Życie neurastenika/Rozdział V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Życie neurastenika |
Wydawca | LUX |
Data wyd. | 1924 |
Druk | Rekord |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les 21 jours d'un neurasthénique |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wczoraj przed obiadem spacerowałem z Trisepsem w gaju. Spotkaliśmy jakąś nadzwyczaj elegancką kobietę, wychodzącą od źródła. Uśmiechnęła się do Trisepsa i rzekła:
— Jak się masz stary...
— Jak się masz, koteczko — odrzekł Triseps.
Przeszła, a nas otoczyła wonna fala perfum...
— To Boule de Neige — objaśnił mnie Triseps, była kochanka starego barona Knoppa... wiesz... tego, który umarł w roku zeszłym... starego barona Knoppa? Ach, mój drogi, wprost nie chce się wierzyć, że na świecie są tacy ludzie!... słuchaj...
I Triseps zadowolony, że może opowiadać historyjki, wziął mnie pod rękę i zaczął.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
— Czy prawda, doktorze, że w krwi jest żelazo?
— Prawda...
— A!... ja nie wierzyłem temu... Jak to wszystko, jednakże, skomplikowane jest w naturze! Stary baron miał wilgotne, trzęsące się wargi i zamglone bez śladu życia oczy... Na szyi, pod podbródkiem skóra zwieszała się fałdami.
Pomyślał przez chwilę.
— Lecz przecież go niewiele... niewiele?... — wyrzekł...
— Ma się rozumieć... — odpowiedziałem: — napewno nie tyle, ile go jest w kopalniach w Kriége.
— Co pan chce przez to powiedzieć?
— Chcę powiedzieć, że z krwi człowieka nie można wyciągnąć tyle żelaza, ażeby, jakby tu panu objaśnić? ażeby zbudować, naprzykład, drugą wieżę Eifla... Rozumie pan?
— Tak!... tak!... tak!...
I stary baron z miną przygnębioną potwierdzał każde „tak“ skinieniem głowy... Dodał:
— Zresztą ja nie potrzebuję tak dużo...
Po chwiiowem milczeniu zwrócił się do mnie:
— Znaczy się, pan myśli, że można wyciągnąć żelazo... trochę żelaza... z mojej krwi?... z mojej krwi?
— Ma się rozumieć, można...
Baron uśmiechnął się i spytał:
— Być może, w krwi jest i złoto?
— No nie!... Pan jest zbyt wymagający, drogi baronie. Złoto bywa tylko w zepsutych zębach.
— Uch! doktorze, ja nie mam nawet i zepsutych zębów, — westchnął starzec: — Jeżelibym jednak miał zęby na złocie, to takie złoto, bądź co bądź, nie należało by do mnie, nie stanowiłoby części mojej własnej istoty. Znaczy się, pan jest pewien, że w mojej krwi niema złota?
— Pewny...
Baron westchnął.
— Szkoda... wielka szkoda... Wołałbym zrobić pierścień ze złota, niż z żelaza...
Widząc, że Baron cierpi na lekki rozstrój władz umysłowych, nie zacząłem go się dopytywać. Przesunął językiem po wilgotnych wargach i ciągną] dalej:
— Pan wie, jak ja kocham Boule de Neige Dałem jej wszystko... pałacyk, konie, brylanty, kochanków, którzy zmuszają ją aż do krzyków ze szczęścia... Ma wszystko, co może mieć i o czem może marzyć kobieta... Lecz ja chciałbym dać jej jeszcze więcej, dać jej to, czego jeszcze nie miała ani jedna kobieta... Tak, dać jej odrazu całą resztkę mózgu mego i krwi mojej... całego siebie... i otrzymany z przemiany substancji wynik zamknąć do skrzynki, ozdobionej przecudnemi brylantami... Niech umrę... Lecz czy wystarczy mi krwi do tego?
— Do tego zawsze jej starczy, — odrzekłem niedbale.
— Ach, doktorze, słabo mi...
Baron, wyczerpany bezsilnemi wybuchami swego starczego pożądania, zbladł naraz i stracił zmysły. Położyłem go na otomanie, dałem mu sole do wąchania i zacząłem uderzać po twarzy końcem mokre serwetki... Zemdlenie trwało kilka minut. Kiedy przyszedł do siebie, kazałem dwóm lokajom wziąć go pod ręce i doprowadzić do karety. Starzec z trudem mruczał:
— Ach, Boule de Neige!... Boule de Neige... dam ci...
Usadowiony na miękkich poduszkach, ze spuszczoną na piersi głową, baron w dalszym ciągu uporczywie mruczał z trudnością:
— Ach, Boule de Neige!... Boule de Neige.... tak... tak... całego siebie... dam ci całego...
Na drugi dzień udał się do jednego znanego chemika.
— Chciałbym, — rzekł do niego — ażeby pan wypuścił z żył moich taką ilość krwi, z której by można było wyciągnąć trzydzieści pięć grammów żelaza.
— Trzydzieści pięć grammów? — ze zdziwieniem zawołał chemik; — niech djabli wezmą!...
— Czy to tak wiele?... — z niepokojem spytał baron.
— Bardzo wiele...
— Zapłacę za to... jeżeli panu będzie potrzebna wszystka moja krew, to weź ją...
— Lecz pan jest bardzo stary — zauważył chemik.
— Żebym był młody, — odrzekł baron — to dał bym ubóstwianej przezemnie Boule de Neige nie krew moją, a coś innego.
W dwa miesiące potem chemik przyniósł baronowi malutki kawałeczek żelaza i rzekł:
— Waży tylko trzydzieści grammów...
— Jakiż malutki! — ledwie dosłyszalnie zamruczał blady jak trup baron.
— Lecz, panie baronie... żelazo odznacza się swoją wagą.
— Jakiż on malutki!... jaki malutki!...
Wziął w drżące palce odrobinę metalu, popatrzał na nią i westchnął:
— Zatem, oto gdzie jest całe życie moje! W tem czarnem ziarnku skryta jest cała bezgraniczność miłości mojej! Jak Boule de Neige szczycić się będzie takim klejnotem... I jak ona pokocha mnie!... jak będzie płakać z miłości!...
Ostatnie słowa wyszeptał, gdyż zbrakło mu sil wypowiedzieć je głośno. I powtórzywszy sobie:
— Tak, to malutki kawałeczek, lecz nigdy jeszcze podobny klejnot nie ozdabiał szyi lub palca kobiety.
Zasnął niespokojnym snem...
W parę dni potem baron wpadł w agonię.
Boule de Neige stała przy łóżku jego i rozglądała się wkoło znudzonym wzrokiem, który wyraźnie mówił:
— Stary mi się sprzykrzył... W żaden sposób nie może umrzeć... Chciałabym iść stąd.
Wszedł lokaj z futerałem w ręku.
— Co to takiego? — zduszonym głosem spytał baron.
— To pierścionek... panie baronie.
Na twarzy umierającego ukazał się uśmiech. oczy mu błysnęły.
— Daj tu... A ty, Boule de Neige, podejdź tu do mnie bliżej... i słuchaj dobrze...
Z trudem otworzył futerał, włożył pierścionek na palec Boule de Neige i rzekł ochrypłym głosem:
— Boule de Neige... popatrz na ten pierścionek, zrobiony jest z żelaza... Żelazo to przedstawia w sobie wszystką krew moją... Ażeby wyciągnąć je, otworzyli mi żyły... Ofiarowałem swe życie na to, ażebyś ty mogła mieć taki pierścionek, jakiego nie miała jeszcze żadna kobieta... Czy jesteś szczęśliwa?
Boule de Neige popatrzała na pierścionek z odzieniem pogardliwego zdziwienia i rzekła powoli:
— Ach, mój drogi... wiesz... wołałabym lepiej otrzymać zegar ścienny...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
I Triseps zakończył swe opowiadanie głośnym śmiechem.
— Nie, jaka paradna ta Boule de Neige...