<<< Dane tekstu >>>
Autor Anton Czechow
Tytuł Album
Pochodzenie 20 opowiadań
Wydawca Śląskie Zakłady Graficzne i Wydawnicze „Polonia” S. A.
Data wyd. 1937
Miejsce wyd. Katowice
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Альбом
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Album

Radca tytularny Kraterow, chudy i cienki jak tyczka, wystąpił naprzód i zwracając się do Żmychowa, rozpoczął w ten sposób:
— Ekscelencjo! Do głębi wzruszeni długoletnim kierownictwem waszej ekscelencji i iście ojcowską opieką jego...
— ...w ciągu przeszło lat dziesiątka... — podpowiedział mu Zakuskow.
— ...w ciągu przeszło lat dziesiątka, my, podwładni waszej ekscelencji w dzisiejszym uroczystym... ee... dniu, ee... mamy zaszczyt ofiarować waszej ekscelencji w dowód głębokiego szacunku i głębokiej wdzięczności ten album z naszymi podobiznami i życzymy waszej ekscelencji nieopuszczania nas przez całe sławne, nieskończenie długie życie aż do samej śmierci...
— ... i ojcowską radą na drodze prawdy i postępu... — dodał Zakuskow, ocierając pot, który przy tych słowach wystąpił mu na czole.
Zakuskow widocznie pragnął przemawiać i najprawdopodobniej przygotował przemówienie.
— I oby jeszcze długo, bardzo długo — zakończył — powiewał zwycięski sztandar geniuszu waszej ekscelencji na polu pracy i świadomości społecznej!
Po bruzdach zmarszczonego lewego policzka naczelnika Żmychowa spływała wolno łza.
— Panowie! — odpowiedział Żmychow drżącym głosem. — Nie spodziewałem się w żadnym wypadku, nie przypuszczałem, że panowie uczczą tak mój skromny jubileusz... Jestem... wzruszony... do samej głębi... Nie zapomnę tej chwili do grobowej deski i... wierzajcie mi... wierzajcie mi, przyjaciele, że nikt wam tak dobrze nie życzy, jak ja... A jeśli nawet coś kiedyś miało miejsce, to tylko dla dobra panów...
Żmychow, rzeczywisty radca stanu, pocałował się z Kraterowem, radcą tytularnym, który nie spodziewał się tak wielkiego zaszczytu i zbladł z zachwytu. Następnie naczelnik zrobił ruch ręką, który miał oznaczać, że mówić więcej nie może ze wzruszenia i ...rozpłakał się, jak gdyby nie ofiarowano mu drogiego albumu, lecz przeciwnie odebrano coś.
Następnie, uspokoiwszy się nieco i wypowiedziawszy jeszcze kilka słów serdecznych, pozwolił wszystkim uścisnąć sobie dłoń i wśród owacyjnych okrzyków zeszedł na dół, wsiadł do karety i, żegnany przez wszystkich, odjechał.
Siedząc już w karecie, zmożony został nagle nawałem niedoznawanych dotąd uczuć radosnych i raz jeszcze rozpłakał się.
W domu czekała nań nowa radość. Tam bowiem rodzina, przyjaciele i znajomi urządzili mu taką owację, że zaczął wierzyć, iż istotnie wielce zasłużył się ojczyźnie i że gdyby nie on, to naprawdę kruchoby z nią było. Obiad jubileuszowy składał się z samych toastów, przemówień, pocałunków i łez. Słowem Żmychow nie mógł się spodziewać, że zasługi jego będą tak gorąco wzięte do serca.
— Panowie! — mówił jubilat przed deserem. — Dwie godzin temu otrzymałem pełne zadośćuczynienie za wszystkie udręki, przypadające w udziale urzędnikowi, który kieruje się poczuciem obowiązku, a nie formalistyką i martwą literą prawa. Przez cały czas służby mojej bezwzględnie trzymałem się zasady: nie publiczność dla nas, lecz my dla publiczności! I oto dzisiaj otrzymałem najwyższą nagrodę! Moi podwładni ofiarowali mi album... Ten oto tutaj... Jestem wzruszony...
Uroczyste fizjognomie pochyliły się nad albumem i zaczęły go oglądać.
— Piękny album! — oświadczyła córeczka Żmychowa, Ola. — Kosztuje prawdopodobnie z 50 rubli. Wspaniały! Tatusiu, daj mi ten album. Dobrze? Schowam go. Taki śliczny.
Po obiedzie Oleńka zaniosła album do swego pokoju i schowała do szuflady. Nazajutrz powyjmowała zeń fotografie urzędników, rozrzucając je po podłodze i powkładała podobizny swoich koleżanek z pensji. Galowe mundury urzędników ustąpiły miejsca białym pelerynkom pensjonarskim.
Kola, synek ekscelencji, pozbierał rozrzuconych po podłodze urzędników i pomalował im mundury czerwoną farbą. Bezwąsym porobił zielone wąsy a bezbrodym — bronzowe brody. Gdy już nie było co malować, wyciął z fotografii figurki, przekłuł im szpilkami oczy i zaczął się bawić w żołnierzy. Wyciąwszy radcę tytularnego Kraterowa, przymocował go do pudełka od zapałek i zaniósł w tym stanie ojcu do gabinetu.
— Tatku! Popatrz! Pomnik!
Żmychow roześmiał się serdecznie, pochylił się i ucałował mocno synka.
— No idź że, łobuzie i pokaż mamie. Niech mamusia też zobaczy!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Anton Czechow i tłumacza: anonimowy.