Życie Buddy/Część druga/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Życie Buddy |
Podtytuł | według starych źródeł hinduskich |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia Concordia Sp. akc. |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wspomniał Błogosławiony, że król Vimbasara objawił ongiś chęć poznania prawa. Postanowił tedy iść do Radżagrihy i wyruszył tam. wraz z najstarszym Kasyapą, oraz innymi nowymi uczniami swymi. Dotarłszy na miejsce, spoczął w lasku podmiejskim.
Dowiedział się rychło Vimbasara o przybyciu mnichów, wyruszył do lasku z liczną świtą i, poznawszy Mistrza, zawołał:
— Nie zapomniałeś, widzę, o Błogosławiony, o mnie! Dziękuję ci i cześć składam!
Padł mu do nóg, a gdy Błogosławiony podniósł go, król stanął zdala dla wyrażenia szacunku.
Niektórzy w tłumie znali Kasyapę z wielkiej świętości, a nie widząc dotąd Buddy, dziwili się honorom, oddawanym mu przez króla.
— Omylił się, widocznie! — rzekł jeden z braminów. — Kasyapie winien był oddać pokłon.
— Tak! — odparł drugi. — Kasyapa, to mistrz wielki.
— Król popełnił błąd ogromny! — dodał trzeci. — Wziął ucznia za mistrza.
Mówili cicho, ale Błogosławiony usłyszał ich, bowiem nic mu ujść nie mogło, i rzekł Kasyapie:
— Powiedz, o mieszkańcze Uruvilvy, co cię skłoniło do opuszczenia pustelni twojej? Przed kim wyznałeś słabość twoją? Mów, Kasyapo, jak porzuciłeś miejsce, gdzieś żył tak długo?
Zrozumiał Kasyapa, czego chce Błogosławiony, i powiedział:
— Wiem teraz, jak próżne były moje umartwienia i to czego nauczałem. Głosiłem słowa nieczyste i mam teraz odrazę do życia, jakie ongiś wiodłem.
Rzekłszy to, padł do stop Błogosławionego i dodał:
— Jestem twym uczniem pokornym i pragnę złożyć głowę u stóp twoich! Tyś Mistrz, ty rozkazuj! Ja zaś, jak przystało słudze, pełnił będę twą wolę.
Siedm razy padł przed nim na ziemię, a tłum rozbrzmiał okrzykami podziwu.
— O jakże potężnym jest ten, który odwiódł Kasyapę od błędu. Kasyapa, największy dotąd mistrz, kłania mu się. O jakże potężnym jest władca Kasyapy!
Potem jął mówić Błogosławiony o czterech prawdach świętych, a gdy skończył, zbliżył się król Vimbasara i rzekł dobitnym głosem:
— Wierzę w Buddę, wierzę w prawo, wierzę w gminę świętych.
Błogosławiony dozwolił królowi usiąść obok siebie, a król dodał te słowa:
— Miałem w życiu pięć wielkich nadziei, mianowicie, że zostanę królem, że przybędzie do mego królestwa Budda, że go ujrzę oczyma memi, że mnie nauczy prawa i że mu złożę wyznanie wiary. Wszystkie te nadzieje ziściły się dzisiaj. Wierzę w ciebie, o panie, wierzę w prawo twoje i wierzę w gminę świętych.
Wstał i rzekł jeszcze:
— Racz, o Błogosławiony, zaspokoić jutro głód w pałacu moim.
Mistrz zgodził się, a król odszedł, rozradowany wielce.
Wszyscy niemal, towarzyszący królowi, złożyli za jego przykładem wyznanie wiary w Buddę, prawo i gminę świętych.
Nazajutrz opuścili mieszkańcy Radżagrihy domy swoje i przybyli oglądać Błogosławionego. Cały lasek zapełnił się ludźmi, a wszyscy podziwiali go, śpiewając ku czci jego i chwale.
Nadeszła pora dla Błogosławionego udać się do pałacu króla, ale takie tłumy zaległy drogę, że nie mógł postąpić krokiem. Nagle zjawił się młody bramin, niewiadomo skąd, przed Mistrzem i rzekł:
— Mistrz łagodny jest z łagodnymi, niosąc im wyzwolenie. Przybył do Radżagrihy ten, który błyszczy jak złoto!
Głos jego słodki był, dał znak, a tłumy bez oporu usłuchały, robiąc miejsce Błogosławionemu. Bramin śpiewał idąc:
— Mistrz rozproszył ciemności, nie wróci już noc, przybył do Radżagrihy ten, który ma prawo najwyższe!
Pytano się wzajem w tłumie:
— Skąd się wziął ten bramin, śpiewający tak przedziwnie? — a on ciągnął dalej:
— Jest pośród nas mistrz słodki, Budda, który wie wszystko. To władca świata i szczęsny jestem, że mi wolno służyć jemu. Największa radość świata, to służyć kornie mędrcom i cześć oddawać szlachetnym, żyć w kraju spokojnym, pełnić dobre uczynki i iścić triumf prawa. Najświętsza też radość na świecie to bystrość, wiedza, miłość tego, co dostojne, i pełnienie sprawiedliwości.
Młody bramin utorował drogę Błogosławionemu do samego pałacu króla Vimbasary, potem zaś, w oczach wszystkich uniósł się ku niebu i znikł w światłości. Zrozumieli wszyscy, że bóg to wziął sobie za zaszczyt, by służyć Błogosławionemu i głosić chwałę jego.
Vimbasara, przyjął Mistrza z czcią niezmierną, gdy zaś uczta dobiegła końca, powiedział:
— Raduje mnie wielce, o panie, że mam cię u siebie, i pragnę oglądać często, by słuchać świętych słów twoich. Przyjm, proszę, ten oto dar. Bliżej miasta, niźli teraz przebywasz, leży gaj miły, nazwany laskiem bambusowym. Jest dość duży, by pomieścić ciebie i uczniów twoich. Daję ci go, a jeśli przyjmiesz, uczynisz mi przysługę wielką.
Uśmiechnął się Budda z zadowoleniem. Przyniesiono czarę złotą, pełną wonnej wody, król zaś polał dłonie Mistrza, mówiąc:
— Podobnie, jak z rąk moich woda ta spływa na twoje, tak niech przejdzie w twe ręce, o Mistrzu, lasek bambusowy.
Ziemia zadrżała. Prawo posiadło teraz grunt dla zapuszczenia korzeni. Tego samego dnia jeszcze, osiadł Błogosławiony wraz z uczniami w lasku bambusowym.