Życie Buddy/Część pierwsza/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Życie Buddy |
Podtytuł | według starych źródeł hinduskich |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia Concordia Sp. akc. |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pewnego dnia doniesiono księciu, że w lesie zazieleniało już, ptaki śpiewają w koronach drzew, a wielkie lotosy rozkwitają na stawach. Przyroda zrzuciła więzy zimy. Ogrody, otaczające miasto, pełne pięknych kwiatów, były ulubionem miejscem przechadzki młodych dziewcząt. Jak młody słoń, więziony długo w stajni, zapragnął książę wyjść z pałacu.
Król dowiedział się o tem i nie umiał odmówić synowi.
— Trzeba tylko zapobiec — pomyślał — by Sidharta nie doznał zmącenia duszy i nie natknął się na zło tego świata. Rozkażę tedy usunąć z drogi biednych, starych, ułomnych i cierpiących.
Przybrano miasto wieńcami, wstęgami, zaprzężono konie do wspaniałego pojazdu i usunięto z ulic, któremi miał przejeżdżać książę, wszystkich ułomnych, starców i żebraków.
O naznaczonym czasie wezwał król syna, ze łzami w oczach pocałował go w czoło, spojrzał nań przeciągle i rzekł: — Jedź! — pozwalając mu tem opuścić pałac, lecz nie spuszczając go z myśli.
Książę wszedł do złocistego pojazdu, zaprzężonego w cztery konie, złotem przybrane, stangret dzierżył w rękach złote wodze, wszyscy dopuszczani do księcia byli bogaci, młodzi, piękni, zatrzymywali się na widok jego i podziwiali go. Jedni sławili łagodne spojrzenie, drudzy majestat wyrazu twarzy, inni piękność rysów, a jeszcze inni bujność sił fizycznych. Wszyscy kłonili mu się, niby sztandary przed posągiem bóstwa.
Pozostałe w domach kobiety słyszały okrzyki z ulicy, porzucając tedy zajęcia, spieszyły do okien, wychodziły na terasy i, podziwiając go, szeptały do siebie:
— O jakże jest szczęśliwą małżonka jego!
On zaś uczuwał radość nową na widok wspaniałego miasta, bogactwa mieszkańców i piękności kobiet.
Atoli bogowie, zawistni o rozkosz niebiańską, jakiej zażywali ziemianie, stworzyli starca i postawili go na drodze księcia, by zmącić pogodę jego umysłu.
Oparty na kiju, zwiędły, pochylony, miał żyły nabrzmiała pod zwiotczałą, pomarszczoną skórą, zęby mu się chwiały, a z czaszki spadało parę jeno kosmyków siwych włosów. Pozbawione rzęs powieki były zaczerwienione, a nogi i ręce drżały bezustannie.
Zauważył książę tego tak odmiennego człowieka, spojrzał nań trwożnie i zapytał woźnicę:
— Cóż to za człowiek zgarbiony i siwy? Wychudłemi rękami dzierży kij, oczy jego nie mają blasku, a nogi się chwieją. Czy to jest potwór,
igraszka natury, czy stał się takim przez wypadek?
Nie powinien był odpowiadać woźnica, ale bogowie zmącili mu rozum, a przeto rzekł bez namysłu:
— Człowieka tego opanowała i złamała starość, która niweczy piękno siły, rodzi ból, zabija rozkosz, nadweręża pamięć i stępia zmysły. I on też był dzieckiem, ssał pierś matki, chodził na rączkach, rósł, stał się młodzieńcem, był silny i piękny. Doszedł do wieku męskiego, a teraz jest oto zgrzybiałym starcem.
Książę zapytał wzburzony:
— Zaliż i mnie taki los czeka?
Woźnica odparł:
— I twoja, panie, młodość przeminie, a nastanie przykra starość, wszyscy bowiem tracimy, wraz z wiekiem, siły i piękną postać.
Książę zadrżał, jak byk na odgłos gromu, westchnął, potrząsnął głową, przeniósł ze starca spojrzenie na tłum wesoły i rzekł poważnie:
— Starość niweczy tedy pamięć, piękno, siłę wszystkich ludzi, a świat nie ginie porwany strachem? Zawróć, woźnico! Wracam do domu. Nie
sposób mi patrzeć na ogrody i kwiaty, widzę bowiem wszędzie jeno starość i o niej myśleć nie przestaję.
Książę wrócił do pałacu, nie mógł się jednak uspokoić. Chodząc po komnatach, mówił do siebie: - — Ach ta starość! Ta starość!
Odtąd nie zaznał już radości.
Postanowił atoli odbyć drugą przejażdżkę.
I oto zawistni bogowie stworzyli człowieka obarczonego chorobami, stawiając go na drodze, którą przejeżdżał.
Sidharta spostrzegł chorego i spytał woźnicy.
— Cóż to za człowiek o wzdętym brzuchu, dyszący ciężko, obwisłych ramionach i bladej twarzy, który wyrzuca okrzyki rozpaczne, chwieje
się na nogach, potrąca przechodniów i pada? Cóż to za człowiek, woźnico?
A woźnica odparł:
— Człowiek ten, o panie, został opanowany rozlicznemi chorobami, dawniej zaś był zdrów i silny!
Książę rzucił choremu spojrzenie współczucia i spytał:
— Zaliż los okrutny prześladuje tego tylko człowieka, czy może choroby zagrażają wszystkim stworzeniom ?
— Ten sam los, o panie, spotkać może każdego! — odparł woźnica. — Choroby trapią świat cały.
Słysząc tę ponurą prawdę, zadrżał książę, jak odblask księżyca w wodzie, i jął mówić z goryczą:
— Jakto! Czyż patrząc na choroby, ludzie nie tracą całej wiary w siebie? Zaprawdę, czemże jest ich nauka? Żyjąc pod ustawiczną grozą śmieją się i radują jeszcze? Zawracaj, woźnico, przejażdżka skończona, spieszno mi do domu. Nauczyłem się bać chorób, a dusza moja odtrąca uciechy, zamykając się, niby kwiat pozbawiony światła.
Wrócił zadumany do pałacu.
Zauważył król Sudhadana smutek syna, zapytał o powody, które skróciły przejażdżkę księcia, a woźnica opowiedział wszystko. Król doznał bólu wielkiego, przeczuwając, że syn umiłowany porzuci go. Straciwszy zwyczajne panowanie nad sobą, rozgniewał się na człowieka, któremu zlecił pilnowanie ulic, i ukarał go. Ale kara nie była zbyt srogą, gdyż nawykł do łagodności. Nadzorca ulic zdumiał się zresztą, słysząc wyrzuty - albowiem sam nie dostrzegł ani starca, ani chorego.
Chcąc za każdą cenę zatrzymać syna w pałacu, dobierał mu król co najwymyślniejsze uciechy. Ale nic wyrwać nie mogło Sidharty z bolesnej zadumy. Tedy pomyślał, że nowa przejażdżka dobrze nań oddziała.
Wydał ostry nakaz, by usunięto starców, chorych i biednych, zmienił też woźnicę i pewny był, że teraz już nic nie zmąci pokoju duszy syna.
Ale zazdrośni bogowie stworzyli zwłoki człowieka, czterech ludzi niosących je i czterech, którzy szli z płaczem za niemi. A wszystko to widział sam jeno książę i woźnica. Sidharta spytał woźnicy:
— Kogóż to niosą czterej ludzie i za kimż to idą czterej inni, z płaczem, w zielonych szatach?
Miast milczeć, odparł woźnica za wolą bogów:
— O panie, człowiek ten nie ma już rozumu, zmysłów, ni tchnienia w piersi. Leży bezświadomie, jak trawa skoszona w lesie. Nie wie teraz co rozkosz, ni ból, a opuścili go zarówno przyjaciele, jak wrogi.
— Czyż ten jeno człowiek znalazł się w takich warunkach? — spytał zmieszany książę. -— Czy, może ten sam koniec czeka wszystko, co żyje?
— Wszystkich, o panie, biedaków i bogaczy, ludzi prostych, zarówno jak książąt czeka nieubłagana śmierć.
Zadrżał, mimo odwagi swej książę, poznawszy co śmierć, oparł się o pojazd i rzekł smutnie:
— Oto wspólny los wszystkich istot! Mimo to jednak, wolen trosk oddaje się człowiek uciechom i rozrywkom! Zaprawdę, zatwardziałą i ślepą jest ludzka dusza. Mając śmierć przed oczyma, ludzkość kroczy drogą radości. Wracajmy! Nie pora mi oglądać kwietnych ogrodów. Jakżeby mógł w godzinie strachu radować się człowiek rozsądny?
Ale woźnica pojechał, jak król rozkazał, do ogrodów, gdzie syn kapłana domowego Udayin, przyjaciel młodości księcia, z polecenia Sudhadany zgromadził mnóstwo pięknych dziewcząt, biegłych w śpiewie, tańcu i wszelakich igraszkach miłosnych.