Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX/Józef Wielhorski

<<< Dane tekstu >>>
Autor Szymon Askenazy
Tytuł Józef Wielhorski
Pochodzenie Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX
Wydawca Marya Chełmońska
Data wyd. 1901
Druk P. Laskauer i W. Babicki
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom pierwszy
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Józef Wielhorski.
* 1760? † 1820?.
separator poziomy
D

Dzielny wód legionów, sprawny organizator wojskowy Księstwa warszawskiego i Królestwa kongresowego, zawsze czysty, ofiarny i użyteczny obywatel kraju, generał Józef Wielhorski ma prawo do poczestnego miejsca wprawdzie nie pośród ludzi najpierwszych, którym nie dorównał talentem ani stanowiskiem dziejowem, lecz bądź co bądź zaraz w drugim szeregu ludzi, rzetelnie dla kraju zasłużonych.

Był on synem Michała Wielhorskiego, kuchmistrza w. l., głośnego z pism swoich i peregrynacyj, który, przerzuciwszy się do sprawy barskiej, emigrował za granicę i piastował tam bezowocną godność posła barskiego w Paryżu, aż nakoniec śladem innych Barszczan, poddawszy się konieczności i wziąwszy amnestyę, wrócił był do kraju, do swoich dóbr na Wołyniu, aby spędzić koniec życia pośród swoich kłopotów prywatnych, kłopotów i trosk niemałych koło łatania własnej fortuny, mocno nadszarpniętej podczas wypraw zagranicznych i politycznych kampanij. Taki człowiek, chociaż był czułym ojcem, nie mógł być dobrym wychowawcą. To też z jedynym wyjątkiem, nie bardzo udali się synowie staremu kuchmistrzowi l. On sam, czasu swojego w Paryżu pobytu, przejął się był ślepem zamiłowaniem dla kultury francuskiej, a mianowicie potrafił swoje własne, z domu wyniesione pojęcia o nieograniczonej wolności szlacheckiej pogodzić osobliwszym sposobem z nowemi zachodniemi pojęciami o godności człowieka i obywatela; potrafił swoje przesądy szlacheckie ubrać w nowoczesną sukienkę teoryj filozoficznych i politycznych swoich sławnych przyjaciół osobistych J. J. Rouseau i ks. Mably’ego. Stary Wielhorski do tego stopnia przejął się owemi teoryami, że nawet sprowadził do swojego majątku Horodcza na Wołyniu księdza Mably’ego dla pokierowania edukacyą młodych swoich synów. Nie na wiele przydała się edukacya: młodzi Wielhorscy, charaktery naogół nieosobliwe, różnemi poszli drogami, probując przedewszystkiem doprowadzić do porządku interesy majątkowe, pozostawione przez ojca w stanie opłakanym, probując szczęścia różnie i z różnem powodzeniem. Jeden z nich, Jerzy, świetną zrobił karyerę w Petersburgu. Ale jeden, jak rzekliśmy, śród nich stanowi wyjątek, a był nim Józef, przyszły generał i minister. Wstąpił on do wojska polskiego w przededniu drugiego podziału Rzpltej, służył w kampanii w 1792 i 1794 roku. Po trzecim podziale udał się za granicę śladem Dąbrowskiego i przybył do Włoch wnet po uformowaniu legionów; pomimo rozlicznych intryg osobistych, jakich pełne są dzieje legionów; w pierwszych zwłaszcza początkach, otrzymał wkrótce szefostwo pierwszej legii, Kiedy Dąbrowski z drugą legią i Kniaziewiczem 1798 r. wysłany był na południe do Neapolu, Wielhorski z pierwszą pozostał we Włoszech północnych, gdzie już lada chwila należało spodziewać się nowych kroków zaczepnych ze strony ledwo uspokojonej Austryi. W rzeczy samej na nieliczną armię polsko-francuską, zgromadzoną na północy, zwaliła się niebawem złączona potęga austro-rosyjskiej koalicyi. Już nietylko z austryakami wypadało mieć do czynienia, lecz z niebezpieczniejszym od nich Suworowem. Wśród takich warunków Wielhorski z całą prawie swoją legią wraz z garnizonem francuskim pod dowództwem naczelnem generała Foissac-Latoura zamknięty i osaczony został przez nieprzyjaciela w twierdzy Mantui. Po długiej i walecznej obronie wypadło poddać się oblegającym austryakom, wszakże kapitulacya zawarta przez Foissac-Latoura z dowódzcą austryackim, zapewniając w ogólnych wyrazach wolny wymarsz polsko-francuskiego garnizonu, zawierała jednakże ten szczególniejszy dodatek, iż o ile śród załogi znajdują się dezerterzy z wojska austryackiego, takowi będą wydani z powrotem do właściwych pułków austryackich. Otóż wiadomą było rzeczą, iż cała niemal legia Wielhorskiego składała się z polaków galicyan, zbiegłych z armii cesarskiej pod sztandary legionowe. To też skutki tego haniebnego warunku kapitulacyi, przyjętego przez Foissaca, były opłakane: oficerowie austryaccy, ledwo wstąpili do Mantui, przemocą wyciągali z szeregów legii i garnizonu nieszczęsnych «dezerterów,» zabierając ich już nietylko jako niewolnika wojennego, lecz traktując jako prostych zbrodniarzy. Napróżno opierał się Wielhorski tym gwałtom; jego legia, która już podczas długiego i uciążliwego oblężenia twierdzy znacznie była stopniała, obecnie, po wyłowieniu wielkiej ilości szeregowców i nawet oficerów przez władze wojskowe austryackie, zmalała zupełnie, faktycznie niemal przestała istnieć, tak że zaledwo stukilkudziesięciu ludzi mógł Wielhorski wyprowadzić do Francyi. Była to ciężka katastrofa dla legii pierwszej; gdy zaś niebawem i legia druga, ściągnięta z powrotem na północ z Neapolu, w straszliwej bitwie pod Trebią i krwawych z Suworowem utarczkach ogromne poniosła straty, prawie jednocześnie, bo w połowie 1799 roku, cała organizacya legionowa głęboko podcięta została u korzenia. Wielhorski żywo wziął do serca postąpienie Foissac-Latoura; gdy zaś zarazem generał francuski, ażeby usprawiedliwić swoją kapitulacyę, w relacyi urzędowej do Dyrektoryatu paryskiego w nieszczególnych barwach przedstawił zachowanie się legionistów polskich podczas oblężenia Mantui, i gdy odpowiednie ustępy tej relacyi, ubliżające polakom, przedostały się do gazet i pism publicznych, Wielhorski z ostrym listem zwrócił się do Foissac’a, żądając od niego bądź udowodnienia, bądź cofnięcia zarzutów, uczynionych polakom pod nim służącym a pośrednio i jemu samemu. Wyznać wprawdzie należy, iż niektóre z tych zarzutów, dotyczące pewnych wybryków, niekarności i swawoli prostego żołnierza legionowego, nie były bez podstawy. Wywiązała się znana wymiana listów, pomiędzy Wielhorskim a generałem francuskim, która omal nie doprowadziła między nimi do pojedynku, rzecz załatwiono jednak polubownie; zresztą francuz, wytykając niejedno szeregowcom i niższym oficerom legii, pełne uznanie oddawał poświęceniu i zasługom jej szefa. Sam Wielhorski nie mógł już uczestniczyć w dalszych walkach z koalicyą 1799 roku, gdyż przy kapitulacyi Mantui wypuszczony był, jak i reszta załogi, na słowo honoru, że broni w tej wojnie więcej nie podniesie. Jednak nie próżnował: udał się do zakładów (dépôts) polskich, ustanowionych w Marsylii i Medyolanie, gdzie kierował organizacyą nowych zaciągów, mających wypełnić dotkliwe szczerby, uczynione w obu legiach przez kapitulacyę Mantui, oraz walki w Neapolu i nad Trebią. Tymczasem jednak stanowcze zaszły zmiany w położeniu wewnętrznem Francyi i powszechnej sytuacyi europejskiej, które miały opłakanym sposobem odbić się na losie całej sprawy legionowej. Bonaparte powrócił z Egiptu; ustanowiwszy Konsulat, dokonano zbliżenia się pomiędzy Francyą a Rosyą, pacyfikowano koalicyę, a zarazem postanowiono koniec i zgubę legionów. Uprzedzony zawczasu o tych fatalnych odmianach Wielhorski zawczasu podał się do dymisyi, unikając tym sposobem smutnego losu jabłonowskiego i nieszczęśliwych legionistów, wyprawionych niebawem na pewną śmierć do San-Domingo, «gdzie pieprz rośnie.» Za przykładem wielu innych towarzyszy, pomyślał o powrocie do kraju. Uzyskawszy odpowiednie pozwolenie od rządu pruskiego, wrócił w 1802 r. do Warszawy. Przypomniał się tutaj ks. Józefowi Poniatowskiemu, zawarł z nim bliższą przyjaźń, która następnie zacieśnić się miała w czasie Księstwa warszawskiego. Wszakże w Warszawie, pod rządami pruskiemi niewiele miał Wielhorski do roboty. Bawił się, hulał wraz z wesołem towarzystwem pod Blachą, nie znajdując przecie dla siebie ani właściwego zajęcia, ani nawet podstawy materyalnej. Dłuższy czas przebywał w Galicyi, Wstąpiwszy do służby wojskowej Księstwa warszawskiego, niemałą czynność rozwinął podczas kampanii galicyjskiej 1809 roku. Schorowany, cierpiący od niejednej starej rany, nie nadawał się do czynnej służby frontowej; lecz wielkie jego doświadczenie organizacyjne wysunęło go wkrótce na czoło administracyi wojskowej Księstwa. Mianowany radzcą stanu i dyrektorem żywności w ministeryum wojny, ciesząc się zupełnem zaufaniem ministra wojny i wodza naczelnego, ks. Józefa, duże na tem stanowisku oddawał usługi. Od połowy 1811 roku, t.j. od wyjazdu ks. Józefa do Paryża, kiedy już wojna z Rosyą okazała się nieuniknioną, a na ks. Józefa tem samem spadały przedewszystkiem wieloliczne obowiązki naczelnego wodza, Wielhorski faktycznie pełnił czynności ministra wojny, od roku zaś 1812 z chwilą wyjazdu ks. Poniatowskiego z Warszawy z wielką armią, pełnił te czynności z urzędu w charakterze zastępcy ministra wojny. Przez cały przeciąg 1812 roku z niezmordowaną energią kierował z Warszawy wyczerpującą robotą organizacyjną w najrozmaitszych a jednakowo naglących sprawach, około dopełnienia kadrów wojska szybko topiejących, około wypraw partyzanckich na Wołyniu, koło ochrony samego Księstwa od napadów partyzanckich i t. p. Co się tycze w szczególnosci wyprawy wołyńskiej w 1812 roku, wiadomy jest jej przebieg i koniec niefortunny, lecz odpowiedzialność za jej niepowodzeme w części tylko spaść może na Wielhorskiego. Zrobił on, co mógł: skoncentrował gwardye narodowe departamentu krakowskiego, radomskiego, płockiego, warszawskiego, lubelskiego i siedleckiego pod dowództwem generała Kosińskiego, swojego niegdyś kolegi z Mantui; zarazem głosował za powierzeniem misyi politycznej na Wołyniu swojemu osobistemu przyjacielowi i towarzyszowi broni z powstania 1794 r. Ludwikowi Kropińskiemu, wybór nie był szczęśliwym; Kropiński jak był lichym poetą, tak był również lichym organizatorem. O tyle też, o ile niezdarnego i dość zresztą dwuznacznego Kropińskiego postawił na czele tak ważnego przedsięwzięcia, Wielhorski jest poniekąd odpowiedzialnym za nieudanie się wyprawy wołyńskiej. Ale wogóle wątpić należy, azali najsprawniejszy nawet człowiek wysłany na Wołyń, byłby zdolen cośkolwiek tam pożytecznego uskutecznić. Przedsięwzięcie chybionem było w zasadzie, skoro nie opierało się na zorganizowanej sile zbrojnej krajowej, na znaczniejszej liczbie regularnej armii Księstwa warszawskiego, którą tędy, mianowicie na Wołyń należało skierować, zamiast północną stroną pośrodku wielkiej armii popychać na Moskwę. Taką też była pierwotna myśl i księcia Józefa i Wielhorskiego, niewykonana przecie skutkiem przeciwnej intencyi samego Napoleona. Ostatecznie też niepowodzenie wyprawy wołyńskiej okazuje się przedewszystkiem jednym z częściowych skutków całego chybionego w zasadzie planu kampanii cesarza. Tymczasem w miarę posuwania się naprzód wyprawy moskiewskiej, w miarę coraz wyraźniejszych skutków wynikającej na wschodzie niebywałej klęski, coraz trudniejszem stawało się położenie Warszawy i coraz trudniejszą działalność przebywającego w niej Wielhorskiego. Z jego raportów, składanych warszawskiej Radzie ministrów, przekonać się można, iż on zawczasu trzeźwo zdawał sobie sprawę z rozmiarów klęski i rozpaczliwego stanu spraw krajowych, że atoli aż do końca nie upadał na duchu i nie słabnął w robocie. Od połowy grudnia 1812 roku miał zresztą znowu przy sobie ks. Józefa, który tymczasem wrócił do Warszawy. Zabrano się energicznie do skompletowania, a raczej do stworzenia nanowo armii Księstwa warszawskie1go zupełnie prawie zniszczonej podczas morderczej wyprawy moskiewskiej. Niedługo jednak można było jeszcze popasać w Warszawie. Zbliżały się od wschodu zwycięskie wojska rosyjskie. Jeszcze wprawdzie nadługo można było je zatrzymać, można było bronić Warszawy, mając do pomocy «sprzymierzony» korpus austryacki Schwarzenberga. Ale ten mniemany «sprzymierzeniec» już gotował się przejść do nieprzyjaciela, wycofał się ku zachodowi, odsłaniając Warszawę i zmuszając w ten sposób do odstąpienia jej słabą, ledwo reorganizującą się dopiero armię Księstwa. Zresztą nie tylko w sprzymierzeńczym korpusie austryackim, lecz w samych szeregach wojska, ludności, a nawet rządu Księstwa warszawskiego poczynały budzić się wątpliwości, obawy i nadzieje w nowym zgoła kierunku. Zaczęto przebąkiwać, iż niema powodu bronić dłużej sprawy przegranej, iż niczego dłużej nie należy oczekiwać od zwyciężonego cesarza Napoleona, a zatem należy apelować do łaski zwycięzcy, cesarza Aleksandra. W początku lutego 1813 roku opuścił z armią Warszawę, udając się na Piotrków i Częstochowę do Krakowa. W Krakowie w dalszym ciągu pod kierunkiem ks. Józefa prowadził z gorączkową energią organizacyę dwóch dywizyj polskich. Jednakże chociaż w zasadzie szli razem obadwaj, są przecie w tym czasie ślady pewnych nieporozumień osobistych pomiędzy ks. Józefem a Wielhorskim jeszcze w Warszawie od stycznia, a potem w Krakowie. Przyczyniło się zapewne do tego postępowanie Kropińskiego, którego tajne konspiracye z Mostowskim i bliskie z Puławami z Czartoryskimi stosunki naraziły poniekąd opinię jego przyjaciela i protektora, Wielhorskiego. Sam Wielhorski schorowany, wyczerpany, do nadchodzącej ciężkiej kampanii niezdolny, przed rozpoczęciem kampanii saskiej 1813 r. podał się do urlopu, który otrzymał urzędownie dopiero w połowie czerwca, lecz z którego już wcześniej zaraz po opuszczeniu Krakowa z końcem kwietnia zaczął korzystać. Swoją drogą, pozostał aż do końca wiernym wspólnej sprawie, za towarzyszami broni pociągnął do Francyi i z końcem roku 1813 znajdował się w Paryżu. Również aż do samego końca pośród najrozpaczliwszych okoliczności nie zaniedbał za pośrednictwem marszałka Berthiera wstawić się do cesarza Napoleona w żywotnych sprawach egzystencyi i przyszłości wojska polskiego, ażeby w miarę możności uratować je od katastrofy i zabezpieczyć, ile się da, dalsze jego losy. Ta czujna troskliwość o dobro współtowarzyszów broni, wyrażająca się w słowach energicznych i otwartych, nie była źle przyjętą przez Napoleona, który jeszcze w tych ostatnich chwilach w grudniu 1813 roku nie przepomniał odznaczyć Wielhorskiego znakiem legii honorowej. W 1814 roku po wejściu wojsk sprzymierzonych do stolicy Francyi, Wielhorski, razem z Węglińskim, ministrem stanu bez teki, jedynie bawiący wtedy w Paryżu przedstawiciele rządu Księstwa warszawskiego, zwrócił się do przedstawicieli wszystkich mocarstw z obszernym memoryałem politycznym, upominającym się o odbudowanie kraju. Ten memoryał, zredagowany i pisany własnoręcznie przez Wielhorskiego, został z jego rozkazu przez szefa biura Niewiadomskiego wręczony w odpisie wszystkim ambasadom zagranicznym, znajdującym się podówczas w Paryżu. Jednocześnie tego samego dnia zwrócił się Wielhorski z osobnym memoryałem osobiście do cesarza Aleksandra I, polecając jemu w szczególności opiekę nad Księstwem warszawskiem i wogóle nad sprawą polską. Na tej zasadzie zaczęły się już bliższe rokowania w Paryżu pomiędzy Cesarzem Aleksandrem a generałami: Dąbrowskim, Krasińskim i Wielhorskim w sprawie urządzenia losów Księstwa warszawskiego. We wszystkich tych rokowaniach żywy brał udział Wielhorski, który zwłaszcza przy doskonałej znajomości języka francuskiego, miał sobie powierzone redagowanie wszelkich memoryałów piśmiennych. Z Paryża wrócił on w 1814 roku do Warszawy, razem z resztkami armii polskiej, poddanej najprzód tymczasowym rozkazom, następnie zaś stałemu dowództwu W. Ks. Konstantego Pawłowicza. Tutaj Wielhorski mianowany został członkiem komitetu wojskowego, ustanowionego dla organizacyi nowej armii przyszłego Królestwa kongresowego. W czynnościach owego komitetu był on znowu jednym z uczestników najruchliwszych i trzymającym pióro faktycznie, choć nominalnie sekretarzem był Paszkowski. W listopadzie 1814 roku, kiedy w Wiedniu za stołem kongresowym wynikły poważne spory między mocarstwami, mianowicie pomiędzy Austryą, Francyą i Anglią z jednej, a Rosyą i Prusami z drugiej strony względem najważniejszej i najdrażliwszej sprawy sasko-polskiej, równocześnie w Warszawie za stołem komitetowym wynikło poważne rozdwojenie pomiędzy W. Ks. Konstantym a komitetem. Komitet zanim oddał siebie i armię na usługi W. Księcia, domagał się niezwruszonych gwarancyj względem przyszłych losów kraju. W. Książę odmówił. Ale zarazem wobec groźnej sytuacji europejskiej, wobec groźby austro-francusko-angielskiej koalicyi, W. Księciu, cesarzowi Aleksandrowi i Rosyi niezmiernie musiało zależeć na zapewnieniu sobie spółudziału komitetu, armii i opinii publicznej Księstwa warszawskiego. Pośród tych draźliwych negocyacyj pomiędzy komitetem a W. Księciem Konstantym doszło aż do ustąpienia trzech członków: Kniaziewicza, Wojczyńskiego i Pontowskiego; inni: Dąbrowski, Zajączek i Wielhorski, pozostali na stanowisku, uzasadniając atoli w osobnych zdaniach na ręce W. Księcia swoje poglądy i czyniąc odpowiednie zastrzeżenia. Wielhorski w swojej opinii oddzielnej wyraził się, iż na wypadek, gdyby «okoliczności przeszkodziły J. C. M. uskutecznić dobroczynne względem kraju zamysły, w takim razie znajdziemy się znowu w tem samem położeniu, co obecnie, a więc naówczas będziemy mogli każdy z osobna wedle swego uznania, bądź dalej służyć, bądź też ustąpić.» Po utworzeniu ostatecznem Królestwa polskiego, ministrem prezydującym w Komisyi wojny mianowany został generał dywizyi, senator-wojewoda Józef Wielhorski. Tę nominacyę zawdzięczał przedewszystkiem osobistej protekcyi W. Księcia Konstantego, który w owych chwilach początkowych wyjątkową okazywał mu łaskawość. Podobał się W. Księciu w Wielhorskim człowiek wyższego świata, wszechstronnie ukształcony i ogładzony, podobał się przedewszystkiem służbista, przestrzegający najściślej dyscypliny, wytrawny znawca najdrobniejszych szczegółów organizacyi i administracyi wojskowej, tak samo jak i służby frontowej. To też w początkach nie szczędził Wielhorskiemu cesarzewicz dowodów swej wdzięczności i szacunku. «Miło mi — pisał do generała w maju 1815 r., to jest na kilka miesięcy zaledwo przed jego nominacyą — dać świadectwo, iż gdybym od wszystkich takiej doświadczał pomocy, jak od Ciebie, odkąd się znamy, pobyt mój środ Was, sprawiłby mi tylko samą przyjemność.» Od niego też, niezależnie od rzeczy czysto wojskowych, zasięgał W. Książę opinii w najważniejszych sprawach ogólnych: tak np. powstały przed samem ogłoszeniem konstytucyi «Refleksye o Królestwie polskiem,» pisane przez Wielhorskiego, natchnione zresztą aż nadto duchem subordynacyi żołnierskiej i projektujące poprostu dla Królestwa polskiego zwyczajną, jeszcze tylko bardziej ścieśniającą kopię ustaw prawodawczych Księstwa warszawskiego. Latwo dorozumieć się, iż teao rodzaju poglądy trafiły do przekonania Cesarzewicza. Ale ta harmonia pomiędzy W. Księciem a Wielhorskim miała trwać niedługo. Wielhorski objął wkrótce potem ministeryum, t. j. prezydyum w komisyi wojny, w końcu grudnia 1815 r. Tu trzeba mu było wypracować w rozwinięciu karty konstytucyjnej szczegółową organizacyę Komisyi wojny i Rada administracyjna zażądała od Wielhorskiego, jako ministra, wypracowania odpowiedmego projektu. Aż tu jednocześnie odbiera Wielhorski od W. Księcia rozkaz pisemny, wzbraniający mu uczynić zadość żądaniu Rady i nakazujący wogóle wstrzymać się od wszelkich z nią stosunków w sprawach wojskowych, bez uprzedniego porozumienia się i instrukcyi kwatery głównej. Wielhorski założył protest nasamprzód w odezwie bezpośrednio na ręce W. Księcia, potem na posiedzeniu Rady administracyjnej, a nareszcie w styczniu 1816 r. wprost na Imię Najwyższe w memoryale do cesarza Aleksandra I, gdzie prosił o jak najściślejsze w drodze ustawodawczej rozgraniczenie kompetencyi wojskowej naczelnego wodza i kwatery głównej z jednej strony i kompetencyi administracyjnej ministra prezydującego w komisyi wojennej z drugiej strony. Narazie spór jako tako został załagodzony. Lecz już po kilku tygodniach ciężkie chwile nastały dla Wielhorskiego. W marcu i kwietniu 1816 roku zaszły w Warszawie liczne wypadki samobójstw pomiędzy oficerami. Te wypadki głęboko dotknęły Wielhorskiego. Odtąd tylko czekał stosownej okazyi do podania się do dymisyi ze stanowiska tytularnego ministra. Prośba o dymisyę podana była na imię Cesarza Aleksandra, który mu jej w łaskawych zresztą wyrazach udzielił w połowie maja, a doręczenie nastąpiło w początku czerwca, Wielhorski natychmiast opuścił Warszawę, cofnął się w zacisze domowe, do swojej skromnej majętności Rusinowa w Radomskiem, gdzie wkrótce potem, zapomniany od wszystkich, żywot zakończył. Dla charakterystyki jego można tylko powtórzyć słowa gdzieindziej wyrażone: «Zdolności niepospolitych ani wyższego polotu ducha Wielhorski nie ujawnił nigdy. Był to człowiek średniej miary, ale czysty i uczciwy, patryota szczery, żołnierz dzielny, gruntowny i na punkcie honoru do ustępstw niezdolny. Ogładzony, dowcipny, a śmiały bardzo, skłonny do uniesień, w gorącej wodzie kąpany, nie umiał zginać karku przed nikim i po za pewne granice nie znał kompromisów. Zniszczony przez trudy wojskowe, trochę przez nadużycia młodości, złamany podagrą, wlokący się na kulach, albo wnoszony na krześle na posiedzenia sądu, często chory obłożnie, nie wszędzie mógł dopilnować osobiście swoich podwładnych, którzy nieraz nadużywali jego dobroci; ale zawsze bez względu na zdrowie czujnie pilnował ważnych spraw swego wydziału i zawsze nietylko w ciasnym zakresie zawodowym, lecz z szerszego stanowiska interesu publicznego.[1]

Szymon Askenazy.








  1. Ob. o nim Szymona Askenazego: «Ministerym Wielhorskiego» (Warszawa, 1898).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Szymon Askenazy.