Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom IV/Część pierwsza/Rozdział XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Żyd wieczny tułacz
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk "Oświata"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Juif Errant
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XI.
OPERACJA.

Skutkiem wysiłku niesłychanie mocnej woli, jak gdyby poruszony sprężyną, Rodin zerwał się z łóżka, unosząc z sobą prześcieradło, które się za nim wlokło, jak za nieboszczykiem... W pokoju było zimno.
— Nieszczęsny... co robisz? to śmierć! — zawołał ksiądz d’Aigrigny, skoczywszy do Rodina, chcąc go zmusić do położenia się w łóżku.
Lecz on, wyciągnąwszy wychudłą rękę, twardą, jak żelazo, odepchnął księdza d’Aigrigny, z niepojętą siłą, pomimo tak ciężkiej choroby.
— Silny jest, jak gdyby w napadzie wielkiej choroby!... — rzekł do prałata ksiądz d’Aigrigny.
Poważnym krokiem Rodin poszedł do biurka, gdzie było wszystko, czego potrzebował codzień doktór Baleinier do pisania recept i rozporządzeń; potem, usiadłszy przy tem biurku, jezuita wziął papier, pióro i zaczął pisać pewną ręką. Jego ruchy były spokojne, powolne i pewne; przypominały owe pomieszane, automatyczne kroki, jakie spostrzegamy u lunatyków. Milczący, osłupiali, nie wiedząc, czy to na jawie, czy im się śni, na widok tego cudu, kardynał i ksiądz d’Aigrigny, z otwartemi usty, patrzyli w zdumieniu na tę dziwnie zimną krew Rodina. Ksiądz d’Aigrigny jednak postąpił do niego i rzekł:
— Ależ, mój ojcze... to nierozsądnie...
Rodin ruszył ramionami, obejrzał się nań i, kiwnął, aby się do niego zbliżył i żeby przeczytał, co on napisał.
Kardynał przeczytał, co było napisane, i oddał pismo księdzu d’Aigrigny.
— A! to jest pełne zdrowego rozsądku i zdolności — rzekł z zapałem — tym sposobem potarga się niebezpieczny związek między księdzem Gabrjelem, a panną Cardoville.
— Jaka myśl, Wasza wysokości! — rzekł ksiądz d‘Aigrigny — wyborna, trzeba to zrobić... bardzo dobrze może być przyjęta i...
Rodin, obejrzawszy się, kiwnął na księdza d‘Aigrigny aby się do niego zbliżył i dał mu pismo z dołączeniem małej kartki, na której napisane były te słowa:
„Do wykonania natychmiast, przed upływem godziny“.
Ksiądz d‘Aigrigny prędko przeczytał drugie pismo i zawołał:
— To prawda, ja o tem nie myślałem... tym sposobem korespondencja Agrykoli Baudouin z panem Hardy zamiast szkodzić, może przeciwnie wydać najlepsze skutki.
Nagle otworzyły się drzwi; wszedł doktór Baleinier.
Na widok siedzącego przy biurku Rodina, napółnagiego, z bosemi nogami na posadzce, doktór zawołał tonem nagany i przestrachu:
— Ależ, mój ojcze, i proszę waszej wysokości... wszak to równa się samobójstwu.
Do najwyższego stopnia zdziwiony, chciał mu pomacać puls u lewej ręki, którą Rodin mu podał, nie przestając prawą pisać.
— Jakiż to cud! — zawołał doktór Baleinier, licząc uderzenia pulsu w ręku Rodina — od ośmiu dni i dziś rano jeszcze, puls był prędki, przerywany, prawie nie do poznania, a teraz wzmacnia się, zaczyna być regularniejszy... tego nie pojmuję... Cóż się tu stało?.. Uwierzyć nie mogę temu, co widzę.
— A więc — rzekł kardynał — bez operacji...
— To przesilenie, tak szczęśliwe, tak niespodziewane pozostałoby bez skutku... a jego wpływ mógłby mu śmierć sprowadzić.
— A czy powiedziałeś mu pan, jak bolesna jest to operacja?...
— Bez mała, dałem mu poznać, proszę waszej Wysokości.
I, przystąpiwszy do Rodina, który, nie przestając pisać i myśleć, wcale nie zwracał uwagi na tę pocichu prowadzoną rozmowę.
— Wielebny ojcze — rzekł doktór poważnym głosem — czy chcecie w przeciągu tygodnia być na nogach?
Rodin skinął gestem pełnym ufności, który znaczył:
„Właśnie już jestem na nogach“.
— Nie łudź się, wielebny ojcze — odpowiedział doktór — wyborny to kryzys, ale potrwa krótko, a jeżeli nie przystąpimy do operacji, o której nadmieniłem zaprawdę!... powiadam to bez ogródki... po takiem wstrząśnieniu... za nic nie ręczę.
Rodin prędko napisał i podał do przeczytania doktorowi te słowa:
„Dałbym sobie uciąć ręce i nogi.. byle tylko żyć. Gotów jestem“.
I poruszył się, chcąc powstać.
— Muszę oświadczyć waszej wielebności, nie dlatego, żebym go straszył, lecz żeby mu dać czas do zebrania odwagi dodał doktór Baleinier — bo ta operacja jest bardzo bolesna...
Rodin ruszył ramionami i pewną ręką napisał:
„Proszę zabrać mi wszystko... a głowę tylko pozostawić!...“
— Wielebny ojcze — rzekł doktór Baleinier — wypadałoby waszej wielebności położyć się...
Rodin napisał:
„Przygotuj pan, co mu potrzeba... ja tymczasem napiszę bardzo pilne rozkazy; dasz mi pan znać, kiedy będziesz gotów“.
Potem złożywszy zapisany papier który zapieczętował opłatkiem, Rodin skinął na księdza d‘Aigrigny, aby przeczytał słowa, które on miał napisać, a te były następujące
„Posłać natychmiast agentowi, który pisał bezimienne Listy do marszałka Simon“.
Rodin dał znak przyzwolenia i wstał. Lecz już sprawdzała się przepowiednia doktora; jezuita ledwo jednę sekundę ustać mógł na nogach i upadł znowu na krzesło... Wtedy spojrzał na doktora Baleinier zmartwiony, a oddech jego zaczynał być coraz cięższy. Doktór rzekł mu chcąc go pocieszyć:
— Bądźcie spokojni, wielebny ojcze... Ale trzeba się nam pośpieszyć... Wesprzyjcie się na mnie i na księdzu d‘Aigrigny.
Rzeczywiście, z ich pomocą Rodin zdołał dostać się do łóżka; tu usiadłszy, wskazał ręką na papier i pióro z kałamarzem, aby mu je podano; podano mu i pisał dalej na kolanach.
— Nie będzie tu krwi — rzekł doktór Baleinier — lecz zresztą, to jeszcze gorsze... Racz więc wasza wielebność przysłać mi trzech z naszych wielebnych ojców, oni mi po służą za pomocników; racz także poprosić pana Rousselet, aby przyszedł ze swemi przyrządami.
Ksiądz d‘Aigrigny wyszedł.
Prałat przybliżył się do doktora Baleinier i rzekł mu cicho, pokazując Rodina:
— On jest w stanie niebezpiecznym?
— Tak, proszę Waszej Wysokości, ale jeżeli wytrzyma operację...
W tej chwili wszedł pan Rousselet, trzymając pod pachą duże kwadratowe pudełko; zbliżył się do kominka i na marmurowym blacie rozstawił swoje aparaty.
— Hm... hm.. — pocichu powiedział doktór — okropne ma duszenie w piersiach, oddech piskliwy...
Niebawem weszli do pokoju razem z księdzem d‘Aigrigny trzej jezuici, którzy rano przechadzali się po ogrodzie domu przy ulicy Vaugirard.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.