Żywot chłopa polskiego na początku XIX stulecia/Opis życia wieśniaka polskiego
<<< Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Opis życia wieśniaka polskiego | |
Pochodzenie | Żywot chłopa polskiego na początku XIX stulecia | |
Wydawca | Jakób Mortkowicz, G. Centnerszwer i Ska, Księgarnia H. Altenberga | |
Data wyd. | 1907 | |
Druk | Drukarnia Narodowa, Kraków | |
Miejsce wyd. | Lwów, Warszawa | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Cały tekst | |
| ||
Indeks stron |
Urodziłem się dnia 5-go marca 1800 roku we wsi Rządowej Brodnia zwanej, w województwie kaliskim powiecie wartskim, z rodziców w tejże samej wsi urodzonych, którzy, jako włościanie, utrzymywali się tylko z pracy rąk swoich, przecież podług swej możności usiłowali dać mi jakążkolwiek edukacyę i za staraniem tychże Rodziców w r. 1806 zacząłem początkowe nauki w szkole Elementarnej miejscowej Parafii na ówczas egzystującej, z powodu jednak zaburzeń w kraju, gdy ta szkółka utrzymać się nie mogła, ja również doznawałem przerwy w kontynuowaniu nauk z wielkim uszczerbkiem, nareszcie ojciec mój odesłał mię w roku 1813 do szkól Xięży Bernardynów, w Mieście Warta znajdujących się, gdzie zostawałem nie całe lat trzy, skończywszy tylko klasę trzecią przy końcu roku 1815. Nareszcie ojciec mój, znajdując wydatek na moją edukacyę czyniony za uciążliwy, zostałem przymuszony zaprzestać dalszego kontynuowania mych nauk; powróciwszy więc do rodzinnej chaty, ojciec mój ubolewał nademną i często powtarzał te wyrazy: »Synu mój, przykro mi jest, że ci nie mogę dać dalszej pomocy, będąc teraz obciążony liczniejszą familją, lecz trudno byłoby mi znieść, abym cię miał widzieć w takim opłakanym stanie, jak ja dziś znajduję się. Widzisz, mój synu, jak ciężko pracujemy, lecz ta praca nie jest mi przykra. — Nad wszystkie moje trudy, najnieznośniejsze są dla mnie uciemiężenia i gwałty nam wyrządzane przez naszych panów. Chciałbym cię, mój synu, widzieć wolnym od tych gwałtów, żeby te oprawcy nie wytrząsali batem i kijem nad twoim grzbietem, czego ja ustawicznie doznaję, chociaż staram się odbywać regularnie pańszczyznę, opłacać czynsz, oddawać sypki zboża, kapłony, kury, jaja, chmiel, zgoła dopełniać najakuratniej tego wszystkiego, co mi jest powinnością przez Rząd przepisane, nie mam nic skarbowego, mam moją własną chałupę, stodoły, obory, konie, woły, krowy etc.«
I tak mój ojciec ubolewając mówi dalej: »Mój synu, gdy dojdziesz starszych lat, kupiłbym ci takie same gospodarstwo w naszej wsi, ponieważ byłoby mi przyjemno widzieć cię pośród naszej familii zamieszkałego, lecz abyś się nie stał ofiarą tych nieznośnych przykrości i gwałtów oraz upośledzenia, jak ja, życzę ci mój synu obrać sobie inny stan do życia; a tym czasem abyś niezapomniał przynajmniej tego, coś się nauczył, odeślę cię jutro o dwie mile do księdza proboszcza, (którego nazwać mogę moim dobrodziejem) i tam u niego zostawać będziesz jakiś czas«. Jakoż po długiej jeszcze rozmowie i przestrogach, mi uczynionych, nazajutrz pojechałem z ojcem do tegoż księdza Proboszcza, gdzie za przybyciem po przywitaniu nas ksiądz Proboszcz, gdy przystąpił do rozmowy o mojej osobie, zaczyna do mnie mówić w te słowa: »moje dziecko, prosiłem twego ojca, aby cię zostawił u mnie, spodziewam się, że ty zgodzisz się z chęcią jego, będziesz się zatrudniać u mnie zapisywaniem Akt Stanu Cywilnego i Metryk kościelnych, zostawać tu będziesz, jak mój synowiec, a przy tem zatrudnieniu nabędziesz wprawy do pisania, co może być ci na przyszłość bardzo użyteczne, w tym zaś czasie gdy u mnie pracować będziesz, ojciec twój wystara ci się o jaką posadę, do czego i ja dołożę moich usiłowań». — Ojciec mój pożegnawszy księdza Proboszcza oddał mnie jego opiece i zostawałem tam aż do końca roku 1817. Nareszcie w tym samym czasie zaczyna się organizacya Szkół Parafialnych, ojciec mój nie omieszkał wystarać się dla mnie o posadę Nauczyciela w miejscowej parafii.
Po złożeniu Egzaminu na tę posadę przed Rektorem szkół województwa Kaliskiego księdzem Przybylskim, zostałem instalowany dnia 1 stycznia 1818 r. Nauczycielem Szkoły Parafialnej Parafii Brodnia, w tej samej wsi, gdzie Rodzice moi zamieszkiwali, a po upłynieniu dwuch lat w roku 1820 uzyskałem Patent Komisyi Rządowej Wyznań Religijnych i Oświecenia publicznego. Wyszedłszy tym sposobem z pod opieki bata ekonomskiego, miałem się dosyć za szczęśliwego, kontentując się pobieraną pensyą, a ojciec mój, aby mi jeszcze dopomagać, nie chciał, abym ja utrzymywał dla siebie kuchnię, żywił mnie bezpłatnie u siebie aż do końca roku 1828. Przeto przy mem skromnem prowadzeniu się miałem przyzwoite utrzymanie i oszczędziłem gotówki do dwunastu tysięcy złotych polskich. W tym przeciągu czasu, aby jeszcze polepszyć byt mój, zacząłem myśleć o korzystnem ożenieniu się.
Pełniąc moje obowiązki, miałem zawsze pod okiem, jak Pan dzierżawca uciemiężał i wyrządzał gwałt włościanom tej wsi, pomiędzy któremi znajdowali się także Rodzice moi i liczna ich familia. To nieprzyzwoite traktowanie włościan jeszcze tym bardziej jątrzyło serce moje i tchnąłem nienawiścią ku Dzierżawcom. — Nie wychodziło mi. nigdy z pamięci, jak będąc jeszcze małym chłopcem przy ojcu, widziałem go często ukrywającego się w stodole pomiędzy snopkami zboża lub gdzie pod strzechą na stajni, oborze, a częstokroć uciekającego do lasu, gdy ekonom, włodarz, skarbowy, strzelec, słudzy dworscy przyszli do domu ojca mego, chcąc go zaprowadzić do dworu Wielmożnego Pana; a nie mogąc znaleść mego ojca, gdy się skrył dobrze lub uciekł do lasu, szturgają, popychają, biją nawet batem lub kijem po plecach, lżą najszkaradniejszemi słowy moją matkę płaczącą, aby powiedziała, gdzie jest jej mąż.
Nie mogłem tego nigdy zapomnieć, jak często powracającego ze dworu od Pana widziałem mego ojca, mającego wyrwane długie włosy z głowy, podbite oczy, nierachując kułaków w boki, pięścią lub nogą odebranych, a szczególniej raz jeden w roku 1809, gdzie mój ojciec był na ten czas sołtysem wsi, przez włościan wybranym, nie był przeto obowiązanym odrabiać pańszczyzny, jaka na niego inwentarzem powinności przez Rząd jest nałożona, a tym bardziej odrabiać daremszczyzn, tak nazwanych dlatego, gdyż te tylko przez arbitralność Pana Dzierżawcy wymagane były. Albowiem Inwentarz powinności ani Przywilej do tych robocizn włościan nie obowiązywał i Dzierżawca za takowe nic skarbowi nie opłacał; lecz że ówczasowy Dzierżawca Pan Ignacy Jabłkowski, (który się ożenił z niejaką Graffiną Schoeneich niemką) nie chciał, aby mój ojciec był sołtysem, włościanie zaś nie chcieli uznać innego sołtysa, którego Pan Jabłkowski im narzucał, gdyż tamten przez podchlebstwo donosił Panu Jabłkowskiemu, jeżeli włościanie chcieli przeciwko niemu jaką skargę do Rządu uczynić; ojciec mój przeciwnie był użytecznym i troskliwym o dobro swych współwłościan, a zatem mój ojciec będąc sołtysem pańszczyznę jednak Panu odrabiał.
W pewnym tygodniu odrobiwszy już pańszczyznę, nie był nic winien Panu Jabłkowskiemu, przychodzi włodarz i nakazuje ojcu, aby z parobkiem szedł do robienia piwa; ojciec mu odpowiada, że pańszczyznę już odrobił i do robienia piwa ani sam nie pójdzie, ani parobka nie pośle. Włodarz powraca z takim raportem do dworu. Pan Jabłkowski rozkazuje wołać do siebie mego ojca a gdy tam przybył, Pan Jabłkowski wprowadza go do dworu, zamyka się z nim w salonie i zapytuje w te słowa: »Czemu ty, szelmo, nie poszedłeś z parobkiem do robienia piwa?« — Ojciec mój odpowiada mu toż samo, że pańszczyznę już odrobił i nie jest obowiązany robić mu nad swoją powinność.
Pan Jabłkowski zwołuje Ekonoma Telś, woźnego ekonomicznego Lembke i Sobka Kubiaka włodarza, zamyka się w tymże salonie, a Pan Jabłkowski każe rozciągać na ziemię mego ojca, lecz ojciec mój będąc dosyć silnym broni się mocno i nie da się położyć na ziemię. Przeto Pan Jabłkowski, jak dzika bestya rozjuszony, chwyta obydwiema rękami za długie włosy na głowie mego ojca, aby go koniecznie powalić na ziemię. Ojciec mój łapie go też samo obydwiema rękami za kołnierz u surduta i nie pozwala się rzucić na ziemię; a tak Pan Jabłkowski całą siłą obydwiema rękami za długie włosy mego ojca ciągnąć raz, drugi, trzeci przez salon rozkazuje Lembce i Kubiakowi trzymać jeszcze nogi memu ojcu, aby go nie kopnął, a Ekonom bije batem po grzbiecie mego ojca od samego karku aż do stop. Gdy już zbili mego ojca tyle, ile im się tylko podobało, puścili go do domu, a do roboty piwa innego chłopa zmusili.
Ojciec mój każe się wieść natychmiast do sądu, robi gwałcicielom proces kryminalny i podaje również skargę do Prefekta Departamentu kaliskiego, (gdyż to było za Księstwa Warszawskiego), jako właściwej władzy administracyjnej nad dobrami Rządowemi. Sąd kryminalny zawyrokował, że ojciec mój nie miał dostatecznych dowodów, kto go skrzywdził, oskarżonych puszcza bezkarnie, a ojcu nagania nieposłuszeństwo dla Pana, mówiąc, iż powinien był rozkaz swego Pana wykonać, a dopiero potem za wymaganą niesłusznie robociznę podać zażalenie do władzy administracyjnej, co zaś na podaną skargę do Prefekta żadnej nawet odpowiedzi nie uzyskał. Skończyło się na tym, że ojciec mój skrzywdzony wiele ucierpiał na zdrowiu, leżąc dwa miesiące w łóżku chory, stracił jeszcze na koszta procesu do trzydziestu złotych polskich.
Jednym słowem powiedziawszy, prawie każdego dnia będąc ja naocznym świadkiem podobnych gwałtów włościanom wyrządzanych nie mogłem nawet przezwyciężyć się, abym taił nienawiść ku szlachcie polskiej.
Wiadomo jest całemu światu, że w Polsce chłopi nie tylko w dobrach szlacheckich, ale i Rządowych muszą robić pańszczyznę. W dobrach szlacheckich w ogólności chłopi odrabiają pańszczyznę podług woli pana mniej lub więcej uciążliwą, chłopi zaś we wsi Rządowej Brodnia mający swoje własne chałupy, wszystkie zabudowania i zasiewy, jakoteż i inwentarz, to jest konie; woły, krowy etc. są ich własnością.
Rząd wypuszcza tę wieś Brodnia w dzierżawę, włościanie są obowiązani Dzierżawcy-szlachcicowi odrabiać pańszczyznę, oddawać zboże w naturze, jako to żyto, owies, niemniej kapłony, kury, jaja, chmiel i czynsz pieniężny. Wszystkie jednak robocizny, jakie odrabiać, i daniny, jakie oddawać są obowiązani, mają oznaczone Przywilejem przez króla Zygmunta trzeciego im nadanym. Prerogatywy te przez wszystkich królów Polskich, następców po Zygmuncie trzecim, aż do Stanisława Augusta były potwierdzane, a nawet i po rozbiorze Polski, gdy ta wieś Brodnia dostała się pod panowanie Pruskie, później od roku 1815 do Rządu Królestwa Polskiego należała, tak król Pruski, jako i cesarz Aleksander rozkazali, aby włościanie wsi rzeczonej podług osnowy wyżej rzeczonego przywileju traktowani byli. Mając takie prerogatywy i oznaczone granice swych obowiązków, a nawet protekcyą panujących zapewnieni, przecież nie mogli być wolnemi od gwałtów. — Czyliż przeto można powiedzieć, że sposób myślenia szlachty Polskiej nie dąży ciągle do ujarzmienia chłopów? Czyliż szlachta Polska może mi dziś zaprzeczyć, że owszem starali się wyzuwać włościan z protekcyi Rządu, jaką im dawał, aby absolutyzmowi szlacheckiemu chłop Polski ciągle był poddany.
W roku 1819 niejaki Pan Czartkowski, były Podprefekt Księstwa Warszawskiego, a komisarz obwodu konińskiego za Królestwa Polskiego przez protekcyę Wielkiego Księcia Konstantego dostał w dzierżawę od Rządu tęż samą wieś Rządową Brodnia. Człowiek ten dumny z posiadanych urzędów, chciwy i chytry zbierania majątku, a ufny w protekcyę Wielkiego Księcia Konstantego był tym śmielszy dopuszczać się nadużyć i gwałtów, a tym samym stał się najnieznośniejszy uciemiężca włościan od innych Dzierżawców. W pierwszym zaraz roku objęcia Dzierżawy przykro to było Panu Czartkowskiemu, że włościanie tak mało robią pańszczyzny stałej, a daremszczyzn jeszcze mniej, wywiera przez to swą arbitralność, zmusza włościan do tysiącznych posług, których odbywać nie są obowiązani, zgoła chce zaprowadzić bieg robocizn, jakie w jego dziedzicznej wsi, Krąków zwanej, chłopi mu odrabiają. Używa pan Czartkowski wszelkiej przemocy zmusić włościan wsi Brodnia do następujących robocizn — aby ta wieś kolejnym porządkiem dawała mu codziennie na 24 godzin jednego stróża do rąbania drzewa w podwórzu i palenia w piecach dworskich, jednego stróża do robót w gorzelni również na 24 godzin, jednego człowieka do strzeżenia i paszenia trzody dworskiej, do strzyżenia owiec tyle ludzi, ile potrzeba, wywożenia zboża na targi lub w miejscu, gdzie zakupujący zamieszkiwał, dostarczania podwód konnych, do miasta z ekonomem lub lokajem, mówiąc, iż to za dzień targowy wywożenia zboża do młyna w workach chłopskich, sprowadzania mąki z młyna do spiżarni, gorzelni i browaru.
Znajdowało się także we wsi wiele wdów i sierot, starych i młodych, które mając przytułek przy swej familii, żyjąc tylko z wyrobku lub łaski swego brata, nie posiadały żadnego gruntu ani budynku, pomiędzy temi sierotami trafili się nawet starzy gospodarze, którzy swoje gospodarstwo dzieciom odstąpili i przy tychże dzieciach zamieszkali, przecież i ci nie uchronili się od gwałtu bez względu na wiek i nędzny ich stan, godny politowania. Pan Czartkowski podciąga te wdowy i sieroty pod kategoryę komorników, nakłada na każdą głowę robocizny dzień jeden co tydzień bez najmniejszego za to wynagrodzenia, a opornych zmusza zwykłym gwałtem bez względu, że ta uboga wdowa mająca zamieszkanie z łaski swego brata, w jego własnym domu pracując cały dzień od wschodu do zachodu słońca dla Pana, posilać się musi tylko suchym kawałkiem chleba, jeżeli jej brat nie da jej z litości czego innego do posilenia, gdyż ta będąc sama jedna, któż jej ugotuje chociaż kartofli na obiad.
Zmiana miar, w Królestwie Polskim w roku 1819 zaprowadzona, posłużyła również panu Czartkowskiemu do ciągnienia swych korzyści z ukrzywdzeniem włościan, nie zaniedbał on z tej okazyi wydzierać od włościan więcej nad ich obowiązek i zwyczaj ziarna, krwawym potem oblanego, tak iż każdy chłop najmniej pół korca zboża rocznie więcej dawać musiał z tego względu, że nowa miara obejmowała nad starą więcej garniec jeden na ćwierci korca, czy garcy cztery na korcu jednym; nie chciał przeto pan Czartkowski odbierać zboża na starą miarę ani zredukować nowej, ponieważ mu to czyniło więcej kilkadziesiąt korcy na rok, albowiem znajduje się przeszło 130 gospodarzy, którzy mu toż zboże oddają.
Że zaś każdy dziedzic wsi lub dzierżawca tak w dobrach Rządowych, jako i szlacheckich jest wójtem gminy, przeto i pod pozorem interesu Rządowego Pan Czartkowski, jako wójt gminy, znalazł tysiączną sposobność nadużywania włościan i ciągnienia swych korzyści.
W dobrach Rządowych jest zastępcą wójta gminy powszechnie Aktuaryusz, płatny z Skarbu publicznego, lecz podległy zupełnie woli Naddzierżawcy, ile razy przeto aktuaryusz jedzie do miasta obwodowego wojewódzkiego lub powiatowego bądź w interesie prywatnym dzierżawcy, bądź w interesie Rządowym, dotyczącym się tylko samego dzierżawcy lub całej gminy, Pan Czartkowski, jako dzierżawca, obowiązany był kontraktem dzierżawnym płacić mu dyety za koszta podróży i posyłać go swemi końmi, lecz Pan Czartkowski nakłada ten ciężar na włościan, zmusza ich dostarczać podwody bez potrącenia w pańszczyźnie i opłacać dyety aktuaryuszowi na każdą jego podróż. Gdy te podwody pod pozorem interesu Rządowego weszły w zwyczaj, aktuaryusz używa ich nie tylko do miasta obwodowego lub wojewódzkiego, ale nawet wszędzie, gdzie tylko mu się podoba jechać za jakimkolwiek swoim interesem lub na zabawę o kilka mil.
Pod przejazd Urzędników z Komisyi Wojewódzkiej i Komisyi Rządowych obowiązany był kontraktem dzierżawnym Pan Czartkowski dostarczać swe fornalki, a używanie koni chłopskich nawet za potrąceniem pańszczyzny nie było mu dozwolone, przecież Pan Czartkowski nigdy żadnego Urzędnika swemi końmi nie odsyła, nakłada ten ciężar na włościan bez potrącenia im w pańszczyźnie.
Pod pozorem interesu Rządowego zmuszani byli włościanie dostarczać także posłańców do odnoszenia listów i chodzić po gazety na pocztę o półtorej mili, używanie tych posłańców tak było znaczne, iż w jednym dniu czasem czterech i pięciu ludzi z listami w różne miejsca użyto, jako to jeden z listem do miasta po mięso, drugi w inne miejsce z listem do jakiegoś przyjaciela lub kupca, trzeci po gazetę, czwarty po szewca lub krawca, piąty z listem do leśniczego o mil dwie i t. d.
Dzierżawca, jako wójt gminny, miał sposobność nakładać na włościan nawet więcej pieniędzy podatkowych, niż istotnie opłacać powinni byli do skarbu publicznego, a on w to miejsce nic nie płacił, szczególniej podatków, które nowo następowały i z kominów opłacane były, jako to podatek drogowy, szarwarkiem zwany, który za kominy dworskie włościanie opłacali, gdyż w ogólności po wsiach karczmy dworskie, chałupy dla żon sług dworskich znajdują się na wsi pomiędzy chałupami chłopskiemi przeto też kominy te do podatku z chłopskiemi podciągnięte i opłacane były do skarbu publicznego, o czym włościanie nawet nie wiedzieli, a dzierżawca Pan Czartkowski swej należytości z tych kominów, jaką ponosić był winien, do włościan nie przykładał, pomimo tego, że ten podatek w dzierżawie przez Rząd był mu potrącany.
Nie koniec tu wymienionych nadużyć: potrzeba Panu Czartkowskiemu fornali, pastuchów, koniarka, dziewek etc. Duma szlachecka Jegomość i Jejmości nie pozwala, aby mieli sobie szukać i namawiać służących, rozkazuje więc Pan Dzierżawca zabierać córkę lub syna pierwszemu lepszemu włościaninowi i gwałtem przyprowadzać na służbę do dworu i to jeszcze każe wybierać, aby ta dziewka lub parobek był zdrów, silny i zręczny do roboty, jak rekrut do służby wojskowej.
Wszystkim tym nadużyciom i gwałtom opierają się włościanie z największą zaciętością, pokazują mu dowody, że ani Tabella Prestacyjna ani Przywilej im nadany robocizny wymaganej im nie nakazuje, i dodają, że każdą tę robociznę jedynie za potrąceniem dni w należnej pańszczyźnie wykonywać będą. Rozgniewany Pan Dzierżawca z nieposłuszeństwa bije, tłucze chłopów po gębie, targa za długie włosy, każe pokładać na ziemię i bić 40 lub 50 batów, mówiąc: »Szelmo chłopie, bat to jest dla ciebie prawo, a twój przywilej i skargę każę ci na na twojej dupie przykleić i batem posiekać». — Gdy jednak pan dzierżawca biciem chłopów zmusić nie może, sprowadza żandarmów, którzy razem z ekonomem, karbowym, włodarzem etc. chodzą po wsi od chałupy do chałupy, zabierają włościanom ich odzież, pierzyny z łóżka, zboże i powiadają: «jeżeli tego nie wypełnisz, chłopie, co ci Pan rozkazuje, to musisz zapłacić pieniędzmi, nie tylko za tę robotę tyle, ile Pan oceni, ale nawet egzekutne za nieposłuszeństwo dotąd opłacać będziesz, dopokąd Pan tej egzekucyi nie odwoła i jeżeli zabranych fantów nie wykupisz w trzy dni, to żydom sprzedane zostaną, a gdyby za te fanty pieniądze jeszcze nie wystarczyły, zabierzemy ci twoje konie lub woły«.
Włościanie, nie mogąc się oprzeć przemocy, musieli podledz absolutyzmowi Pana Dzierżawcy.
Będąc ja naocznym świadkiem tych dzikich i barbarzyńskich czynów nad włościanami przez Pana Dzierżawcę dokonanych, ubolewałem nad nieszczęśliwym stanem tychże włościan, takiej arbitralności jednego szlachcica podległym, tym nieznośniejszą boleścią było dla mnie, iż w liczbie tych nieszczęśliwych ofiar widziałem często mego stryja, moją ciotkę lub innego jakiego krewnego, krwawe łzy wylewających i wzywających jedynie pomsty Boga.
Z boleścią serca jednak długo milczałem i pomimo prośby włościan o napisanie im skargi do Rządu nie chciałem się narażać na nieprzyjemności, jakie by stąd dla mnie wyniknąć mogły, gdyż podług Urządzeń krajowych piszący jakąkolwiek skargę dla włościan powinien był podpisać się, a to dlatego, aby mógł być pociągnięty do odpowiedzialności. Trafiło się jednak niekiedy, iż ja, jako wiadomy najlepiej, o co rzecz idzie, spisałem skargę na prostym papierze, a dla niepoznania mego charakteru kazałem włościaninowi jednemu iść do pobliskiego miasta, aby tam jaki pisarz przepisał takową skargę na papier stęplowany. Takie moje postępowanie spostrzegł Pan Czartkowski, zaprosił mię tedy do siebie, oświadcza mi tysiąc grzeczności, upomina mię, abym się nie wdawał w pisma przeciwko niemu i obliguje mnie być mu przychylnym, a on będąc w ścisłej przyjaźni z Prezesem Komisyi Województwa Kaliskiego Panem Piwnickim i mając wpływ u Panów Ministrów wyrobi mi wyższą posadę i dla rodziców moich każe Ekonomowi być dyskretnym.
Na co ja odpowiedziałem Panu Czartkowskiemu: »za ofiarowanie mi protekcyi do otrzymania korzystniejszej posady mocno jestem obowiązany, lecz chociażbym był mu przychylnym, na tym nic nie zyska, Rodzice zaś moi, wypełniając swoje powinności, nie zasługują być źle traktowani«. — Taką moją odpowiedzią Pan Czartkowski jeszcze rozjątrzony stał się głównym moim nieprzyjacielem, prześladował mię wszędzie i używał wszelkich sposobów szkodzenia mi. Gdy złość i podła intryga Dzierżawcy Pana Czartkowskiego mej osobie już wiele dokuczyła, tym więcej ubolewałem nad nieszczęśliwym stanem włościan, upodleniu, gwałtom, zdzierstwu szlachty wystawionym. — Zajęty przeto ciągle myślą, żeby to jarzmo z karków włościan zrzucić można, zacząłem nieznacznie zbierać dowody, które na obronę włościan użyte być mogą. Po zabraniu ścisłej przyjaźni z aktuaryuszem jedynie w interesie mych widoków starałem się widzieć w Biurze Ekonomicznym u tegoż aktuaryusza czyli sekretarza Naddzierżawcy warunki kontraktu dzierżawnego przez Rząd z Dzierżawcą zawarte, oraz wyciąg intraty Dzierżawnej z każdego objektu po szczególnie, nie mniej wszelkie urządzenia ekonomiczne i stosunki korespondencyjne Dzierżawcy z Rządem a włościanami, a gdy w rzeczywistym stanie we wszystkich szczegółach bardzo dobrze zainformowany zostałem, przejrzawszy wszystkie akta w pomienionym Biurze Ekonomicznym przekonałem się, iż wiele posług odbywali włościanie nad ich obowiązek, które dawniej sądziłem być ich powinnością, nie wiedząc, że takowe posługi przez Rząd skasowane zostały. Przekonałem się także z boleścią serca, iż Dzierżawca Pan Czartkowski dąży do tego, aby tę wieś wziąć w wieczystą dzierżawę i teraźniejszych wszystkich chłopów, jako krnąbrnych i nieposłusznych, ze wsi powypędzać, znalazłem podawane do Komisyi Województwa kaliskiego listy imienne włościan, w liczbie których mój ojciec był także umieszczony, iż ci włościanie, jako nieposłuszni Panu, uważani za buntowników, zagrażających niebezpieczeństwem nie tylko dla Województwa Kaliskiego, ale i w całym Królestwie Polskiem mają być wytransportowani w Województwo Lubelskie pod ścisły dozór policyi.
Przekonałem się nareszcie, iż opłacana Dzierżawa do skarbu publicznego szczególniej za prestanda włościańskie jest bardzo mierną, gdyż dzierżawca tylko 12 groszy polskich za dzień jeden pańszczyzny opłacał, a zatem zacząłem myśleć, iż ze wszech względów daleko swobodniej żyliby włościanie, aby sami wprost do skarbu publicznego za wszystkie swoje robocizny i daniny opłacali gotowemi pieniędzmi i wcale żadnemu Dzierżawcy nie byli podlegli, gdyż byłem naocznym świadkiem, że jest tysiąc sposobów dokuczyć chłopu, a nawet zniszczyć go zupełnie, chociaż nic więcej nie będzie robił pańszczyzny tylko swoją powinność. — Zniszczyć może chłopa pod pozorem jego istotnej powinności nie tylko sam Pan, gdy ma złość przeciwko niemu, ale zniszczy go Ekonom, a nawet i włodarz, jak się pokaże z następujących przykładów.
Włościanin, robiący pańszczyznę, aby nie był od innych spółwłościan gorzej traktowany przez Dzierżawcę, starać się musi pomimo chęci i woli wszystko robić dla Pana, dla ekonoma i włodarza, czego tylko żądają, nie licząc zwykłej pańszczyzny, gdyż inaczej Pan dzierżawca każe umyślnie używać tego chłopa na pańszczyznę do najcięższych robót, tak, iż zamęczy mu konie i woły. Przeto chłop, nie mogąc utrzymać koni, wołów i parobka, nie jest w możności utrzymania w dobrym stanie gospodarstwa, wystawiony jest na największą nędzę i wieś opuścić musi, a nie może się nawet przed żadną władzą użalić na Pana, gdyż nad obowiązek więcej ani pańszczyzny nie odrabiał.
Że ekonom również ma sposobność zniszczyć chłopa pod pozorem pańszczyzny, dowód następujący. We wsi Rządowej Brodnia był ekonom nazwiskiem Felś, Niemiec; chcąc on posłać swoją gospodynię o dwie mil, każe wołać do siebie jednego chłopa, który miał piękne konie, i prosi go grzecznie, aby jechał za wynagrodzeniem. Chłop jedzie z gospodynią ekonoma, lecz całej nagrody tylko kieliszek wódki otrzymał. Drugi raz ekonom w tej samej potrzebie udaje się do tegoż samego chłopa, który chociaż nie chętnie, jednak pojechał jeszcze z gospodynią ekonoma, również bezpłatnie. Nareszcie ekonom chce kupić jednego konia od tegoż chłopa, dając mu piętnaście dukatów, lecz chłop, nie mając chęci sprzedania swego konia, odmówił mu tej sprzedaży.
Ekonom rozgniewany powiedział zaraz chłopu, iż później tego będzie żałował. Jakoż w samej rzeczy wkrótce dała się uczuć jego zemsta. Rozkazuje chłopu na pańszczyznę co tydzień do roboty końmi, wynajduje umyślnie najcięższą dla niego pracę, lecz, żeby chłop nie skarżył się przed panem, przeto ekonom nadużywa tak, aby chłop pokazał się nieposłusznym dworowi, a przez to ściągnął nienawiść Pana, jak się też w samej istocie stało. Ekonom tedy zapewniony, że Pan nie nagani mu przykrego obchodzenia się z chłopem, przez ciągłe używanie do ciężkiej roboty tak zniszczył niewinnego chłopa, że nie wyszło roku całego, a piękne konie tyle pracą zamęczone zostały, iż chłop sprzedał je zaledwie po dwa dukaty, nie chcąc przed kilku miesiącami wziąć za takowe po piętnaście dukatów.
Włodarz używał tych samych sposobów podania chłopa w nienawiść pańską, jeżeli mu jakiej żądanej usługi chłop odmówił, albo też nie zaprosił go na wesele lub chrzciny wyprawiane; pod pozorem więc pańszczyzny włodarz wywiera zemstę na chłopa, wynajdując umyślnie dla tego chłopa najcięższą robotę, jako to: jeżeli chłop jedzie do boru po drzewo, oznacza mu włodarz takie kloce drzewa, aby obciążyć konie i połamać wóz; jeżeli zaś chłop jedzie orać, oznacza mu włodarz do orania grunt twardy i przykry, gdzie zaledwie siekierą rąbać można, inne zaś tysiączne wywózki rozkazuje zawsze tak uciążliwe albo z samej natury ciężaru albo dla pory czasu, iż niezmiernie niszczą jego zaprząg. Nakoniec, gdy włodarz rozkazuje chłopu na pańszczyznę do ręcznej roboty, wybiera również pracę niezmiernie utrudniającą albo w dzień słotny, a tym samym przykry do pracy, albo jeżeli używał tego chłopa do roboty razem z innemi ludźmi, jako to: do młocki zboża, do żniwa, do grabienia siana, kopania kartofli i t. d., chodzi ciągle z batem lub kijem tuż za tym chłopem albo jego parobkiem, a nie mogąc nic znaleść, żeby ich karać biczem, przeto jeżeli jest u młocki zboża włodarz, rzuca kłosy zboża w stronę nieznacznie, aby nikt nie widział, albo rozrzuca kilka kartofli po zagonie, na którym tenże chłop wykopuje kartofle, i powiada, że nie wymłócił dobrze zboża lub nie wykopał kartofli i t. d., a na ten czas bije nielitościwie kijem lub batem po grzbiecie niewinnego chłopa. Parobek więc służący u tego chłopa, będąc ciągle bity i źle traktowany każdego dnia na pańszczyźnie, opuszcza swego gospodarza, a zatym chłop, mając zamęczony i zniszczony zaprząg i nie mogąc mieć parobka, nie jest w stanie ani swego obrobić gruntu ani pańszczyzny odbywać, wystawiony jest na największą nędzę, musi częstokroć opuścić swoje gospodarstwo, chociaż budynki są jego własnością, resztę zaś bydła, to jest krowy lub trzodę sprzedaje na opłacenie podatków i zaległej pańszczyzny: nieszczęśliwy przeto chłop straciwszy wszystko, co posiadał, przez złość i zemstę bądź Pana Dzierżawcy bądź Ekonoma lub Włodarza wynosi się ze wsi, zabierając w płachtę na plecy cały swój majątek, musi żebrać kawałka chleba u innego szlachcica.
Z tych powodów, których skutki i czyny były mi znane w najmniejszej szczególności, nie przestawałem myśleć o uwolnieniu włościan wsi Rządowej Brodnia od pańszczyzny, która tamuje polepszenie ich bytu. Taką myślą zajęty w milczeniu i skrycie zapisywałem codziennie każde nadużycie w szczególności, którego Pan Czartkowski dopuszczał się, abym miał przysposobione fakta, gdy przyjdzie czas rozpocząć sprawę; śledziłem wszystkie korespondencye Pana Czartkowskiego z Rządem prowadzone, dotyczące włościan, a które dążyły do tego, jak już powiedziałem, wziąć tę wieś w wieczystą dzierżawę i owczasowych chłopów ze wsi powypędzać: tym więcej podwajałem mą gorliwość, gdy Pan Czartkowski dopuścił się wyrządzić gwałt memu ojcu, memu wujowi, ciotce etc.
Z powodu, iż mój ojciec miał zawsze najmniej sześć koni dobrych, Pan Czartkowski rozkazuje mu jechać do Kempna mil 15 z wełną, za pańszczyznę. Ojciec mój, znający dobrze swe powinności, odpowiada Panu Czartkowskiemu, że podług Praw przez Zygmunta trzeciego, króla Polskiego, tej wsi nadanych i dotąd niezniesionych, najdalej tylko o mil sześć do takowej wywózki jest obowiązany i może być użyty za potrąceniem oznaczonej ilości dni pańszczyzny, przeto Pan Czartkowski grozi memu ojcu karą cielesną za nieposłuszeństwo i rozkazuje go fantować. Lecz gdy mój ojciec nie chce wykonać rozkazu, Pan Czartkowski najął furmana do Kempna na koszt mego ojca, a karę cielesną mu darował, jak powiedział, przez wzgląd dla jego syna, to jest dla mnie. Gdy jednak mój ojciec opiera się wrócić kosztów dla furmana, przeto Pan Czartkowski zabrane memu ojcu fanty każe sprzedawać. Na ten czas dopiero, aby zabrane fanty wykupić, które za bezcen żydom sprzedane były, mój ojciec zapłacił Panu Czartkowskiemu 36 złotych polskich i fanty odebrał. Czyliż mogłem być obojętnym na takie bezprawia, których jeszcze nie koniec?
Mój wuj, nazwiskiem Paweł Borczyk, włościanin, również odrabiający pańszczyznę, miał cztery córki, z których jedna tylko najstarsza, mająca lat 18, już dorosła, była silna dziewka. Przeto Pan Czartkowski każe ją brać gwałtem na służbę do dworu. Paweł Borczyk nie chce na żaden sposób dać swej córki na służbę do dworu, odpowiadając, że nie jest poddanym niewolnikiem pana Czartkowskiego, a chociażby nawet był poddanym, to córka jego jest mu w domu bardzo potrzebna do roboty, gdyż on będąc na nogę kaleką, chodząc tylko o kuli, nie może nawet sam dla siebie na chleb zapracować. Pan Czartkowski obrażony z nieposłuszeństwa każe zabierać pierzyny z łóżka Pawłowi Borczykowi, myśląc, iż ta dziewka nie mogąc znieść mrozu, nie miawszy pierzyny, przyjdzie na służbę do dworu, lecz, gdy kilka dni upływa bezskutecznie, Pan Czartkowski przysyła żandarma z Kalisza, czyli sługę obwodowego nazwiskiem Miranowski na egzekucyę za opłatą egzekutnego dziennie złotych dwa i żywność oraz furaż dla konia; przecież tenże żandarm Miranowski, stojąc na egzekucyi dni sześć, jedząc i pijąc u tego chłopa, gdy nie może nakłonić Pawła Borczyka, aby swą córkę dał do dworu na służbę, przeto Pan Czartkowski posyła ekonoma, włodarza, strzelca i fornali swych, aby gwałtem przyprowadzić do dworu Pawła Borczyka dla ukarania za nieposłuszeństwo, a córkę jego na służbę dworską. Przed przybyciem tych służalców do chałupy, Paweł Borczyk schował się w dół kartoflany, którzy go tam znaleźli; lecz nie mogąc tegoż Pawła z dołu wyciągnąć, ciż słudzy dworscy żgali go w dole kijami, jak psa, ponieważ wyjść stamtąd nie chciał. Z czego stał się niezmierny krzyk w chałupie, a zatym i ja z moim ojcem przybiegliśmy i zawstydziliśmy tych oprawców, wyrzucając im dzikie postępowanie, którzy też wyszli z chałupy, nie pojmawszy z sobą Pawła Borczyka, a powróciwszy do dworu oskarżają mego ojca przed panem, iż bronił Borczyka. Na koniec tenże Paweł Borczyk, nie mogąc dłużej znieść egzekucyi, był zmuszony kazać swej córce iść na służbę do dworu, żandarm też wziąwszy od Borczyka dwanaście złotych egzekutnego z domu jego ustąpił. Gdy Paweł Borczyk przez gwałt oddał swą córkę na służbę do dworu, przeto nie chce odrabiać pańszczyzny pomimo tysiącznych przykrości, jakie mu czyniono przez piętnaście tygodni.
Nareszcie Pan Czartkowski, zmuszony upartością Pawła Borczyka, uwolnił córkę jego od służby dworskiej, nic jej za ten czas nie wynagrodziwszy. Owszem Paweł Borczyk za dnie zaległe pańszczyzny przez ten czas, kiedy córka jego w dworze pracowała, jeszcze zapłacić musiał Panu Czartkowskiemu złotych polskich trzydzieści za każdy dzień po złotemu, chociaż Pan Czartkowski płacił tylko groszy 12 do skarbu za takową pańszczyznę.
W tym samym czasie takiego gwałtu doznaje ciotka moja Maryanna Nowicka wdowa, również pańszczyznę odrabiająca, gdy się opierała dać swą córkę na służbę do dworu, lecz iż tak długo uporną nie była, jak Paweł Borczyk, zapłaciła temu samemu żandarmowi Miranowskiemu egzekutnego tylko sześć złotych, gdyż czwartego dnia oddała swą córkę na służbę do dworu.
Nareszcie dotknęło mię do żywego okrutne obejście się z jednym włościaninem, nazwiskiem Franciszek Adamus, który był także mój kuzyn. Włościaninowi temu służący od pana Czartkowskiego przyniósł list, aby go odniósł do Miasta Szadku, mil trzy, bez potrącenia za to pańszczyzny, pod pozorem interesu Rządowego. Gdy listu tego Franciszek Adamus przyjąć nie chciał, odpowiadając, iż wczoraj cały dzień był na pańszczyżnie i jeszcze dziś rozkazują mi iść z listem o mil trzy bez żadnego wynagrodzenia, czyliż ja całe życie tylko dla Pana mam pracować, a mnie kto będzie żywić z moją familią, jeżeli nie będę miał czasu pracować dla siebie. Przeto służący wziął napowrót list i odniósł go do dworu, zdając raport, iż Franciszek Adamus nie chciał go przyjąć, a zatym Pan Czartkowski rozkazuje aktuaryuszowi, aby ukarał należycie Franciszka Adamusa za nieposłuszeństwo, a list inny chłop odniósł do Szadku.
Aktuaryusz, nazwiskiem Jan Sakowski, dla wykonania rozkazu mu danego każe wołać do swej stancyi pomienionego Adamusa, zamyka się z nim w stancyi i zapytuje go, dlaczego nie odniósł listu. Adamus daje mu tłomaczenie, jak wyżej, a nareszcie, że do odnoszenia listów bez pańszczyzny nie jest obowiązany. Za taką odpowiedź aktuaryusz chwyta za głowę chłopa siedmdziesięcioletniego starca, powala na ziemię, bije kijem po wszystkich bokach i tratuje nogami tyle, iż chłopu zgniótł piersi, który nawet o swej sile z stancyi wyjść nie mógł. Przeto aktuaryusz wywlókł go za długie włosy na głowie i zepchnął ze schodów na podwórze. Nieszczęśliwy starzec, od tego momentu ciągle chorując i plując krwią, umarł w kilka miesięcy.
Bolesno mi było widzieć codziennie tysiączne gwałty, włościanom wyrządzane, których opisanie wiele miejsca tu zabrałoby, lecz iż żadnej skargi bezpośrednio do wyższej władzy podawać nie wolno było, przeto osądziłem najwłaściwiej nie pisać moją własną ręką żadnej skargi ani do Prezesa Komisyi Województwa Kaliskiego ani do Komisyi Rządowej Przychodów i Skarbu, tylko używać jakiego pisarza do przepisania takowych skarg, gdyż byłem bardzo dobrze przekonany, że Prezes Komisyi Województwa Kaliskiego Pan Piwnicki jest przyjacielem Pana Czartkowskiego i przyjmuje posyłane mu podarunki przez Pana Czartkowskiego, jako to prawie każdego miesiąca, jedną lub dwie fury siana, kilka korcy owsa itd. Widziałem przeto, iż napróżno włościanie z swym zażaleniem udawać się będą do Pana Prezesa, bo żadnego wymiaru sprawiedliwości nie uzyskają, zwłaszcza kiedy Pan Prezes zamiast karać gwałciciela, jeszcze mu przysyła w pomoc żandarmów na większe uciemiężenie włościan, gdy się opierali odrabiać jakiej robocizny, wymaganej przez pana Dzierżawcę. A jeżeli na podaną przez włościan skargę, Pan Prezes zesłał na grunt jakiego Komisarza Delegowanego do wyprowadzenia śledztwa na miejscu, to Pan Komisarz Delegowany, przybywając na grunt, zajeżdża zawsze wprost do dworu Pana Dzierżawcy, u którego bawi dwa lub trzy dni, jedząc i pijąc szampana; poczym dopiero rozpoczyna commissorium, każe do dworu Dzierżawcy zwołać włościan, skarżących się na Dzierżawcę, pisze protokuł, uniewinniając Dzierżawcę, a włościan jeszcze obwinia być krnąbrnemi i nieposłusznemi. Otóż taka opieka i sprawiedliwość dla chłopów polskich przez intrygę szlachty.
Podawane przez włościan wsi Brodnia skargi przeszły wszystkie władze, jako to Komisyę Województwa Kaliskiego, Komisyę Rządową Przychodów i Skarbu, Namiestnika Królewskiego, nareszcie w roku 1820 włościanie podali petycyę do Tronu, którą cesarz Aleksander odesłał do Namiestnika Królewskiego, Namiestnik królewski odesłał ją do Komisyi Rządowej Przychodów i Skarbu, Komisya Rządowa do Komisyi Wojewódzkiej, a Komisya Wojewódzka przesyła tę petycyę za aktami Asesorowi Ekonomicznemu z poleceniem udania się na grunt, wyprowadzenia śledztwa i dania swej opinii. Asesor Ekonomiczny odsyła akta z petycyą włościan, do Tronu podaną, na ręce Dzierżawcy tego samego, przeciw któremu petycya podana. Leżą przeto akta i skarga włościan dziewięć, dziesięć miesięcy lub rok cały, pan Asesor nie przyjeżdża, a Pan Dzierżawca jest sędzią skargi przeciwko niemu podanej, ma czas przygotować wykrętną obronę i przysposobić dobrego szampana na przybycie pana Asesora Ekonomicznego, włościanie zaś o niczem nie wiedzą i czekają Boskiego zmiłowania. Skończyło się na tym, że po odbytych komisyach żadnego skutku ich prośba nie otrzymała.
Długi czas musiałem zamierzony mój plan ukrywać w tajemnicy, szczególniej dla tych powodów. Najprzód że Dzierżawca Pan Czartkowski, wziąwszy tę wieś w Dzierżawę na lat 12-cie od roku 1819 do r. 1831, Rząd nie odsunie go od Dzierżawy przed wyjściem lat, kontraktem zakreślonych, trzeba było więc cierpliwie oczekiwać lat ostatnich kontraktu, powtóre ażeby włościanie z swemi skargami przechodzili porządkiem niższe władze, od których nie można spodziewać się żadnego wymiaru sprawiedliwości, owszem: gdyby poznano moje pismo, byłbym pociągnięty do odpowiedzialności za napisanie skargi dla włościan. Lecz w roku 1826, osądziłem już za właściwy czas przedsięwziąć staranne kroki upomnienia się wynagrodzenia za poniesione krzywdy, straty i o uwolnienie włościan od odrabiania pańszczyzny. Że zaś włościanie wsi Rządowej Brodnia mieli łączne prawa z drugą wsią sąsiedzką Rządową, Brzeg zwaną, tak, iż pierwsza wieś bez drugiej, druga bez pierwszej nic działać nie mogły, przeto trzeba było porozumieć się także z włościanami wsi Brzeg, czyli to samo zdanie podzielać będą z włościanami wsi Brodnia; a gdy przysposobioną petycyę do Tronu z odwołaniem się do poprzedniej z roku 1820 odczytałem, którą włościanie wsi Brodnia już podpisali, z największą chęcią również i włościanie wsi Brzeg takową podpisują i proszą na wszystko, co tylko jest najświętszego w świecie, aby dołożyć najusilniejszych starań, iżby od uciemiężenia Dzierżawców raz na zawsze wolnemi być mogli. Po naradzeniu się wspólnym włościanie tych obydwóch wsi proszą mię, abym był ich pełnomocnikiem jeneralnym do działania we wszystkich ich interesach, czego ja odmówić im nie mogłem przez przywiązanie dla mej własnej familii, o dobro której chodziło. Udają się tedy wszyscy włościanie tych obydwóch wsi do Notaryusza publicznego w Mieście powiatowym Warta, zeznają urzędownie jeneralną plenipotencyę i robią mię swym pełnomocnikiem jeneralnym.
Po odebraniu przeto aktu urzędowej plenipotencyi zacząłem działać już publicznie w interesie włościan, pisząc własnoręcznie wszystkie skargi. Tutaj dopiero Dzierżawca Pan Czartkowski używa wszelkich sposobów szkodzenia mi wszędzie, nazywa mnie buntownikiem chłopów, zgoła na co tylko złość mściwego człowieka zdobyć się może, niczego Pan Czartkowski nie zaniedbuje, aby mi dokuczyć. Wszystka zaś szlachta z sąsiedzkich okolicznych wsi, którzy prawie wszyscy byli takiego samego sposobu myślenia wysysać ostatnią kroplę krwi z pracowitego chłopa, jak i pan Czartkowski, mną za to pogardzali bez względu, iż poprzednio grzecznie mnie przyjmowali. Przykro mi było słuchać, jak to bolało dumną arystokracyę szlachty Polskiej, że chłopi chcą się uwolnić od odrabiania pańszczyzny, twierdząc, że chłopi jedynie do tego są stworzeni, a przeto i ja powinienem był pługa, nie pióra pilnować, że moim jest przeznaczeniem z urodzenia nosić cepy na pańszczyznę, trzymać czapkę przed ekonomem, a nie myśleć o urzędach i pensyi, a tym bardziej być obrońcą chłopów.
W kontynuowaniu więc interesu, włościan dotyczącego się, potrzeba mi było jechać do Warszawy zaraz w r. 1826 dla wyszukania i zebrania dowodów wiarogodnych, na obronę włościan służących, a chcąc się tam udać, trzeba było być opatrzonym w paszport podróży, którego Pan Czartkowski, jako wójt gminy, wydać mi nie chciał. Zmuszony przeto byłem udać się do Kalisza, mil 6, i żądać takowego od Komisarza Obwodu, po otrzymaniu więc żądanego paszportu udałem się zaraz do Warszawy i wynalazłem wszystkie potrzebne dowody w Metrykach Koronnych, a będąc w stolicy zainformowałem się również w Komisyi Rządowej Przychodów i Skarbu, jak sobie mam postąpić, i dowiedziałem się, że zamiar włościan nie sprzeciwia się woli Rządu, przeto włościanie mogą być uwolnieni od odrabiania pańszczyzny, opłacając takową wprost do skarbu publicznego gotowemi pieniędzmi, gdyż to jest dla skarbu wszystko jedno, czyli te pieniądze Dzierżawca lub sami włościanie opłacać będą. Ostrzeżono mię jednak w Komisyi Rządowej Przychodów i Skarbu, iż włościanie, jeżeli chcą tym łatwiej dopiąć swego zamiaru, trzeba, aby i grunta folwarczne wzięli na czynsz za tę samą opłatę, jak Dzierżawca opłaca, albowiem folwarków dworskich bez pańszczyzny nikt nie chciałby zadzierżawić, co byłoby stratą dla skarbu publicznego, a włościanom przeszkodą do uwolnienia od pańszczyzny.
Za powrotem do domu oznajmiłem te uwagi włościanom, którzy owszem najchętniej życzą sobie wziąć za opłatą czynszu i folwarki dworskie, zwłaszcza, że nie mają łąk dostatecznych na wyżywienie ich inwentarzy, ponieważ dzierżawca najlepsze łąki włościanom pozabierał i do folwarków dworskich przyłączył, a na podaną petycyę do Tronu w r. 1820 o zwrócenie im tychże łąk żadnego skutku nie otrzymali.
Gdy ja zatrudniałem się układaniem likwidacyi pretensyi włościan, mianych do Dzierżawcy Pana Czartkowskiego, za wyrządzone im przez niego krzywdy, Pan Czartkowski jedzie do Warszawy robić intrygi przeciwko mnie, a będąc już na pół drogi ku Warszawie, pisze rozkaz do aktuaryusza, aby wpadł z służącymi dworskimi do mego domu i gwałtem zabrał mi wszystkie papiery, jakie tylko u mnie znajdowałyby się, lecz aktuaryusz nazwiskiem Mycielski Józef, widząc niepodobieństwo wykonania tego rozkazu tak arbitralnym sposobem, jeszcze mię ostrzegł o zamiarach Pana Czartkowskiego.
Nareszcie, gdy ukończyłem likwidacyę pretensyi włościan wsiów Brodni i Brzega, do Pana Czartkowskiego mianych, wygotowałem na nowo stosowną petycyę do Tronu z odwołaniem się do ostatniej z roku 1820 z tym dodatkiem, iż dla uniknienia raz na zawsze nadużyć, przez Dzierżawców włościanom wyrządzonych, ciż włościanie chcą opłacać gotowemi pieniędzmi wprost do skarbu publicznego za każdy dzień pańszczyzny po groszy piętnaście, na co Dzierżawca tylko groszy 12-cie opłaca, wszystkie zaś inne powinności i daniny również chcą opłacać podług ceny anszlagowej, a tym samym, aby już więcej żadnemu dzierżawcy nigdy nie byli podlegli, niemniej wszystkie grunta folwarczne, iżby im także na czynsz wypuszczone zostały za tą samą opłatą, jaką płaci Dzierżawca, przez co gospodarstwo włościan będzie polepszone, gdyż na wyżywienie ich inwentarzy nie mają pod dostatkiem paszy, szczególniej siana, które po sąsiedzkich wsiach zakupować muszą, a czego Dzierżawca z folwarków dworskich nigdy na gruncie spotrzebować nie może, wywożąc takowe do Miasta na targi. Wyraziłem w prośbie oczywisty dowód, iż przez uwolnienie włościan od odrabiania pańszczyzny i oddania im na czynsz folwarki dworskie nie tylko, iż gospodarstwo włościan polepszone będzie, ale nawet i skarb publiczny znajduje większą korzyść, kiedy włościanie deklarują opłacać za każdy dzień pańszczyzny trzy grosze więcej, oraz iż Rząd oszczędzi zawsze sumy, na restauracye budowli folwarcznych corocznie wydawane.
W takim brzmieniu napisaną petycyę do Tronu gdy wszyscy włościanie obydwuch wsi przeszło sto trzydziestu podpisali i ja przysposabiałem się już w podróż do Warszawy, celem przedstawienia takowej petycyi właściwej władzy, przeto Pan Czartkowski dla przeszkodzenia mi kontynuowania zamierzonego celu, udaje się do Kalisza i prosi Pana Piwnickiego Prezesa, iżby mi kazał zabrać wszystkie papiery, jakieby u mnie znaleziono i odsunąć mnie z posady Nauczyciela Szkoły Parafialnej, co też w Miesiącu Lipcu 1827 r. Prezes Pan Piwnicki uskutecznia, zsyłając na grunt wsi Brodnia Burmistrza miasta Warty, jako Delegowanego do wykonania rozkazu. Burmistrz Pan Gustowski za przybyciem do wsi zajeżdża wprost do Dworu Pana Czartkowskiego, a zjadłszy tam obiad z tymże Panem Czartkowskim przysyła mi dopiero wezwanie z mocy danego mu commissorium, abym się stawił w tymże dworze po odebranie rozkazu wyższej władzy, której (!) mi ma zakomunikować, gdzie ja udawszy się wręczył mi pan Gustowski zawiadomienie Prezesa Komisyi Województwa Kaliskiego, iż zostaję odsunięty z posady Nauczyciela za podburzanie włościan do nieuległości. Poczem Pan Gustowski komunikuje mi jeszcze własnoręczny rozkaz pana Piwnickiego Prezesa, którym poleca temuż Burmistrzowi udać się do mego domu i zabrać mi wszystkie papiery, jakie tylko znajdować się będą, a w razie doznawanego oporu, aby żądał pomocy siły zbrojnej do wykonania rozkazu, lecz, że ja już wiedziałem o tym rozkazie już od dwóch dni, przeto schowałem wszystkie najpotrzebniejsze papiery, zostawiwszy tylko kilka woluminów mniej potrzebnych, które pan Gustowski zabiera i odsyła do Kalisza Panu Prezesowi.
Po zabraniu mi papierów udałem się zaraz w Miesiącu Sierpniu 1827 do Warszawy celem przedstawienia rzeczonej petycyi do Tronu z dołączonemi anneksami na obronę włościan służącemi i likwidacyami pretensyi za krzywdy tymże włościanom przez Pana Czartkowskiego wyrządzone, które pretensye przeszło dwadzieścia tysięcy złotych polskich wynosiły.
Za przybyciem do Warszawy, gdy tej pretensyi nie mogłem przedstawić samemu cesarzowi Mikołajowi z powodu bytności jego w Petersburgu, a na pocztę żaden adres do cesarza nie był przyjmowany, przeto osądziłem najlepiej szukać protekcyi Xięcia Lubeckiego Ministra Skarbu i na ręce jego złożyć takową petycyę, jakoż za wpływem i pośrednictwem Radcy Stanu Dyrektora Generalnego Rady Stanu Pana Kalinowskiego Xiążę Lubecki udziela mi pomyślną odpowiedź, którą czyni nadzieję, że włościanie przypuszczeni zostaną do opłaty czynszu, i poleca Komisyi Województwa Kaliskiego zesłać na grunt wsi Brodnia Komisarza Delegowanego do sprawdzenia pretensyi mianych do Pana Czartkowskiego.
Taką odpowiedź przywiózszy włościanom sprawiłem im największą radość i ukontentowanie, że przecie pozbędą się gnębiciela, a bat ekonomski nie będzie więcej trząsać nad ich grzbietem. Radość włościan rozniosła się po całem Województwie Kaliskiem, przeto prawie ze wszystkich okolicznych dóbr Rządowych włościanie przybywają do mnie z prośbą, abym im doradził lub napisał, jak sobie postąpić mają, gdyż i oni życzyliby uwolnić się od odrabiania pańszczyzny, albowiem niezmiernie od swych Panów są uciemiężani, lecz ja, przewidując, iż doradzając lub pisząc cokolwiek dla tych włościan, byłbym tym bardziej za burzyciela przed Rządem oskarżony przez wszystką szlachtę, nie chciałem wcale nawet żadnej rady udzielać tym przybywającym włościanom, przecież nie uchroniłem się od tysiącznych prześladowań za to, iż widziano u mnie tych ludzi.
Nareszcie wskutek podanej petycyi do Tronu na ręce Xięcia Lubeckiego Ministra Skarbu z mocy jego rozkazu Prezes Komisyi Województwa Kaliskiego zsyła dopiero w Miesiącu Lutym 1828 r. na grunt wsi Brodnia Komisarza Delegowanego do sprawdzenia pretensyi włościan. Komisarz Delegowany, nazwiskiem Słotwiński, asesor Ekonomicznej Komisyi Wojewódzkiej, zjeżdża, jak zwyczajnie wszyscy inni komisarze, do dworu Pana Czartkowskiego, tam zjadając obiady, kolacye i zapijając szampana, wzywa mnie, jako pełnomocnika włościan, abym się stawił razem z włościanami w dworze pana Czartkowskiego, gdzie on ma rozpocząć śledztwo do sprawdzenia pretensyi: za przybyciem moim pan Słotwiński asesor od tego swe commissorium zaczyna, oświadczając swój gniew i nieukontentowanie, że przez niespokojność i burzliwość tak moją, jako i włościan, Rząd próżno zatrudniany naszemi niesłusznemi i buntowniczemi skargami, przez co on wystawiony jest na znoszenie niewygód i przykrości w podróży, że już od pół godziny mnie oczekuje bezczynny, za co przedstawi mnie raportem Prezesowi Komisyi Wojewódzkiej, jako nieposłusznego na jego rozkazy. — Na co ja odpowiedziałem, iż będąc dopiero od dwóch godzin zawiadomiony, nie byłem w stanie zebrać wszystkich włościan, aby zaraz tego momentu przybyć, a skargi włościan przeciwko Panu Czartkowskiemu, jeżeli przed rozpoczęciem śledztwa Pan Asesor już osądził być niesłuszne i buntownicze, przeto włościanie nie mając innych pretensyi za wyrządzone im krzywdy, jak te, które likwidacyą są objęte, nic więcej do protokułu nie dodadzą, jak tylko obszerniejsze objaśnienia, a zatym, jeżeli te pretensye są niesłuszne, sprawiedliwie skargi włościan buntowniczemi nazywa. — Po rozpoczęciu jednak commissorium w ciągu śledztwa, trzy tygodnie się ciągnącego, codziennie Pan Słotwiński asesor szuka zawsze sposobów uniewinnić Dzierżawcę, a mnie jeszcze potępić i za buntownika Rządowi przedstawić; wiele zaś pretensyi włościan, do Pana Czartkowskiego zalikwidowanych, za niesłuszne i niedostatecznie udowodnione wykazać usiłuje, gdyż wiele robocizn i danin wymaganych nad powinność włościanie swym tylko twierdzeniem usprawiedliwić są w stanie, nie mając żadnych kwitów dawanych na robocizny i daniny wymagane, świadków zaś tylko z innych wsi za wiarogodnych pan Słotwiński uważał, przecież gdy Dzierżawca Pan Czartkowski z swej strony na poparcie swego twierdzenia swych służących podawał, to pan Asesor świadectwa tych osób interesowanych za legalne przyjmował, gdyż te indywidua przeciwko włościanom świadczyli.
Po ukończeniu indagacyi i po odjeździe asesora ekonomicznego, ja nie mając już posady Nauczyciela, tylko na wsi z swym ojcem mieszkając, wystawiony byłem na znoszenie największych przykrości i prześladowań, gdyż Dzierżawca pan Czartkowski, jako wójt gminy, wynajdował tysiączne sposoby dokuczania mi pod pozorem urzędu wójtowskiego, szczególniej, że ja nie ukończyłem jeszcze lat, do popisu wojskowego przepisanych, mając dopiero lat 29, przeto pan Czartkowski przysyła mi rozkaz z mocy swego urzędu, abym się nie ważył nigdzie z miejsca mego zamieszkania oddalać bez jego wiedzy, gdyż, jeśliby mnie znaleziono nieobecnym w mym domu, za dezertera będę uważany i wszędzie ścigany, jako zbieg popisowy. — Nareszcie kiedy Delegacya zaciągowa do rewizyi popisowych zjechała, Pan Czartkowski rozkazuje mi z urzędu wójtowskiego stawić się jako popisowemu przed tąż Delegacyą zaciągową, gdzie ja stanąwszy, Pan Czartkowski jako wójt domaga się koniecznie, aby taż Delegacya zaciągowa zamieściła mię w wykazie popisowych do poboru Wojskowego, czemu Delegacya opierała się, uznając mię najprzód za niezdatnego do służby wojskowej dla braku sił fizycznych, powtóre iż Komisya Rządowa Wyznań Religijnych i Oświecenia publicznego nie nadesłała mi jeszcze dymisyi, jako Nauczycielowi Szkoły Parafialnej, lecz na konieczne domaganie się wójta gminy Delegacya Zaciągowa umieściła mię w wykazie popisowych. Tu w tym miejscu wobec Delegacyi Zaciągowej, wobec kilkunastu obywateli Dziedziców wsi i licznie zgromadzonych chłopów pan Czartkowski nie miał mocy ukrycia swego podłego sposobu myślenia, miotał przeciwko mnie najobelżywsze słowa, nazywając mię szelmą, buntownikiem chłopów i t. d. Ja widząc, iż Delegacya Zaciągowa nie napomina Pana Czartkowskiego za dopuszczenie się krzywdzenia mię w tak niewłaściwym miejscu ani żaden z obywateli szlachty przytomnych Panu Czartkowskiemu za zły postępek nie uważa, owszem naśmiewają się ze mnie, odpowiedziałem tylko tyle: »iż ja domagając się jedynie wymiaru sprawiedliwości za wyrządzone krzywdy mnie i mej familii i nie dopuściwszy się nigdy żadnej zbrodni ani nie wyrządziwszy nikomu krzywdy, mam czyściejsze sumienie, niżeli ten, który mnie tu jeszcze dziś krzywdzi niewinnie«.
Doznając publicznie takich krzywd, zmuszony byłem uczynić przedstawienie do komisyi Rządowej Przychodów i Skarbu, aby odjęła panu Czartkowskiemu Urząd wójtowski, gdyż nadużywa swej władzy tak dalece, że podobne postępowanie i nadużycia, jakich dopuszcza się przeciwko mej osobie w narodach dzikich i barbarzyńskich zaledwie cierpiane być mogą, w Królestwie zaś Polskiem, kiedy prawo rozciąga swą opiekę zarówno nad wszystkiemi mieszkańcami bez różnicy stanu, spodziewam się, że wszelka władza, komukolwiek powierzona, postanowiona jest dla czuwania nad bezpieczeństwem wszystkich osób nie dla prześladowania ich, na które przedstawienie żadnej odpowiedzi nie odebrawszy dla uniknięcia przykrości i dokuczeń musiałem opuścić dom ojca mego i udałem się do jednego z mych przyjaciół o kilka mil, u którego przyjaciela zostawałem całe lato, a w miesiącu grudniu 1828 r. powróciwszy do domu, pan Czartkowski, jako wójt Gminy przysyła do mnie aktuaryusza, czyli swego sekretarza z poleceniem wręczenia mi urzędownie rozkazu, abym się nigdzie nie oddalał z miejsca mego zamieszkania, albowiem jako zbieg wojskowy przez policyę będę ścigany. Aktuaryusz, nazwiskiem Kołudzki, wręczywszy mi taki rozkaz, oświadczył mi wyraźnie, iż Komisya Rządowa wojny na przedstawienie Prezesa Komisyi Województwa Kaliskiego Pana Piwnickiego rozkazała mię dostawić, jako popisowego, na pobór wojskowy; zostaję przeto blisko cały miesiąc Grudzień strzeżony, abym się nie schronił, a będąc pewny, że Pan Prezes pragnie koniecznie mej zguby, znajduję tylko jeden sposób ratowania się, podać prośbę do Wielkiego Xięcia Konstantego, którą to prośbę przygotowawszy posyłam naprzód do Warszawy przez umyślnego. Na koniec, dnia 1 stycznia 1829 r. z rozkazu komisarza obwodu Kaliskiego, Pana Locci, udaję się z daną mi strażą do Kalisza, a stanąwszy w Biurze Komisarza Obwodu już tam zastaję Pana Czartkowskiego, który za najpierwszym spostrzeżeniem mię obraca się do Pana Locci Komisarza Obwodu z temi słowy: «Oddaję Panu komisarzowi tego hącwota, największego szelmę buntownika«. Na co ja nie mam czasu nawet słowa odpowiedzieć, gdyż w ten moment komisarz obwodu przystępuje do mnie i rozkazuje mi rozbierać się do naga. W takim położeniu ja widząc, iż tu Pan Czartkowski rządzi, odpowiadam, »skoro już uznany jestem za zdatnego do służby wojskowej, nie chcę się prezentować nagim ciałem dla waszego szyderstwa, odeślijcie mnie, gdzie wam się podoba«. Komisarz Obwodu odpowiada: »Kiedy nie chcesz rozbierać się, pójdziesz do Piotrkowa. Kozaki! pilnujcie go dobrze«. — Przychodzi zaraz trzech kozaków i wyprowadzają mię do jakiegoś więzienia, zamykają z innemi rekrutami, gdzie nie można mieć nawet stołka do siedzenia. Stoję więc, chodzę po tej izbie od godziny dziewiątej z rana aż do godziny 4-tej po południu, lecz gdy mię już bolą nogi, musiałem się położyć na gołej podłodze pomiędzy innemi Rekrutami głodny, nie jadłszy nic, jak przedwczoraj. Nareszcie około godziny 5-tej na wieczór Komisarz obwodu przychodzi, przeto ja proszę go, aby mi pozwolił iść pod strażą kozaków do oberży posilić się, gdyż jeszcze nic nie jadłem. Pan Komisarz Obwodu zamiast dania mi przynajmniej jakiej odpowiedzi, krzyczy: «Kozak! weź go tam, ty drugi pilnuj dobrze drzwi«. Przychodzi więc kozak, łapie mię za płaszcz i ciągnie do ostatniego kąta, a Pan Komisarz Obwodu dumny wychodzi, mówiąc sam do siebie te słowa, tonem szlachty polskiej: «Szelma chłop, żeby mu pozwolić do oberży na obiad«. Skoro więc nie mogę iść do oberży, a zatem proszę jednego kozaka, aby sam szedł lub posłał kogo do Miasta przynieść mi przynajmniej chleba, lecz i kozak tłomaczy się, że on nie może opuścić swego miejsca, a nikomu też wchodzić tu nie wolno: przeto w nieznośnym zaduchu i smrodzie przechodząc się kilka godzin sfatygowany, położyłem się znowu na gołej podłodze dla spoczynku, i tak już dwa dni przepędziłem nic nie jadłszy; nazajutrz rano pan komisarz Obwodu znów przychodzi, lecz ja dumny z mego nieszczęścia nie chcę go już o nic prosić i przepędzam cały trzeci dzień znów głodno. Na koniec około godziny piątej na wieczór spostrzegam jednego podoficera z żandarmeryi znajomego, udając się więc do tego podoficera oświadczam mu, że już więcej, jak trzy dni nic nie jadłem ani piłem czyliby nie mógł kazać przez kogo przynieść mi jeść lub sam iść ze mną do oberży, ten dopiero idzie do Komendanta Kozaków i powiada mu, że mię bierze na swoją odpowiedzialność do Miasta; zjadłem więc z tym podoficerem kolacyę w oberży, a zapłaciwszy także za niego, powracając do mego lochu, oddał mię na powrót pod straż Kozaków, gdzie jeszcze jedną noc na gołej podłodze przepędziłem. Trzeciego dnia rano razem z innemi Rekrutami wychodząc z gmachu na podróż do Piotrkowa, przychodzi do mnie wachmistrz żandarmeryi pocieszać mię z oświadczeniem, iż jeden z Urzędników Komisyi Obwodowej niejaki pan Kurzewski, który tę kolumnę Rekrutów do Piotrkowa prowadzić będzie weźmie mię na swoją furmankę i z nim pojadę, lecz dopiero za wyjściem z Miasta Kalisza, aby Komisarz Obwodu nie widział. Przyjechałem więc do Miasta Piotrkowa z panem Kurzewskim, gdzie zastaję Prezesa Komisyi Województwa Kaliskiego, który połowę Rekrutów uwalnia i odsyła do domu, ja zaś postawiony osobno w jednym kącie, oczekując jego rozkazu, pewny jestem wąchać smrody w Saskim placu, jakoż sekretarz Generalny Komisyi Województwa Kaliskiego Pan Dziewulski rozkazuje mi udać się do innego salonu na drugą stronę, gdzie kapitan z pułku 1-go strzelców konnych pan Patek, zięć pana Czartkowskiego, znajdując się przystępuje do mnie, wita mnie szyderskim tonem wobec pana Prezesa i radzi mi, że będę najszczęśliwszy, gdy się zamelduję do tego samego pułku, co za jego protekcyą łatwo otrzymać mogę; któremu odpowiedziałem, lubo ton jego mówienia figurą poniżającą mię wystawia, przecież niech nie myśli, żeby syn pracowitego wieśniaka nie miał żadnej ambicyi i był tak nikczemny, aby miał przyjmować protekcyę od tych, których sposób mówienia, a nawet myślenia jest mu znany. Pan Piwnicki zaś zapytał mię tylko, ile mam lat i odchodząc odemnie kazał Doktorowi obecnemu zrewidować mię. Doktór sztabs lekarz z pułku 1 strzelców konnych, który był obecny mej rozmowy z kapitanem Patek, zbliża się do mnie, aby także szyderski żarcik z mojej osoby uczynić dla przyjaźni kapitana Patek, mówi do mnie te słowa: »Ściąg buty twemu bratu obok ciebie stojącemu«. Tym wyrażeniem dał mi uczuć Pan sztabs lekarz, że chłop polski nigdy wolnym być nie powinien, że jest przeznaczeniem chłopa być poddanym i niewolnikiem dla szlachcica, że i ja nie powinienem był wychodzić z tej kolei, a powstając przeciwko szlachcicowi dopuściłem się zbrodni, za co dziś pogardy godny jestem.
Nazywał pan sztabs Lekarz człowieka, około mnie stojącego, mym bratem, że to był parobek, wieśniak, lecz pan sztabs Lekarz nie liczył się być bratem moim będąc także człowiekiem z natury, jak ja i ten parobek; a gdyby pan sztabs Lekarz rozkazywał mi ściągać buty panu prezesowi lub kapitanowi Patek nie powiedziałby tych słów, ściąg buty twemu bratu, gdyż takie osoby nie są braćmi wszystkich ludzi, albowiem wstyd i hańba nazwać chłopa swym bratem, ludzie tylko bogaci, szlachta, baronowie, hrabiowie etc. są braćmi pana Sztabs Lekarza, pana Kapitana Patka, pana prezesa i całej familii pana Czartkowskiego.
Przepędziwszy znów trzy dni i trzy noce w Piotrkowie na gołej podłodze w gromadzie Rekrutów, trzymanych, jak świnie na targu, i nawąchawszy się smrodu do sytości, czwartego dnia wychodzę razem z innemi do Warszawy pod eskortą wojskową oddziału z pułku 1-go strzelców konnych, na samym wychodzie z jakiegoś więzienia na ulicę, przychodzi do mnie kapitan Patek i kilku oficerów, gdzie po przywitaniu mię P. Patek obraca się do tych oficerów i natrząsając się ze mnie po szydersku mówi do nich te słowa: »Zaręczam Panom, że tego człowieka będziecie widzieli wkrótce generałem, bo to jest najmędrszy chłop ze wszystkich chłopów«.
Żona zaś kapitana Patek, a córka Pana Czartkowskiego, wyglądając oknem z kamienicy, woła na mnie: »Ach cóż to Panie Deczyński! gdzież to idziesz? szkoda cię człowieku«. Opuściwszy Piotrków rozumiałem, że przecież już zniknąłem z oczu mych nieprzyjaciół, lecz bynajmniej, ścigają mię wszędzie, gdyż za przybyciem do Warszawy około 20 stycznia 1829, gdy już wącham smrody w Saskim placu, przychodzi do mnie ten człowiek, którego wysłałem naprzód z petycyą do Wielkiego Xięcia Konstantego, przynosi mi smutną odpowiedź, że Wielki Xiążę już miał sobie zaraportowane o mnie, gdyż mu zaraz ustnie odpowiedział te słowa: »Ja go znam, musi służyć w wojsku«. Na taką odpowiedź straciłem już nadzieję znalezienia wymiaru sprawiedliwości, jednak jeszcze próbuję szczęścia, posyłam moich przyjaciół, jakich miałem w Warszawie do Komisyi Rekruckiej, tam Major Hube, kapitan Kruszewski i podporucznik Skowroński zobaczywszy mię, iż nie tylko, że wyszedłem z wieku popisowego, ale nawet na pierwszy rzut oka nie zdatny do służby wojskowej dla braku sił fizycznych, przyrzekli, iż starać się będą uwolnić mię, jakoż trzeciego dnia Doktór Baldoff dał mi kartkę słusznie uwalniającą od wojska, a przyszedłszy General Dyżurny Rautenstrauch, gdy zobaczył kartkę, uwalnia mię i każe wypuszczać z Saskiego placu. Tutaj ja kontent już schodzę na sam dół, tylko co mam wymknąć się na ulicę, wtem pędzi po schodach czterech podoficerów za mną i wracają mnie napowrót do Generała Dyżurnego Rautenstrauch, który mówi do mnie te słowa: »Ptaszku, nie pójdziesz do domu, uwolniłem cię, bo nie wiedziałem, że to ty jesteś, o którym tu mam piękny raport od Pana Prezesa. My cię tu nauczymy być spokojnym«. Wtem ja proszę go, aby przez wzgląd dla samej ludzkości raczył przekonać się, czy zasłużyłem być tak źle traktowany za to, że za wyrządzone krzywdy mnie i mej familii domagam się i nie chcę nic więcej jedynie wymiaru sprawiedliwości; lecz gdy Generał Dyżurny Rautenstrauch nie chce słuchać mego tłomaczenia się, proszę go, kiedy słowa moje na wiarę nie zasługują, aby z tych dowodów na piśmie, (które dobywając z kieszeni podaję mu) przekonać się zechciał. »Żadnego dowodu na twoje usprawiedliwienie, ptaszku, mieć nie możesz« odpowiada mi Generał Rautenstrauch, a zabierając moje papiery zgniótł je w swym ręku, nic nie przeczytawszy. Wyprowadzają mię do drugiego salonu, jako niewolnika lub zbrodniarza jakiego, a gdy Generał Dyżurny wyszedł, kapitan Kruszewski i podporucznik Skowroński zaczęli wyrzucać złośliwą zemstę i niegodziwe postępowanie ze mną Prezesa Komisyi Województwa Kaliskiego obecnemu Adjunktowi z tej że Komisyi Panu Bilczyńskiemu, mówiąc mu te słowa: »jak śmiecie, jakie sumienie macie tak potępiać i gubić niewinnych ludzi. Wstydźcie się waszych postępków«. W tym momencie ucicha wszystko, gdyż wchodzi Wielki Xiążę Konstanty, który wybrawszy Rekrutów do gwardyi Grenadjerów zbliża się do Generałów przy nim stojących, z których generał Rautenstrauch wskazał mnie Wielkiemu Xięciu, przychodzi więc do mnie tenże Wielki Xiążę i powiedział mi tylko te słowa: »a co, umiesz pisać?«, gdy ja już otwieram usta chcąc do niego mówić, w ten moment odchodzi odemnie, a zbliżywszy się do Generała Piechoty Potockiego nie wiem, co mu powiedział, i wyszedł. Zniknęła tedy zupełnie nadzieja znalezienia wymiaru sprawiedliwości, trzeba było być przygotowanym do znoszenia dalszych cierpień bez końca; po wyjściu z salonu Wielkiego Xięcia, Generał piechoty Potocki przychodzi do mnie i powiada, że jestem przeznaczony na fagasa oficerskiego, na co ja odzywam się: »Jaśnie Wielmożny Generale, czy niema litości nademną odsyłać mię na fagasa oficerskiego przez wzgląd na dziesięcioletnią służbę nauczyciela, nieskazitelnie sprawowaną, o czym raczy się JW. Generał przekonać z świadectwa dozoru szkolnego«, które dobywając z kieszeni oddaję mu; takowe przeczytawszy Generał Potocki odpowiada te słowa: »to nie moja wina, że takiemu przeznaczeniu podpadasz«, i wychodzi, lecz w kilka minut powróciwszy powiada, że już nie pójdę na fagasa oficerskiego, ale na żołnierza do pułku 8 piechoty Liniowej, i to przeznaczenie rozkazuje podoficerowi zapisać. Czyliż i tu General Potocki nie robił szyderstwa ze mnie? i nie dał mi uczuć dumy szlachty Polskiej, że ja będąc wieśniakiem, nie powinienem być nawet, czym byłem, to jest nauczycielem, gdyż to jest prawdziwe przeznaczenie moje być poddanym szlachcicowi.
Po zapisaniu mię tedy na żołnierza, leżę w Saskim Placu na gołej podłodze dni cztery w oddziale do pułku 8-go piechoty liniowej przeznaczonym, lecz piątego dnia Komisya Rekrucka w Saskim placu odbiera rozkaz od Generała piechoty odesłać mię do pułku 2 go piechoty Liniowej. Przeleżawszy przeto dziesięć lub dwanaście dni w Saskim Placu, odesłano mię do pułku 2 piechoty Lin., na ten czas w Mieście Końskich garnizonem stojącego, gdzie około 15 Lutego 1829 r. przybyłem, a leżąc znów w odwachu na kamieniach, słucham, co żołnierze i podoficerowie o kapitanach, komendantach kompanii rozmawiają i radzą sobie, w której kompanii dobry, a w której najgorszy kapitan znajduje się. Słyszę, że wszyscy kapitana Sakowskiego z kompanii 5-tej fizylierów człowiekiem najnieznośniejszym wystawiają i ubolewają nad Rekrutem, któryby się dostał do tej kompanii. Ja zaraz myślę sobie, że niezawodnie do tej kompanii 5 fizylierów odesłany zostanę, gdyż widziałem oddzielny rozkaz z Saskiego placu względem mej osoby do pułkownika Słupeckiego pisany, jakoż na drugi dzień Pułkownik Słupecki przeznacza mię do kompanii 5-tej fizylierów, proszę więc Pułkownika, aby mię do którejkolwiek innej kompanii przeznaczył, lecz on odpowiedział mi, że nie może odesłać mię do innej, ponieważ tylko Kompania 5 fizylierów jest nie kompletna, wszystkie inne nadkompletne. Trudno, trzeba sposobić się do znoszenia nowych przykrości. Pułkownik Słupecki każe mię tedy odsyłać do kompanii 5 fizylierów i słyszę, jak mówi do adjutanta pułkowego, aby napisać stosowny rozkaz do kapitana Sakowskiego z dołączeniem kopii rozkazu odebranego. Za przybyciem moim do Sztabu Kompanii 5 fizylierów w Mieście Gawarczewie stojącej, gdy kapitan Sakowski odczytał rozkaz pułkownika Słupeckiego i kopię rozkazu Generała piechoty, porywa się nagle ze stołka i biegnie do mnie szybkim krokiem z taką furyą, iż rozumiałem, że na przywitanie każe mi wyliczyć na plecy z kilkaset kijów, lecz krzyczy tylko te słowa: »Ah! co ja jestem za nieszczęśliwy, zawsze tylko takich łotrów, ludzi niespokojnych, przysyłają mi pod komendę! co ty buntowniku przeciwko Wielkiemu Xięciu chciałeś zrobić?« Ja skromnie odpowiadam: «Panie Kapitanie, mój interes, z okazyi którego jestem dziś nieszczęśliwy, prześladowany i gnębiony, żadnej nie miał styczności z Wielkim Xięciem«.
Kapitan Sakowski odpowiada: »nie wierzę ci, jucho burzycielu, to zapewne przy szklance krzywdziłeś Wielkiego Xięcia, lecz ja ciebie tu utrzymam«.
Rozkaz generała piechoty, który później także w kancelaryi pułkowej widziałem w oryginale, był napisany co do słownie, jak następuje:
Dowódzcy Pułku 2-go Piechoty Liniowej.
Z rozkazu Jego Cesarzewiczowskiej Mości Wielkiego Xięcia Konstantego Naczelnego Wodza Kaźmierz Deczyński odsyła się na żołnierza do Pułku Dowództwa Pana Pułkownika z poleceniem, ażebyś miał pilne baczenie na tegoż, gdyż znany jest Wyższej Władzy z burzliwego umysłu.
(podpisano) K. Stanisław Potocki.
Gdy Kapitan Sakowski nakrzyczał mi przykrych słów tego dnia, ile mu się podobało, przychodzi żołnierz na dziadka mi przeznaczony i zaprowadza mię na swoją kwaterę nie pozwalając mi krokiem nigdzie oddalać się od niego, strzeże mię, jak zbrodniarza jakiego, a gdy codziennie musztrowano mię na placu, kapitan Sakowski zawsze przychodząc krzyczy na mnie, wymyśla mi najprzykrzejszemi słowy, nazywając mnie ciągle buntownikiem.
Takie codzienne traktowanie mnie było mi tyle nieznośne, iż każdego momentu nie myślałem nic więcej, tylko odebrać sobie życie, aby tym prędzej zakończyć cierpienia moje, lecz ta jedynie ambicya wstrzymywała mię od wykonania takowego zamysłu, że nieprzyjaciołom moim sprawiłbym przez to tym większą radość i ukontentowanie. Znoszę przeto codziennie takie przykrości miesięcy pięć, nieznośnie wynędzniały z gryzoty, iż zaledwie chodzić mogę. Gdy jednak w przeciągu tych pięciu miesięcy kapitan Sakowski, nie mogąc upatrzyć nic złego do mej osoby, każe mi opowiadać sobie moje przypadki, które, gdy mu określiłem, przyznaje mi, że jestem nieszczęśliwy, jeżeli mu prawdę opowiadam. A zatem dla przekonania go, że tylko z tego względu, a nie dla czego innego jestem prześladowany i gnębiony, kazałem sobie przysłać z domu wszystkie akta sprawy włościan z dzierżawcą dotyczące się i dałem mu takowe do przeczytania.
Kapitan Sakowski po przeczytaniu tychże akt przyznał mi prawdę, odtąd był dla mnie dyskretniejszym i sprawiedliwszym, a dawszy dobrą opinię o mnie przed pułkownikiem szóstego miesiąca mej służby wojskowej, to jest w Miesiącu Lipcu 1829 r. awansowany zostałem na pisarza do kancelaryi pułkowej.
Stan mój, któremu podpadłem przez arystokracyę szlachty Polskiej, przez złośliwą zemstę Pana Czartkowskiego i przez podłe intrygi Prezesa Komisyi Województwa Kaliskiego Pana Piwnickiego za odbierane kubany od Pana Czartkowskiego, był nieznośną przykrością dla mych rodziców, mej familii i wszystkich włościan wsiów Brodni i Brzega, ufni jednak, że Cesarz Mikołaj zjechawszy na koronacyę do Warszawy w roku 1829 każe wymierzyć sprawiedliwość za wyrządzone mi krzywdy, przeto ojciec mój podaje prośbę do tegoż Cesarza Mikołaja, prosząc o wymiar sprawiedliwości i o uwolnienie mię od wojska. Lecz na podanie takowej petycyi udzielono memu ojcu tylko taką odpowiedź: »iż zawiadomiony zostaje, jako Cesarz Notę jego odebrał, na którą później udzieli mu stanowczą decyzyę«. — Oczekiwałem tej stanowczej Decyzyi Cesarza od Miesiąca Lipca 1829 aż do dnia 29 Listopada 1830 r., lecz w tym przeciągu czasu najmniejsze nawet zapytanie w tym względzie nie było uczynione, gdyż ręczę, że i tam intryga szlachty wpływała.
Pokazuje się więc, jaka sprawiedliwość w Polszcze, największe przykrości, najsroższe cierpienia i krzywdy włościaninowi wyrządzone są niczem. — Daremnie Szlachta Polska usiłuje przekonać ludy, że tchnie duchem wolności, że żądała równej niepodległości, kiedy od wieków zaprowadzonego systemu nawet nie myślała nigdy zmienić. Każdy szlachcic Polski woli stracić połowę swego majątku jakimkolwiek bądź sposobem, niżeli pozwolić na to, ażeby chłopi w jego wsi od odrabiania mu pańszczyzny wolnemi być mieli. Każdy Szlachcic Polski woli jednego momentu stracić sto dukatów, aniżeli widzieć przed sobą chłopa Polskiego z nakrytą głową stojącego, gdyż to byłaby obraza honoru szlacheckiego, ażeby chłop nie zdejmował czapki przed szlachcicem i nie kłaniał mu się aż do samych stóp.
Wstyd dzisiaj Emigracyę Polską we Francyi i Anglii znajdującą się, gdy jaki Cudzoziemiec opowiada zwyczaje i postępowania Panów Polskich względem chłopów, przeto Emigracya uniewinniająca Szlachtę dowodzi, że dla tych powodów w roku 1830 Rewolucya wybuchnęła, aby równość, wolność i niepodległość zaprowadzić.
Cóż więc Szlachta Polska zrobiła lepszego w Polszczę po Rewolucyi w r. 1830 w ciągu dziewięciu miesięcy swego panowania? Czy panująca Szlachta zmieniła jakiekolwiek prawo i jakikolwiek zwyczaj przedrewolucyjny?
Wszakże wszystkie ustawy przez Cesarza Rosyjskiego zaprowadzone, były podstawą prowadzenia Rządu porewolucyjnego. Cóż zrobił Sejm Porewolucyjny w ciągu dziesięciu miesięcy obrad swoich? bawił się tylko dyskutowaniem o nadaniu własności chłopom i to jeszcze tylko w dobrach Rządowych, przecież i tego nie wykonał, bo to jest przykro usamowolnić chłopa, któż będzie robić pańszczyznę?
Sejm porewolucyjny nie uczyniwszy żadnej zmiany, czemże Rewolucya 1830 r. dowiedzie, że to było dążenie dla zaprowadzenia równej wolności dla wszystkich klas ludu Polskiego? Czyliż więc na mocy tych dowodów przypuścić a nawet i zaprawdę powiedzieć nie mogę o Rewolucyi 1830 r., że to było powstanie w duchu, aby Szlachta odzyskała swoją dawną wolność, swoje prawa, gdy w czasie tejże Rewolucyi 1830 r. za pokazaniem się kokard trójkolorowych w Warszawie, Rząd porewolucyjny noszenia takowych natychmiast zabronił. Inaczej więc sądzić nie można o duchu powstania Polaków 1830 r., jak tylko, aby Szlachta odzyskała swoje starodawne swobody, które to starodawne swobody, gdybym tu chciał opisać, trzebaby rzewnemi łzami opłakiwać skutki z tych swobód w kraju wynikłe, bo aż do samego rozbioru Polski w roku 1795 chłopi wyzuci byli z wszelkich praw, chłopi byli zabijani, gnębieni, przez szlachtę, jak nie ludzie, chłopi byli okrutniej traktowani, jak dziś we Francyi osły. — Ah! nie zapomnę nigdy, co mi mój ojciec opowiadał o starostach Polskich, którzy dobra Narodowe posiadali, nie zapomnę nigdy tych okrucieństw, jakich starostowie nad mojemi dziadami we wsi Brodnia dopuszczali się, nie zapomnę owego czasu, kiedy nieszczęśliwi chłopi, dziadkowie moi, jęcząc pod jarzmem starostów, przypadkiem tylko i ukradką dostać się mogli z swym użaleniem do Stolicy przed oczy samego króla, a ten przejęty litością wziął nieszczęśliwych chłopów pod swoją wyłączną i szczególną opiekę i ocalił im życie.
Po Rewolucyi 1830 r. chłopi Polscy będąc tak traktowani, jak przed Rewolucyą, pytam się za co przelewali krew swoją w boju przeciwko Rosyanom? i za co ponosili ciężary wojenne? Kiedy niektóry tylko szlachcic obiecywał temu tylko chłopu, który szedł do boju, nadać kawałek gruntu, jeżeli na wojnie nie zginie i powróci do domu po ukończonej wojnie. Śliczna nagroda! A jak zginie, cóż za nagrodę dostanie? za co on swoje życie poświęcił? Oto zapewne w miejsce nagrody pozostały brat poległego w boju będzie chłostany batem ekonomskim.
Sprowadzano chłopów gromadami do pułków, brano zgrzybiałym ojcom ich synów do walczenia przeciwko Rosyanom, lecz zgrzybiałych starców i pozostałe żony męczono pańszczyzną: a zatem chłop osiwiały i pochyły od pracy starzec, który krwawym potem wykarmił swych synów, utracił ich w wojnie, wystawiony jest na większą nędzę, cierpienia i przykrości, wylewa ostatnie krople potu swego na odrabianie pańszczyzny, zamiast dania spoczynku zbolałym od pracy kościom; żona zaś chłopa w boju poległego, zamiast pielęgnowania i strzeżenia małych dzieci w swej chałupie, zostawia je sama bez opieki w tejże chałupie i idzie cały dzień na pańszczyznę pracować.
Kiedy chłopów prowadzono gromadami do szyków bojowych, prawda, że wiele szlachty także pospieszyło na pole bitwy, lecz prawie każdy z nich za przybyciem do pułku, nie znając jeszcze co to jest służba wojskowa, jeżeli nie przyniósł zaraz w kieszeni nominacyi wprost na oficera od Komisyi Rządowej Wojny lub Regimentarza, to gdy był przy pułku w obozie dni piętnaście, lub miesiąc żołnierzem, zaraz dopominał się, czemu go nie awansują na oficera, inaczej już w wojsku służyć, ani karabina i tornistra nosić nie chciał; zgoła każdy szlachcic chciał być zaraz oficerem. Dlatego też prawie po wszystkich Miastach i w Warszawie mieliśmy mnóstwo oficerów, którzy tam świecili szlifami i wysysali skarb publiczny, zamiast udać się do obozu przeciwko zbliżającym się Rosyanom; czyliż nie można było zgromadzić tych bezczynnych oficerów, uformować kilka batalionów piechoty i wyprowadzić ich na pole bitwy, zwłaszcza, kiedy ojczyzna w ostatniem niebezpieczeństwie znajdowała się.
Nie obwiniam chłopów za to, iż dezerterowali z obozu, bo czegóż oni bronić mieli, nic nie posiadając, zwłaszcza, że nie Cesarz Rosyjski okuł w te kajdany chłopów Polskich, nie Car Ruski nałożył na chłopów Polskich to nieznośne jarzmo pańszczyzny, pod którem od dawna jęczą. Owszem za Królestwa 1815 r. lub pod Berłem Cesarza Rosyjskiego chłopi przypuszczeni byli do równego używania praw od czego za dawnych czasów polskich byli wyłączeni[1], przecież i w epoce od roku 1815 chłopi srodze traktowani byli przez szlachtę, jak tego dowiodłem tem samem, co ja ucierpiałem z moją familią, chociaż to w Dobrach Narodowych pod szczególniejszą opieką Rządu, a cóż dopiero mówić o cierpieniu chłopów w dobrach szlacheckich, gdzie chłopi nie mają nawet przed kim uskarzyć się.
Cesarz Rosyjski nadał prawa, ale nie mieszkając w Polsce, wykonanie tych praw powierzył szlachcie Panom Polskim nie Moskalom, ci Panowie Polacy urzędnicy, jako to Komisarze obwodowi, Prezesi Komisyi Wojewódzkich, Radcy Stanu, Naczelnicy Komisyi Rządowych, Namiestnik Królestwa lub Rada administracyjna, jakże wymierzali sprawiedliwość chłopom? a to wbrew prawa, a nawet i zwyczaju przyczyniali się jeszcze do ujarzmienia tychże chłopów, a tem samem jeszcze gwałcili prawa i dobrodziejstwa Cesarza Rosyjskiego, faworyzując szlachta szlachcie.
Nie obwiniam chłopów polskich, jeżeli nie kwapili się do szeregów na pole bitwy przeciwko nieprzyjaciołom Polski, albowiem ciż nieprzyjaciele żadnej im krzywdy nie uczynili, słuszniej zrobiliby byli chłopi, gdyby byli użyli tej siły zbrojnej, tego rozlewu krwi przeciwko swym własnym domowym ciemiężcom i tyranom.
Narodowość polska dziś jest wykluczona z rzędu Narodów, lecz chłopi Polscy nic na tym nie stracili, bo jeżeli nie są lepiej traktowani, jak byli aż do Epoki 1795 r. i wszystkich lat najpóźniejszych, to gorzej traktowanemi nigdy być nie mogą, chociażby pod panowaniem największego barbarzyńcy. Po cóż więc chłopi Polscy kwapić się mieli do boju przeciwko Rosyanom? lecz szlachta opływająca w wszelkie swobody czy w ogólności pospieszyli na pole bitwy? podobno bardzo wiele nawet młodzieży nie opuścili swych dworów, a ci zaś, którzy przybiegli do szeregów, ubiegali się więcej o dostojeństwo stopnia oficerskiego, aniżeli w chęci poświęcenia życia na obronę ojczyzny. Ja zostając ciągle całą kampanię obecny przy pułku, nie znając wygodniejszego spoczynku w obozie tylko na gołej ziemi pod płaszczem żołnierskim, chociaż liczyłem się być przedrewolucyjnym żołnierzem, nie myślałem jednak nawet dopominać się stopnia oficerskiego, bo widziałem w pułku odemnie starszych i zasłużeńszych podoficerów; lecz przykro mi było widzieć codziennie paniczów prosto z domu przybywających już ozdobionych szlifami, nie mających jeszcze żadnej zasługi, a już żołd oficerski pobierających. Przeto ci panicze, chociaż w obozie żyją po pańsku, nie znają, co to jest nędza, ja zaś biedny podoficyrzyna, jak przed Rewolucyą w obozie pod Powązkami, tak i po Rewolucyi zimą i latem pod gołym niebem obozujący, kontentować się muszę racyą grochu i pół funtem mięsa.
Czyliż więc sprawiedliwie, że ci panicze pozabierali miejsca podoficerom w pułku i boju zasłużonym, którzy to podoficerowie do dziś dnia są podoficerami, jedni w pułkach Rosyjskich na Kaukazie, drudzy we Francyi, Anglii i Ameryce, jako Emigranci. Tych zaś paniczów mamy wyniesionych na stopień Kapitanów, Majorów za sześciomiesięczną służbę wojskową po Rewolucyi. Co do mnie, jaki stopień przed Rewolucyą, taki i po Rewolucyi przez cały ciąg kampanii niezmiennie posiadałem. Dopiero już po wzięciu Warszawy w miesiącu październiku 1831 awansowany zostałem na podporucznika, o co nawet nie domagałem się, lecz dzięki Majorowi Żylińskiemu i podpułkownikowi Zalewskiemu ówczesnemu Dowódcy pułku 2 piechoty liniowej, że uważali mię być godnym wyższego stopnia, albowiem niech sami zeznają, że wcale przez nikogo nie byli proszeni, aby mię na wyższy stopień protegowali.
Po wejściu armji Polskiej do Prus, ach, jakże pragnąłem z całej duszy, żebym mógł powrócić do rodzinnej siedziby, i ucałować jeszcze spracowane ręce rodziców moich, których nie widziałem, jak tylko mię wzięto do wojska, lecz prosty i naturalny rozsądek, uwaga na skutki w przyszłości mnie czekające, nie pozwoliły mi ucieszyć się tą przyjemnością, bo widziałem przed oczyma nieszczęścia nad głową moją wiszące, będąc pewny, iż w mej rodzinnej chacie mógłbym był zaledwie tyle czasu zabawić, abym się przywitał z rodzicami, gdyż Pan Dzierżawca tej wsi nie ścierpiałby tam mego pobytu, nie omieszkałby przybyć z swym ekonomem i włodarzami skrępować mię w powrozy i odesłać kozakom, w całej zaś okolicy nie spodziewałem się znaleść przytułku i schronienia u szlachty. Zmuszony przeto byłem poświęcić się na tułactwo, niżeli jeszcze wpaść w ręce nieprzyjaciół moich, aby mię znów karmili smrodem po więzieniach, w murach Kaliskich, Piotrkowskich i Warszawskich dla odesłania mię w głąb Rosyi do pułków Moskiewskich.
Jasny więc dowód, że jestem nieszczęśliwym tułaczem przez dumę i arystokracyę Szlachty Polskiej, ta to Arystokracya Szlachty zatamowała mi dalszą pomyślność moją w najpiękniejszym wieku i sposobności, gdzie byłem pewny na przyszłość utrzymania przyzwoicie życia mego, gdzie byłem pewny dania nawet pomocy Rodzicom moim w ich zgrzybiałym wieku, ta to arystokracya szlachty wyzuła mnie z wszystkiego, co posiadałem, i jest przyczyną, że dziś żyję bez nadziei polepszenia teraźniejszego nędznego stanu mego przepędzając w rozpaczy życie moje, gdyż zostaję bez sposobu utrzymania go na przyszłość, nie posiadając dziś żadnego majątku ani profesyi, ani sił fizycznych, których mi natura uskąpiła.
- ↑ W całym tym ustępie tkwi zasadniczy błąd. Włościanie zostali przypuszczeni do używania praw nie na mocy konstytucyi Królestwa, lecz Księstwa. Rząd Królestwa poza odezwą, z jaką się zwrócił do społeczeństwa w r. 1814, nic dla chłopów nie uczynił, nie chciał nic uczynić. Skarbek (Królestwo Polskie, I. 188) człowiek bardzo, aż nazbyt umiarkowany uważa, że głównym błędem rządów królewskich było zupełne pomijanie interesów włościaństwa przez cały czas konstytucyjnego istnienia Królestwa.