci i nędzy. Wszystko na świecie płonie, o mnisi! Zrozumcie mnie, a zaraz zgaśnie ogień, który ślepi oczy wasze, i przestaniecie spoglądać z upodobaniem na rzeczy płonące. Zrozumcie mnie, a poznacie, że narodziny mają koniec i że można już nie jawić się na świecie.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: André-Ferdinand Hérold i tłumacza: Franciszek Mirandola.