Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom II/Część trzecia/Rozdział IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żyd wieczny tułacz |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | "Oświata" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Juif Errant |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Bachantka zbiegła za garsonem ze schodów.
Przed bramą stała dorożka.
W niej zobaczyła Leżynago i owych mężczyzn, którzy przed dwiema godzinami stali na placu Châtelet.
Za przybyciem Cefizy mężczyzna wysiadł, spojrzawszy na zegarek, rzekł do Jakóba:
— Daję ci kwadrans czasu, mój przyjacielu; więcej nic dla ciebie nie mogę... potem... ruszamy... Napróżno byś próbował umknąć.
Jednym skokiem Cefiza znalazła się w powozie.
— Co to znaczy?... czego chcą od ciebie?
— Aresztują mnie za długi... — odrzekł Jakób ponuro. — Za ów weksel, który mi agent kazał podpisać... mówiąc, że to są tylko formalności... Rozbójnik!
— Ależ, dla Boga! ty masz u niego pieniądze; biegnijmy błagać go, aby cię pozostawił na wolności; on pierwszy zaproponował, że ci pożyczy pieniędzy. Ulituje się.
— Ulituje się... agent... lichwiarz.... nie marz o tem.
— Lecz w takim razie co... co robić? — lamentowała Cefiza, — nie masz więc żadnej nadziei? Ale przecież należy coś robić... On ci obiecał...
— Jego obietnice! widzisz, jak ich dotrzymuje — odparł Jakób z goryczą; — podpisałem, nie wiedząc nawet, co podpisuję; termin minął, ma prawo...
— Ale nie mogą cię długo trzymać w więzieniu!
— Pięć lat... jeśli nie zapłacę... A ponieważ nie będę mógł zapłacić nigdy, przeto sprawa jasna...
— Co za nieszczęście! — desperowała Cefiza, — a nic poradzić!...
— Słuchaj, Cefizo — rzekł Jakób wzruszonym tonem — od chwili, jak tu siedzę, o jednem myślę: co się z tobą stanie?...
— Nie troszcz się o mnie.
— Nie troszczyć się o ciebie... Cóż poczniesz bezemnie? Rzeczy nasze nie warte i dwustu franków. Marnowaliśmy pieniądze, nie zapłaciliśmy komornego. Winni jesteśmy za trzy kwartały... zostawiam cię bez grosza... Ja przynajmniej w więzieniu dostanę jeść... ale ty... z czego będziesz żyła?
— Sprzedam mój ubiór, rzeczy, połowę pieniędzy tobie prześlę, resztę zatrzymam; to na jakiś czas wystarczy.
— A potem?... potem?
— Potem?... ja sama nie wiem, zobaczę...
— Cefizo! teraz dopiero poznaję, jak cię kocham. Czy wiesz co nas zgubiło?... oto żeśmy zawsze sobie mówili: jutro jeszcze daleko; a teraz widzisz, że jutro nie za górami. Niezdolna do pracy, cóż poczniesz? Zapomnisz o mnie i...
Ze łzami, rzucając się mu na szyję, zawołała:
— Ja? miałabym cię zapomnieć... nigdy!
— Ale z czego żyć?... moja kochana Cefizo!
— Pomyślę... będę się starała, pójdę do siostry i z nią będę mieszkała... będę pracować... Nie wyjdę nigdzie, chyba tylko dla odwiedzenia ciebie. Za kilka dni agent, zastanowiwszy się, zażąda, aby cię wypuszczono; ja tymczasem przywyknę znowu do pracy... zobaczysz!... ty także weźmiesz się do roboty; będziemy żyli, ubogo wprawdzie, ale spokojnie... Jeżeli mnie kochasz, nie troszcz się; powtarzam ci, wołałabym sto razy umrzeć, aniżeli zapomnieć o tobie.
— Uściskaj-że mnie — rzekł Jakób ze łzami w oczach — wierzę ci... wierzę ci... przywracasz mi otuchę... i na teraz i na później... dobrze.
Jeden ze świadków komornika, zapukawszy do drzwiczek powozu rzekł do Jakóba:
— Śpiesz się, mój panie.
— A więc moja kochana... Nie powrócisz na górę?
— Och! nie, nie! — odrzekła Cefiza. — Czuję teraz odrazę do zabawy.
— Słusznie... Skończyłabyś tak, jak wiele nieszczęśliwych istot...
— Rozumiem cię — odrzekła Cefiza, rumieniąc się — ale wołałabym sto razy umrzeć, niż żyć w ten sposób.
— I miałabyś słuszność... bo w takim razie — dopomógłbym ci... umrzeć.
— Otrzyj-że oczy — zakonkludował Jakób.
W kilka minut potem dorożka potoczyła się ku mieszkania Jakóba, w którem miał zmienić ubranie, przed udaniem się do więzienia.