Żywe kamienie/Część III/10

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Berent
Tytuł Żywe kamienie
Podtytuł (opowieść rybałta)
Wydawca Spółka Wydawnicza „Ostoja“
Data wyd. 1918
Druk Tłocznia „Pracy“ w Poznaniu
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Wracajcie do domów, — romans już skończony.
Ta jest powieść o duszach tułaczych i o ducha człeczego wiecznym nieukoju in figmentis rzeczy dalekich wam tu wiernie opowiedziana. Sobie i wam wiernie. A i w czwórton, jaki gęśle poddały: — w trubadurski, żonglerów, goliardowy i mniszy ton, by kamieniom wschodów człeczych nadać czasów życie i kolory.
Za żywe kamienie postawiłem wam — błędnych rycerzy, wędrownych igrców, klerków i żaków, oraz wędrowników wedle ducha.
Pomnę... jeszczem głową do szyb okiennych wonczas nie sięgał, gdy na podwórze zaszli raz waganty. Szalone „Bakche!“ brzmiało nieomal w hałasie moim na dom cały. I z oczyma dziecka u szyby, widziałem... Tak cudnie było, że opowiedzieć tego nie potrafię dziś wcale: zbrakło może w duszy tych najświeższych kolorów radosności pierwszych. Może kto z was widział ich również za młodu?.. Ten przypomni może wraz ze mną, że ani skoczki już między nimi nie było, ani gędźca, lub śpiewaka, ani żonglera, ku opowiadaniu romansów, ani poety z gęślą... Więc smęt mnie dziś ogarnia nad tem, że od czasu śmierci goliarda tak się owo rozbiła, rozproszyła familia cała. Ta już tylko uboga gromadka kuglców, z siłaczem i symfonistą włóczy się po świecie. — Daj im Boże zarabiać igrą na chleb powszedni!
My zaś towarzysze Muzy, — którzyśmy dawniej razem z tamtymi po świecie chadzali, a dziś, w odosobnieniu nieufnem, ślęczymy, każdy, po izbach ciasnych, by lucrare scribendo panem nostrum, — czem my lepsi dziś od tamtych poprzedników naszych? czem godniejsi przed ludźmi?... Goliard, mimo licznych grzechów, był przed ludźmi człekiem postokroć wolniejszym niźli my dzisiaj, skoro najbardziej respektowanym osobom w mieście odważył się powiedzieć na rynku, że są wobec Muz rudes et idiotae. Wprawdzie zastawili go sobą towarzysze, obronił rycerz. Za nami nie ujmie się napewno towarzysz żaden, nie wstąpi w szranki żaden rycerz błędny. To też i wolności ducha naszego nie takie dziś wolne, i szyje nie takie zuchwałe. A spragnione usta wędrowników do innej przykładamy dziś czary: niepokój piersi tułaczych koimy najskuteczniej u pierwszej strugi powodzenia... Bo czyż budzą się w nas one ducha troski a nieukoje wzywające wciąż do nowego szukania szukaniem? Hej! ledwie za żakowskich i waganckich lat, gdy nas wodził po świecie zwid rycerzy błędnych na księżycu! — zanim te mieszczan córy, a potem żonka i bachory, te baldachy i pierzyny ludzi osiadłych, nie nauczyły... respektowania respektowanych i pomiatania tem wszystkiem, co się w grze życia nie wygrywa kartą. — Daj Boże i w tym grodów smutku zarabiać Muzą na chleb i szacunek powszedni!
Wy zasię, Muzy Terpsychory panie dzisiejsze, nie pogniewajcie się za waszą przodownicę przed wiekami: za skoczkę pląsającą po rynku grodzkim. I, przez wzgląd bodaj na te brylanty dziś wasze, darujcie jej oną suknię z nędzy, tę jej rozpustę, nieopatrznie ladajaką, — w której i największe podonczas ladacznice zachowywały coś z dziecka, nimfy, i matki zarazem: owo niestępiałą wrażliwość kobiety! Onaż to czyniła nieraz i z takiej nawet — królowę cygaństwa, ślepą żórawicę ziemskiego piękna, na czele igrców sztuk wszystkich, po gościńcach swobody i beztroski!
A wy, żaki dzisiejsze, z paznokciami poobgryzanymi od pilnego czytywania ksiąg: — którzy wedle ducha przedewszystkiem szukacie, by najgórniejszym lotem zerwać się do życia... nunquam permanentes! Nie znajdę dla was w sercu lepszego życzenia nad ten żórawiany krzyk zapomnianego Arcypoety. Nie znajdę ponoć i bardziej płonego: osiądziecie rychło i wy — osiadłością wedle ciała i ducha.
Wam zaś, słuchacze miłościwi, za te grosze w czapkę na ławie składane, a bardziej za serc waszych czujność w zasłuchaniu, — to jedno powiem na ostatek:
Omylił się przeor we wróżbnych obliczeniach swoich. Pokolenie Chrystusa i apostołów, jako siewne, liczone być nie powinno: ziarno dojrzewało w następnych, osobliwie od czasu nawrócenia Pawła. Tedy do wróżbnego roku 1890-tego jeszcze jedno pokolenie z ducha: czyli lat 30, dodaćby wonczas należało. Dziś zasię uczynić w tem i drugą poprawkę niewielką, licząc od onego czasu, gdy Papież Grzegorz dobył nas z omylności Cezarowego kalendarza... Zatem: — Ducha królestwo na ziemi: rządy najwolniejszych i najbardziej oświeconych nad wolnymi i oświeconymi, oraz czerpanie z najczystszych źródeł poznania — nastaną... ...Obliczcie sami, lub, co łatwiej: spytajcie błędnych rycerzy czasów naszych.
Gotyckiego tumu strzelistość podniebna, rzuciła, — gdyby cień przez wieki, — tajń dziwnego proroctwa na głowy naszego właśnie pokolenia. I na wspak tym, którzy i dziś brzuchem do ziemi przylgli, nawet u kościoła samego wrót, wywiodła, z kościoła jakby bram, żywe spiże rycerzy błędnych — wiarą w starcie smutków z oblicza ziemi, w odnowienie serc człeczych!
A jeśli i was omylą obliczenia wróżbne, a zawiodą znów rycerzy obietnice, — niechże ten ich duch, odradzający się na ziemi wciąż, uzacni nam dążeniem wszelakie dole ludzi osiadłych!... Może to lepiej nawet będzie, jeśli nie doczekamy się ziszczenia Królestwa Ducha, gdy wzamian pozostanie nam dążenie? Niełacno odnawiają się serca z nawyknień czucia, myślenia i posiadania. Więc lepiej to może będzie, jeśli nowe niebo czasów przyszłych zajaśnieje nad głowami dzieci naszych? gdy stare niebo i ziemia stara — miną wraz z nami.

Kraków 1913/14.
Warszawa 1917.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Berent.