<<< Dane tekstu >>>
Autor Waleria Marrené
Tytuł Życie za życie
Podtytuł Powieść
Wydawca Redakcja „Mód Paryzkich“
Data wyd. 1822
Druk Władysław Szulc i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LIST IV.
EDWARD DO ALBINY.

Nie, ty nie myliłaś się, Albino, nie przesadzałaś miary budzącej się namiętności. Od owej chwili dnie i miesiące mignęły jak błyskawica, a ja kocham, jak pewno dotąd nie kochałem w życiu. I uśmiechnij się z trwogi twojej, uśmiechnij się ze złych przeczuć, bo chociaż nie wyrzekły tego jej usta, ja czuję że nazwzajem kochanym jestem, W kilka dni po ujrzeniu Idalii, wynalazłem sposobność aby być jej przedstawionym. Jak się to stało? nie pytaj mnie; byłem w stanie poruszyć niebo i ziemię, byle dostać się do niej. Skrzypce, muzyka, posłużyły mi tutaj; ona sama śpiewa, musieliśmy więc zbliżyć się i porozumieć w harmonijnych sferach dźwięku. I wkrótce, pomimo samotności w której postanowiła przebyć czas żałoby i której szukała w tem ustronnem w górach mieszkaniu, stałem się częstym gościem w jej domu. Towarzyszką jej jest cudzoziemka, pani du Barlette, która ją wychowała i której umierająca matka zostawiła niejako moralną opiekę nad sierotą.
Pałacyk który zamieszkała w Maniowie, rodzaj myśliwskiego pawilonu, urządzony został na prędce do zimowego mieszkania, bo dotąd tylko zbierały się tu kiedy niekiedy huczne polowania.
Naprzeciwko Maniowa wznosi się wioska na drugiej górze, a skromny dworzec patrzy się oknami w okna pałacu; ogrody rozdzielone są tylko stromym wąwozem. Kupiłem tę wieś, zapłaciłem co chciano, byle natychmiast wejść w jej posiadanie. Z Krakowa sprowadziłem wszystko co mi do przepędzenia zimy potrzebnem być mogło, skrzypce moje, nuty i książki.
Parę jesiennych i zimowych miesięcy zbiegło nam w tej zapadłej stronie, jak sen rajski jednej nocy letniej. Nie dojrzeliśmy nawet zawiei, śnieżnych huraganów, nie poczuli grozy tej strasznej pory. W sercach naszych kwitła wiosna szczęścia, i głosy nadziei śpiewały nam w myśli skowronczane hymny.
Teraz z domu mojego piszę do ciebie, patrząc na światła bijące z jej pałacu, z którego wyszedłem przed chwilą. W powietrzu zdaje się drżeć jeszcze srebrna nuta jej piosnki. Piszę do ciebie rozmarzony, szczęśliwy, bo nie umiem nawet wyrazić jak niezmiernie szczęśliwy jestem. Bóg opatrzył mnie hojnie siłą cierpienia, ale i siłą użycia; nie szemrałem w chwilach bólu, a dzisiaj błogosławię go za dar ten, błogosławię każdem tchnieniem, każdem uderzeniem serca, bo słowa nie oddadzą uczuć moich.
I gdyby nawet w około nas jeżyły się niepodobieństwa, gdyby świat cały stanął pomiędzy nami, gdyby obecną chwilę i obecną miłość okupić trzeba śmiercią, męczarnią, jeszcze nazwałbym się szczęśliwym, że mi ją zaznać danem było.
Ale dzisiaj droga życia otwiera się przed nami łatwa, bez przeszkód, nieledwie codzienna. Wiem zawczasu, że jej rodzina, opiekun, wmieszają się pomiędzy nas, że spotkam drobne trudności, zawady, ale wiem także, iż jej miłość pomoże mi je zwalczyć, bez niepokoju, bez palącej troski. Ona odgadła mnie od razu, może od owej chwili, gdym pośród ruin nachylił białą lilią, czystą jak miłość moja i wraz z nią oddałem serce moje w jej ręce.
Od tej chwili życie stało mi się pasmem ciągłych zachwytów; dzień każdy przynosił mi nowe szczęście; codzień z nową rozkoszą wchodziłem w jej progi i widziałem jak myśl jej i serce od krainy duchów, od grobów umarłych, zwolna nachylały się ku mnie, jak jej źrenice coraz częściej odrywały się od nieba i zatrzymywały na mnie, jak uśmiech mój rozjaśniał jej lice, chmura mego czoła rzucała na nią cień smutku. A jednak milczałem. I cóżby mi dało więcej to słowo kocham, zamienione między nami? Słyszałem je tyle razy na ustach kobiet bez serca, ja sam sprofanowałem je już w życiu. Swiat i ludzie tak zbrudzili znaczenie tego świętego słowa, żem nie śmiał go wymówić ni żądać. A potem, miałaż ona prawo wymówić je tak sama, nie oglądając się na nikogo. Bądź jak bądź, pomiędzy myślą, uczuciem a słowem zachodzi różnica, której żadne sofizmata zatrzeć nie zdołają. Nie wahałem się zdobyć jej miłości, zdobywając ją czułem się w prawie mojem; ale zastanowiłem się przed wyznaniem.
Milczałem więc i milczę, choć nieraz tracę rozwagę, pamięć i zmysły. Ta kobieta jest tak inną od reszty ludzi, tak o całe niebo wyższą nademnie, że lękam się ją obrazić i skalać spojrzeniem samem, i pod jej promiennym wzrokiem opuszczam płonące oczy jak winowajca, a przecież miłość moja grzechem nie jest.
Zwolna zaparłem się samego siebie, pokochałem co ona kocha, polubiłem co lubi, oddycham jej tchnieniem i jej życiem, a w duszy mojej stało się święto jak w kościele, bo ona jasnym duchem swoim porwała mnie w jakieś niedostępne sfery poezyi i zachwytu.
Jedyną rzeczywistością życia jest dla mnie ta miłość, a powszednie warunki zdają mi się snem tylko, snem przykrym. Nie pytaj mnie dziś o nic więcej. Zapewne przyjdzie czas, w którym koniecznie z obłoków trzeba mi będzie zstąpić na ziemię i spotkać się z rzeczywistością: wówczas czuję że jej podołam. Przyjdzie dzień w którym mnie samemu obecność jej starczyć przestanie, gdy zwyczajnym biegiem namiętności żądać będę więcej i więcej. Dzisiaj wiem to jedno, że kocham; myśl moja odwraca się od przyszłości i tonie w rozkoszy obecnej chwili. Dziś jestem szczęśliwy i obwiany jakby skrzydłami amora, zapominam o ziemskim świecie, o pragnieniach żądzach jego.
Albino, jestem szczęśliwy! Cóż więcej napisać ci mogę?..





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Waleria Marrené.