Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom III/Część trzecia/Rozdział I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żyd wieczny tułacz |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | "Oświata" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Juif Errant |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom III Cały tekst |
Indeks stron |
Noc jest. Księżyc świeci melancholijnie; pogodne niebo okryte gwiazdami; ostry, zimny, suchy wiatr północny wieje — wyjące gwałtownie jego podmuchy... zamiatają wzgórza Montmartru. Na najwyższym szczycie wzgórza stoi człowiek. Wielki jego cień odbija się na kamienistym, przez księżyc oświetlonym gruncie... Podróżny, przypatrując się niezmiennemu, przed jego stopami rozciągającemu się miastu... Paryżowi...
— „Nie, — mówi — nie... Pan tego nie zechce.
Dosyć już dwa razy.
Pięć wieków temu, mściwa ręka Wszechmocnego pchnęła mnie aż tu z głębi Azji... Samotny podróżnik, pozostawiłem w mym pochodzie więcej żałoby, więcej rozpaczy, trupów... aniżeliby zostawić ich mogły niezliczone wojska wielu pożogę szerzących zdobywców... Wszedłem do tego miasta... i było zdziesiątkowane...
Dwa wieki temu, taż nieubłagana ręka, która mnie prowadzi po całym świecie, znowu mnie tu sprowadziła, i tym razem, również jak wprzód, ta plaga, którą Wszechmocny posyła w moje ślady, spustoszyła to miasto, i najprzód dotknęła mych braci, już wycieńczonych pracą i nędzą.
Braci moich... jerozolimskiego rzemieślnika, którego wyklął Pan, braci moich — nędzą i cierpieniami...
I otóż znowu trzeci raz od pięciu wieków, przybywam na szczyt wzgórza, panującego nad tem miastem. I może znowu przynoszę z sobą trwogę, śmierć i zniszczenie. A to miasto, zagłuszone wrzawą swych uciech, swych zabaw nocnych, nie wie... o! nie wie, że jestem przed jego bramą... Ale nie, moja obecność nie będzie nową klęską... Może już gniew Pana uspakaja się...
O! nie!... nie!... Pan będzie miłosierny...
Nie... on nie skaże na te nowe męki...
Niestety! w tem mieście, moi bracia... są liczniejsi i biedniejsi, niż gdzieindziej... I jabym miał... sprowadzać na nich śmierć!... Nie, Pan ulituje się, bo, niestety! siedmiu potomków mej siostry nareszcie zebrało się w tem mieście. I jabym przynieść im miał śmierć? śmierć... zamiast śpiesznego ratunku, którego tak potrzebują?...
Ach! powiedz, powiedz Panie! czy potomkowie mej siostry unikną przeznaczenia, które od tylu wieków ciąży nad mym rodem? Czy raczysz mi przebaczyć w nich? lub czy będziesz mnie w nich karał? O! spraw, żeby usłuchali ostatniej woli swego pradziada! Owe słowa Człowieka-Boga:
Kochajcie się nawzajem... byłyby jedynym ich celem, jedynym środkiem.
Przez litość, wysłuchaj mnie, Panie... wyrwij potomków mej siostry z rąk ich nieprzyjaciół... zacząwszy od rzemieślnika, aż do syna królewskiego... Nie dozwalaj niszczyć zarodu potężnego, żyznego zjednoczenia, które, z Twej łaski, stanie się epoką w dziejach świata.
A może ich walki, ich poświęcenie, ich cnota, ich cierpienie odkupią moją winę... moją, którego sama niedola uczyniła złym i niesprawiedliwym... Panie! Ponieważ wszechmocna ręka twoja przyprowadziła mnie tu... w niewiadomym mi celu... raczże ukoić gniew... niech ja nie będę narzędziem twej zemsty!... Dosyć już żałoby na ziemi! od dwóch już lat stworzenia twoje padają tysiącami... po moich śladach... Przerzedzony już został ród ludzki, kir żałoby okrywa całą ziemię... Od Azji aż do lodowatych biegunów... przechodziłem... i wszędzie umierano... Azali nie słyszysz, Panie, tego długiego łkania, które z ziemi wznosi się do ciebie?... Miłosierdzia dla wszystkich i dla mnie... Niech na dzień, na jeden dzień tylko... wolno mi będzie zgromadzić potomków mej siostry... a będą ocaleni...
— Mówiąc te słowa, podróżny padł na kolana... podniósł do nieba błagalnie ręce.
Nagle zaryczał wiatr z podwójną gwałtownością; jego świszczące powiewy zamieniły się w burzę. Podróżny struchlał. Przerażonym głosem... zawołał:
— Panie, wiatr śmierci wściekle sroży się... zdaje mi się, że tuman podnosi mnie... Panie! czy nie wysłuchasz mej prośby?
Widmo... oh! widmo... oto... otóż znowu... oliwkowa jego twarz zżyma się konwulsyjnie... czerwone jego oczy przewracają się w swej oprawie... Precz!... precz ode mnie!... Jego ręka!... och! zimna jak lód... uchwyciła moją rękę... Panie!... ulituj się!...
— Idź!
— Ziemia ucieka pod niemi stopami... Otóż i brama miasta... och! już... Panie... jeszcze czas... Przebacz temu śpiącemu miastu. Niech się nie budzi zaraz na krzyk trwogi, rozpaczy i śmierci!... Panie, już dotykam progu bramy... chcesz więc koniecznie... Stało się... Paryżu! plaga już jest na twem łonie!... Ach, przekleństwo, zawsze przekleństwo!
— Idź!... Idź!... Idź!...