Życie Buddy/Część pierwsza/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor André-Ferdinand Hérold
Tytuł Życie Buddy
Podtytuł według starych źródeł hinduskich
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Concordia Sp. akc.
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



*   I.   *
M

Miasto Kapila, w którem żył ongiś wielki asceta, było nader pogodne i wspaniałe. Mury jego przypominały świetlne chmury, a z domów i ogrodów promieniała światłość boska, jakby je zbudowano na skrawku niebiosów. Lśniły kamienie jego i nie było tam ciemności, ni biedy. Nocą księżyc osrebrzał domy, tak, że miasto wydawało się jeziorem lilij, za dnia zaś słońce złociło terasy a miasto było, jak rzeka lotosów.
Król Sudhadana, władca Kapilavastu i jego największa ozdoba, był dobry, pobłażliwy, wolny od pychy i pełen sprawiedliwości. Zwalczał najzuchwalszych wrogów, którzy padali w bitwach, niby rażone gromami Indry słonie, a w promieniach sławy jego nikli źli, podobnie jak ciemń ginie w blasku słońca. Oświecał ziemię, a bliskim sobie wskazywał drogę życia. Dostojną mądrością pozyskał sobie niezliczonych przyjaciół, pełnych dzielności i rozumu, i podobnie jak blask gwiazd podnosi lśnienie księżyca, oni też światłością swoją podnosili jego majestat.
Sudhadana, król z rodu Sakjów, poślubił kilka królewien, z których pierwszą była Maja.
Była tak piękna, że czyniła wrażenie Lakszmi, która zeszła na ziemię. Głosem, podobnym do świegotu ptaków wiosennych, wymawiała słowa miłe jeno i słodkie. Włosy jej były barwy czarnej pszczoły, oczy świeże, jak dopiero co rozwity liść lotosu, brwi, zatoczone szlachetnym łukiem, nie marszczyły się nigdy, czoło zaś miało krystaliczną czystość diamentu.
Była cnotliwa wielce, pragnęła szczęścia poddanych i miała w wielkiem poszanowaniu zbożne nauki mistrzów, żyła jawnie i kłamać nie umiała wcale.
Król Sudhadana i królowa Maja żyli szczęśliwie w Kapilavastu.
Pewnego dnia królowa po kąpieli i natarciu ciała wonnościami, przyoblekła szatę z przedziwnej tkaniny, okryła ramiona klejnotami, nałożyła na kostki nóg brzękliwe obręcze złote i poszła do króla.
Siedział w wielkiej sali, marząc spokojnie przy dźwiękach muzyki i słuchając harmonijnych pieśni. Maja zajęła miejsce po prawicy jego i rzekła:
— Racz mnie wysłuchać, o panie, opiekunie świata, i spełń łaskawie to, o co proszę.
— Jakież jest życzenie twoje, królowo? — spytał Sudhadana.
— Mnóstwo wokoło nas istot cierpiących, o panie. Uczułam litość dla cierpień tego świata. Pragnę nie szkodzić żadnemu stworzeniu, zamknąć myśl moją przed wszelaką nieczystością, a unikając w ten sposób zła i będąc dobrą wobec samej siebie, pragnę też być dobrą dla innych. Wyrzeknę się wszelkiej pychy i zamknę serce przed złem pożądaniem. Nie wyrzekę już próżnego słowa, nie powiem czegoś, coby ubliżało godności. Rozpocznę odtąd, o panie, życie surowe, będę pościć, wyzbędę się też złości, niepokoju, nienawiści, popędliwości i zazdrości. Zadowolona z mego losu, nie skalam się kłamstwem i czystą będę. Idąc drogą prostą, pokocham cnotę. Dlatego to widzisz uśmiech na ustach moich i w oczach.
Zmilkła na chwilę, a król patrzył na nią z tkliwym podziwem. Potem rzekła znowu:
— Zechciej uszanować, o panie, surowość życia mego i nie wkraczaj w leśną gęstwę pożądania. Pozwól, bym przez czas długi żyła w zbożnem prawie postu. Udam się do najwyższej sali pałacu, tam gdzie łabędzie siadają na spoczynek. Każ, by mi przysposobiono łoże, osypane kwiatami, miękkie i wonne. Niech je otoczą przyjaciółki, ale oddal rzezańców, straż i służebne prostackie. Nie chcę mieć koło siebie twarzy brzydkiej, słuchać pieśni pospolitej, ni czuć woni odrażającej.
Zamilkła, a król odparł:
— Niechże tak będzie! Uczynię to, o co prosisz.
I rozkazał:
— Niech przysposobią na najwyższem piętrze pałacu, tam gdzie śpią łabędzie, dla królowej łoże wspaniałe, by legła przy dźwiękach strun, przybrana w klejnoty, tak by otaczające ją kobiety mniemały, że widzą córę bogów w niebiańskim ogrodzie!
Królowa wstała.
— Dziękuję ci, o panie! — rzekła. — A teraz proszę jeszcze, byś wrócił wolność więźniom, zaopatrzył szczodrze biednych, i uszczęśliwił mężczyzn, kobiety i dzieci! Nie karz nikogo i bądź, ku radości wszystkich, ojcem każdego stworzenia!
Potem wyszła z sali i udała się na szczyt królewskiego pałacu.
Był to początek wiosny, ptaki polatywały wokoło teras, śpiewały w drzewach rozkwitłych, a stawy zapełniały przepiękne lotosy. Królowa kroczyła ku szczęsnej pustelni swojej, gdzie rozbrzmiewały same przez się dźwięczne struny i harmonijne fletnie, a pałac oblewała światłość wielka, doskonała, ćmiąca promienie słońca.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: André-Ferdinand Hérold i tłumacza: Franciszek Mirandola.