Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX/Ks. Jakób Falkowski

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Nitowski
Tytuł Ks. Jakób Falkowski
Pochodzenie Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX
Wydawca Marya Chełmońska
Data wyd. 1901
Druk P. Laskauer i W. Babicki
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom pierwszy
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Ks. Jakób Falkowski.
* 1775 † 1848.
separator poziomy
S

Słusznie zaliczony w poczet najwybitniejszych filantropów naszych, którzy dla ulżenia niedoli bliźnich, ich nędzy lub kalectwu poświęcili pracę całego życia swego, ks. Jakób Zebedeusz Falkowski, założyciel Instytutu głuchoniemych w Warszawie, urodził się z rodziców, niezamożnych ziemian, we wsi Budlewo, w pow. Bielskim, gub. Grodzieńskiej. Początkowe nauki, jako malec 7-letni, rozpoczął u ks. misyonarzy w Siemiatyczach, potem uczył się w Drohiczynie w szkole pijarskiej, a po jej ukończeniu wstąpił do zakonu pijarów, nie przestając dalej pracować nad teologią w Szczuczynie i w Lomży. Po ukończeniu studyów jeszcze przed otrzymaniem święceń kapłańskich został nauczycielem młodszym w szkole pijarskiej w Szczuczynie, a w kilka lat potem mianowany był prefektem tejże szkoły i na tem stanowisku rozwinął energiczną działalność, podtrzymując godnie w dalszym ciągu wyrobioną opinię szkoły szczuczyńskiej, uważanej w swoim czasie za jeden z najlepszych zakładów naukowych polskich w Prusach. W r. 1803 na żądanie wizytatora szkolnego, niemca Zöllnera, udał się z dwoma kolegami do Berlina, aby kształcić się dalej w zawodzie nauczycielskim i zaznajomić się dokładnie z ustrojem szkolnym w Prusach; atoli po roku studyów wrócił do kraju i był zamianowany nauczycielem w Drohiczynie, skąd wszakże w roku 1807 już po ustąpieniu prusaków powołano go znów do Szczuczyna, ażeby upadłą podczas wojny Napoleońskiej szkołę, nanowo zorganizował i podniósł. Przy pomocy pieniężnej mieszkańców miejscowych ks. Falkowski dobrze wywiązał się ze swego zadania, zwalczywszy niemałe nastręczające się przy tem trudności.


Od tego czasu aż do r. 1815 ks. Falkowski gorliwie pracuje w Szczuczynie, jako nauczyciel, rektor szkoły pijarskiej i jako kapłan. Jeszcze przed wyjazdem za granicę wziął był do siebie na wychowanie głuchoniemego sierotę Piotra Gąsowskiego, którego usiłował wszelkiemi sposobami nauczyć mówić. Z początku, nie znając jeszcze sposobów, używanych w tym razie przez głośnych w Europie współczesnych mu uczonych francuzów: Karola de l’Epée i Sicard’a, a także niemca Samuela Heinicke’go i innych, Falkowski nie mógł otrzymać żadnych rezultatów praktycznych, tembardziej, że stosował niekiedy środki, bezmyślnie wówczas używane przeciw głuchocie i niemocie, jak np. podcinanie języka, uszu, golenie głowy i t. d. Później dopiero, doszedłszy samodzielnie do wniosku, że przyczyną niemoty jest właściwie głuchota tylko, która uniemożliwia pochwycenie dźwięków, zbadał układ organów mowy i ich ruchy w chwili wypowiadania głosek, a następnie pokazywał uczniowi, jak się wymawia każdy dźwięk, i żądał zaraz naśladowania układu ust i wogóle ruchów narzędzi mowy swego nauczyciela, który jednocześnie pisał odpowiednią literę. W ten sposób po długiej i mozolnej pracy nauczył chłopca wymawiania wielu wyrazów, później pacierza, czytania i pisania, a nawet geografii, arytmetyki, wreszcie kaligrafii i rysunków. Tak świetne rezultaty, otrzymane w tym względzie, zwróciły baczną uwagę Izby edukacyjnej, której ks. Falkowski przedstawił swego ucznia i złożył opis użytej przez siebie metody. Wskutek tego Izba poleciła mu udać się do Wiednia dla zbadania systemu, używanego przy nauce głuchoniemych w instytutach zagranicznych. Otrzymawszy od znanego filantropa, Staszyca, wówczas prezesa Towarzystwa przyjaciół nauk w Warszawie, 1800 złp., udał się w r. 1815 w podróż, wziąwszy z sobą trzech chłopców głuchoniemych, aby natychmiast nabyte wiadomości teoretyczne stosować w praktyce w mowie ojczystej. Pół roku upłynęło Falkowskiemu w Wiedniu na nieustannych studyach w częstym przytem niedostatku, z którego ratowała go pomoc pieniężna ks. Lubomirskiej; dzięki jej mógł się on sam utrzymać za granicą i zabranych chłopców wyżywić. Oprócz studyów specyalnych nad nauczaniem głuchoniemych, Falkowski nie zaniedbał korzystać z wykładów pedagogiki w Wiedniu, przytem kształcił się tamże w naukach przyrodniczych, zwiedzał po miastach niemieckich muzea, a po wsiach — gospodarstwa wzorowe. Po złożeniu w Instytucie wiedeńskim egzaminu z umiejętności nauczania głuchoniemych, przybył do Krakowa, gdzie w r. 1816 otrzymał stopień doktora filozofii na mocy dysertacyi De instructione surdorum et mutorum; wkrótce potem został członkiem korespondentem krakowskiego Towarzystwa naukowego.
Po powrocie do Warszawy i po złożeniu przed specyalną komisyą z S. B. Lindem na czele szczegółowego sprawozdania ze swego pobytu za granicą, ks. Falkowski otrzymał nominacyę na dyrektora Instytutu głuchoniemych i ociemniałych, otwartego w tym czasie przy szkole w Szczuczynie. Tam udał się nasz filantrop, ale wkrótce potem wypracował obszerny memoryał, w którym wskazuje konieczność przeniesienia tego zakładu ze Szczuczyna do Warszawy. Komisya wyznań i oświecenia publicznego uwzględniła ten projekt i już po roku ks. Falkowski przybył razem z wychowańcami swymi do stolicy, gdzie zamianowano go rektorem Instytutu głuchoniemych, otwartego w r. 1817. Nowy ten zakład, wzięty na etat rządowy (12,000 zł. rocznie), otrzymał prawa ówczesnych szkół wojewódzkich i mieścił się najpierw w oficynie pałacu Kazimierowskiego.
Z wielką energią i wytrwałością zabrał się ksiądz rektor do pracy w umiłowanym gorąco przez siebie zawodzie, zwalczając różnorodne przeszkody, które się co chwila nastręczały; najdotkliwiej bezwątpienia dawał się uczuć brak środków materyalnych; przeznaczona przez skarb suma okazała się zbyt szczupłą, by można było utrzymać zakład przy zwiększającej się co rok liczbie wychowańców (w r. 1821 Instytut liczył już 41 uczniów i uczennic). Ksiądz Falkowski całą swą pensyę rektorską w ilości 4,000, a później 6,000 zł. przeznaczył na potrzeby Instytutu, przytem uciekał się niejednokrotnie do ofiarności publicznej. Zdarzało się czasem, że niektóre niezbędne sprzęty pokojowe sam własnoręcznie robił z wyproszonego materyału. Ofiary publiczne płynęły bardzo skąpo, ogół bowiem nie rozumiał jeszcze całej doniosłości podobnej instytucyi dobroczynnej i zbywał byle czem jej założyciela, który niekiedy był narażony na bolesne szyderstwa. Tak np. jeden z młodych arystokratów nadesłał mu w ładnej kopercie jako ofiarę grosz z dopiskiem: «Jaki cel, taka ofiara». To jednak ciągłe borykanie się z niedostatkiem materyalnym nie zraziło zacnego kapłana, a chociaż niekiedy przychodziły chwile zwątpienia i pesymizmu, wszakże znikały szybko i znów wracała dawna energia, podsycana wielką miłością upośledzonych dzieci i poczuciem ważności podjętej pracy.
Utworzywszy oddział dla dziewcząt głuchoniemych, ks. Falkowski wyszukał bardzo zdolną dozorczynię w osobie p. Maryanny Pers, która swe obowiązki pełniła aż do r. 1852 z wielkiem poświęceniem się i gorliwością, a nabywszy praktycznych wiadomości, została potem i nauczycielką w zakładzie, gdzie uczyli oprócz samego rektora wybierani przez niego nauczyciele, z których najzdolniejszymi byli: fizyolog dr. Siestrzyński i ksiądz Firsiukowski, pomocnik i prawa ręka ks. rektora. Jest to niewątpliwie jedna z większych zasług jego, że umiał on dobierać nauczycieli zdolnych, wykształconych gruntownie i potrafił przelać w nich swą miłość do uciążliwego zawodu i zachęcić do ciągłych studyów w zakresie ich specyalności; dlatego też ci pierwsi wychowawcy, którzy zyskali nawet pewien rozgłos w literaturze pedagogicznej, nie zasklepili się w swej rutynie, jak to bardzo często się zdarza, lecz wciąż szli naprzód z postępem nauki, przyswajając sobie nowe jej zdobycze i temsamem ciągle się doskonaląc w swoim zawodzie.
Co do sposobu nauczania, należy zauważyć, że z początku przed wyjazdem do Wiednia, podczas praktyki swej nad Gąsowskim ksiądz Falkowski przyszedł do wniosku, jak to widzieliśmy, iż najlepszą jest metoda niemiecka głosowa, polegająca na powolnem i wyraźnem wymawianiu dźwięków i zmuszaniu ucznia do ich powtarzania; później atoli pod wpływem nauczycieli Instytutu wiedeńskiego, zwolenników francuskiej metody migowej l’Epée’go, polegającej na użyciu alfabetu palcowego i mowy piśmiennej, zmienił częściowo swój system dotychczasowy i za podstawę nauczania głuchoniemych przyjął migi, stosując wymawianie tylko w niektórych razach z uczniami zdolniejszymi. Oprócz samej nauki piśmiennej ks. Falkowski, chcąc każdemu z wychowańców dać jakiś fach w ręce, by ułatwić mu w przyszłości sposób zarobkowania, wprowadził naukę rozmaitych rzemiosł i zajęć ręcznych, a więc: tkactwo, szewctwo, krawiectwo, ślusarstwo, stolarstwo, introligatorstwo, a także snycerstwo, rzeźbiarstwo i malarstwo; dziewczęta uczyły się robót kobiecych, gospodarstwa i tkactwa. Oceniając takie zasługi i pracę niezmordowaną zacnego kapłana, warszawskie Towarzystwo przyjaciół nauk w r. 1819 zaliczyło go w poczet członków swoich i ofiarowało mu wielki medal złoty z napisem z jednej strony łacińskim, z drugiej — greckim.
Gdy liczba wychowańców stale wzrastała, a z tego powodu dotychczasowe mieszkanie w pałacu Kazimierowskim było już za szczupłe, Instytut przeniesiono do domu pp. Wizytek na Krakowskiem-przedmieściu; atoli i tam były liczne niedogodności, które zmusiły księdza Falkowskiego rozpocząć starania około wzniesienia specyalnego gmachu dla zakładu. Podniesiony w r. 1822 etat Instytutu do 38,000 zł. (a w kilka lat potem do 44,000), wyasygnowana przez rząd jednorazowo suma w ilości 18,000 rub., wreszcie znaczne ofiary, przez kilku ludzi dobrej woli złożone (Staszyca, Edwarda Lubomirskiego, założyciela Instytutu oftalmicznego, i Berka Sonnenberga), pozwoliły zamiar ks. Falkowskiego urzeczywistnić. W r. 1826 dnia 26-go kwietnia położono kamień węgielny pod budowę istniejącego obecnie gmachu Instytutu głuchoniemych przy placu Ś-go Aleksandra. W tem miejscu ks. Falkowski wskutek braku dostatecznych funduszów wzniósł tylko korpus frontowy, oficyny zaś wybudował dopiero trzeci z kolei rektor Instytutu ks. I. Szczygielski, który jednocześnie otworzył nowy nie istniejący do tego czasu oddział ociemniałych (w r. 1842).
Zostawszy proboszczem i administratorem nowopowstałej parafii Ś-go Aleksandra, ks. Falkowski resztek sił swych nie szczędził, by módz obok zajęć dawniejszych zadość uczynić nowym obowiązkom. Czuł jednak, że przy nawale pracy nie może im podołać; kilkakrotnie więc podawał prośbę o dymisyę, atoli na razie bezskutecznie; nakoniec w r. 1831 siódmą z kolei prośbę ówczesny minister oświecenia Lelewel uwzględnił, zamianowawszy na jego miejsce rektorem Instytutu nauczyciela zakładu Wawrzyńca Wysockiego. Od tej pory do r. 1837 ks. Falkowski, pozostając proboszczem parafii Ś-go Aleksandra, mieszkał w gmachu zakładu i w razie potrzeby zastępował tylko nauczycieli. W r. 1837 wyjechał do Sejn, gdzie był spowiednikiem i towarzyszem wizyt pasterskich biskupa Straszyńskiego, ale po dwóch latach wrócił do Instytutu, gdzie jeszcze sześć lat mieszkał, wciąż otaczając troskliwą opieką ukochany zakład; poczem od r. 1845 do 1848 stale przebywał w Guzowie, majątku b. ministra sprawiedliwości hr. Łubieńskiego, którego był spowiednikiem i kapelanem. Po jego śmierci wrócił do Warszawy w r. 1848 i w kilka miesięcy potem zakończył życie. Ciało jego spoczęło w podziemiach kościoła Ś-go Aleksandra, w którym wzniesiono mu w r. 1874 pomnik z marmuru, a w r. 1875, jako w setną rocznicę urodzin wielkiego filantropa, ustawiono w ogrodzie Instytutu popiersie jego wykonane przez głuchoniemych.
Życie zasłużonego człowieka było jednem pasmem ciągłej pracy ciężkiej, ciągłego borykania się z przeciwnościami i nieustannych zabiegów około instytucyi, dla której poświęcił całkowicie samego siebie. Jest on jedną z tych nielicznych wogóle jednostek, które pojmują dobrze, że tylko ciągła i wytrwała praca wiedzie do celu, że chcąc istotną przynieść korzyść społeczeństwu, potrzeba je całą duszą ukochać i dla niego poświęcić samego siebie, że wreszcie to tylko ma trwałe podstawy, co jest uczuciem miłości przepromienione. To też w życiu księdza Falkowskiego miłość biedaków przez los upośledzonych była najsilniejszym bodźcem do pracy, wśród której zdarzały się niekiedy przelotne chwile zwątpienia w możność całkowitego osiągnięcia celu, co zresztą jest zwykłym objawem u ludzi wrażliwych i zbyt mało ceniących własne siły, jakim, był właśnie ksiądz rektor, który nawet prośbę o uwolnienie motywował w zbytniej skromności «opieszałością» (!) swoją, przypisując jej zamały, wedle jego mniemania, rozwój Instytutu. Falkowski chciał go uczynić pierwszorzędnym w tym rodzaju zakładem w Europie; świadczą o tem nieustanne jego projekty najróżnorodniejsze, mające na celu rozwój i zabezpieczenie bytu instytucyi; gdy jednak projektów tych urzeczywistnić całkowicie nie mógł przeważnie dla braku gorętszego poparcia ze strony ogółu, zacny kapłan nie użalał się na okoliczności zewnętrzne i niezależne od niego, lecz natomiast we własnem jakoby niedołęstwie starał się dopatrzyć przyczyn złego. Taka nieufność we własne siły, brak jakiejkolwiek zarozumiałości i bezwzględna pokora stanowią zasadniczy rys charakteru zasłużonego kapłana.
Na zakończenie zaznaczyć wypada, że ks. Falkowski niekiedy w chwilach wolniejszych poświęcał się pracy piśmienniczej; wydał mianowicie dwie rozprawki: O Instytucie głuchoniemych warszawskim (1819), w której spotykamy wytrawne i nacechowane miłością przedmiotu poglądy autora na zadanie i obowiązki nauczyciela takiej instytucyi, i O trudniących się nauczaniem głuchoniemych od XVI wieku, rzecz, czytaną w r. 1820 na posiedzeniu Towarzystwa przyjaciół nauk i wydrukowaną w jego rocznikach. Obok tego ogłosił drukiem kilka kazań i innych mniejszego znaczenia drobiazgów.

J. Nitowski






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Nitowski.