Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX/Maksymilian Gierymski

<<< Dane tekstu >>>
Autor Antoni Piotrowski
Tytuł Maksymilian Gierymski
Pochodzenie Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX
Wydawca Marya Chełmońska
Data wyd. 1903
Druk P. Laskauer i W. Babicki
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom drugi
Indeks stron
Maksymilian Gierymski.
(*1846 — †1874.)
separator poziomy
D

Dziwne to były czasy, w których przyszedł na świat Maksymilian Gierymski. Przeznaczenie jakgdyby chciało na ponurem niebie, okrytem groźnemi i burzą ciężarnemi chmurami, ukazać nam świetne gwiazdy. Były to lata, w których ukazali się kolejno tacy wielcy artyści: Matejko, Grottger, Gierymscy, Chełmoński, Brandt, Siemiradzki. Był to środek przeszłego wieku.

Maksymilian Gierymski urodził się w Warszawie w r. 1846. Ojciec jego był urzędnikiem w szpitalu Ujazdowskim. Młody Maks zdradzał ogólne zdolności do muzyki i rysunku, uczył się dobrze, skończył gimnazyum III na placu Ś-go Aleksandra i pod koniec swego tam pobytu już słynął między kolegami, jako najlepszy rysownik koni. Najwięcej go interesowały na owe czasy konie wyścigowe. Pamiętam jeszcze zgrabne bardzo akwarelle, które już po wyjściu Maksa z gimnazyum koledzy sobie pokazywali jako osobliwość.
Gierymski, wychowany w mieście, nie wyjeżdżał na wieś z braku stosunków. Gimnazyum skończył w r. 1863 — i zaraz zapisał się do byłej szkoły Głównej na wydział matematyczny. Widocznie więc o poświęceniu się malarstwu jeszcze wtedy nie myślał. W b. szkole Głównej był krótko, porwała go burza dziejowa, po której z podkopanem zdrowiem, po powrocie do Warszawy, postanowił poświęcić się malarstwu. Jako miejsce do przyszłych studyów obrał Monachium, dokąd zresztą ciągnęli wówczas wszyscy Polacy — malarze.
W Monachium panowali wtedy Kaulbach i Pilotty. Kaulbach, wielki myśliciel, sumienny rysownik, chłodny filozof, mało artysta. Pilotty szeroki malarz; w jego obrazach, zresztą dobrych, widniał wszędzie teatralny układ kompozycyi. Obydwaj ci malarze bardzo szanowani w Niemczech i zresztą całkiem słusznie-grupowali koło siebie cały ruch ówczesny. Kaulbach był dyrektorem akademii sztuk pięknych, a Pilotty miał pierwszą na owe czasy szkołę kompozycyjną, przez którą przeszli najlepsi artyści drugiej połowy XIX wieku rozmaitych narodowości. Pilotty w akademii odgrywał rolę wybitniejszą od Kaulbacha, ponieważ był w bardziej bezpośrednich stosunkach z uczniami, a przytem rozumiał i umiał ocenić każdy talent i indywidualność.

Historya nowa i starożytna głównie dawała tematy ówczesnym artystom. Był to impuls, jeszcze trwający od epoki pierwszego Cesarstwa. Maksymilian bawarski, którego ojciec koronę zawdzięczał Napoleonowi i jego epoce, tradycye «Empiru» z jego fałszywym klasycyzmem szanował bardzo. Ale tak we Francyi, jak i w Niemczech już budziła się przeciwko temu przypomnieniu klasycznej sztuki reakcya. Cały ten teatralno-klasyczny aparat w żaden sposób nie mógł zachwycić Maksa, który miał duszę napełnioną wrażeniami całkiem niepodobnemi. Smętne równiny Mazowsza — sosnowe lasy, piaski poplamione fioletowym wrzosem — białe brzózki, okryte drobnym drgającym na wichrze liściem, błotniste drogi — ubogievchaty, na których wiatr podnosi poszycie ze słomy; wrażenia trudu, głodu, melancholii nie


Podług portretu olejnego H. Piątkowskiego.
mogły znaleźć wyrazu w wielkiej linii zimnej i obmyślanej Kaulbacha, ani w teatralnym układzie Tusneldy Pilottego. Maks rozwija się szybko i oryentuje się jeszcze szybciej — odrazu wybiera drogę, po której do końca kroczy. Zapisuje się w r. 1864 do szkoły rysowniczej Anschütza, który odrazu podziwia i czci ucznia — wkrótce przechodzi do szkoły malarskiej Wagnera, pod którym przez lat trzydzieści kilka uczyli się malować prawie wszyscy Polacy; bawi tam również krótko poznaje się z Franzem Adamem, batalistą, z którym do śmierci pozostaje w serdecznej przyjaźni. W kilka lat już po śmierci Maksa miałem sposobność spotkać się z Franzem Adamem w Alpach bawarskich. Był to już stary człowiek, choć z duszą młodą i wrażliwą — wyrażał się o nieboszczyku z bezwzględnym szacunkiem i uwielbieniem. W r. 1868 Maks już jest malarzem znanym i szanowanym w Monachium, posyła do Warszawy dwa obrazy: «Cyganie» i «Krajobraz południowy;» krytyka warszawska przyjmuje obrazy te z kpinami. Ten sam los spotyka jego obraz «Wieczornica» i „Pojedynek Tarły z Poniatowskim.» Zrażony złem przyjęciem w kraju, od r. 1869 nie posyła nic do kraju — i społeczeństwo polskie traci możność widzenia jego obrazów, które zaczynają być rozchwytywane wprost z pracowni. Nietyko możność widzenia, ale społeczeństwo traci na zawsze możność posiadania obrazów Maksa, tego tak nawskroś polskiego artysty. Jest to strata ogromna, szczerba w dziejach kultury, niczem nie dająca się wypełnić. Tymczasem Niemcy, Anglicy i Amerykanie, patrząc na obrazy Maksa, które sobie kupili — czuć będą to samo, co on czuł, rozumieć to, co on rozumial, uczyć się od niego będą miłości natury i osładzać sobie życie.

Społeczeństwo, obałamucane do niemożliwych granic przez reporterów, ponosi ciągle niepowetowane straty — i na tyle przypomina stado Panurga, te idzie zawsze tam, gdzie słyszy najgłośniejszy bek.
Gierymski był to umysł poważny, skromny i cichy, — to też ogół nie pojmował go wcale.
W pamiętniku swoim pisze on w jednem miejscu: «Wszystko, co jest wysiłkiem zgrymaszonej wyobraźni, często gwałconej nawet w celach materyalnych wszystko, co jest naśladownictwem choćby najbardziej wielkich oryginalnych i uznanych arcydzieł, nie ma dla sztuki żadnego znaczenia. Tylko to, co płynie samo z przepełnionej duszy artysty, jest dziełem, godnem imienia sztuki.»
Słowa te możnaby wyryć złotemi zgłoskami i umieścić w gmachach wystaw, aby choć trochę opamiętać rozczochranych agitatorów, którzy sztukę widzą tylko w nędznych naśladownictwach francuskich i niemieckich dekadentów. Główną siłą Maksa byla nadzwyczaj subtelna obserwacya barw i ich stosunków w naturze — śmiało można powiedzieć, że przed nim ani po nim nikt tak dobrze nie dopatrywał się różnic i stosunków barw, jak on. To też jego rady były nieocenione i wielu starszych wiekiem i znaczeniem, artystów nie wahało się prosić go o radę a jego rady zawsze były jakby snopem nowego światła, rzuconego w ten zakątek duszy, który właśnie oświetlić należało. Otaczano więc młodego artystę niezmiernym i szczerym szacunkiem. Dziś jeszcze malarze monachijscy starszej generacyi, wspominając jego imię, uchylają kapeluszy.
Maksymilian był również muzykiem. Grał na fortepianie, nie jak wirtuoz, który całą muzykę zasadza na biegłości gimnastycznej palców. Jego muzyka była wyrazem jego duszy, — tak samo, jak jego malarstwo. Że Maksa cudzoziemcy rozumieli dobrze, daje on sam na to świadectwo w pamiętniku, gdzie z niekłamanem zdziwieniem pisze:
«Wiele sprawozdań dotyka, że tak powiem, tylko zewnętrznej powłoki obrazu. Tymczasem pod farbą dobrze położoną, pod werniksem leży czasem trochę uczucia zagrzebanego w które samemu często się nie wierzy, lub o którem się wątpiło chwilami. A jednak ta trocha uczucia przegląda przez farbę, być może, iż blasku jej dodaje. Co prawda, nie myślałem, aby ta wewnętrzna strona moich obrazów była dla kogokolwiek widoczną i dla tego dziwiłem się niepomiernie, czytając i słysząc, jak Niemcy główny nacisk kładą na to właśnie, co według mego przekonania powinno być dla nich nieczytelną literą.»
Nieczytelną literą były obrazy Maksa tylko dla nas, dla których były stworzone.
Dla czego Maks malował obrazy? sam na to pytanie odpowiada w pamiętniku:
«Pociechą moją największą jest to, że sa ludzie, którym obrazy moje pewną przyjemność duchową sprawiają, w których one rozbudzają myśli, podobne do tych, jakie mnie zajmowały. Maluję obrazy dla moich przyjaciół, dla tej niewielkiej liczby ludzi, którzy tak czuć mogą i umieją, jak ja czuję. Moje myśli i uczucia nie są sieroce i to stanowi całe moje szczęście.»
Tak, ale te bratnie dusze, ci przyjaciele byli to Niemcy; pomiędzy ziomkami, z wyjątkiem kolegów i to nie wszystkich, takich przyjaciół Maks nie znalazł.
Dalej pisze on o tem, jak go w kraju uważano, a pisze spokojnie, bo miał duszę słodką, która znała boleść i miłość, ale nie znała gniewu i zawiści.
«Powtarzam także, że gdybym w Polsce miał takie uznanie, jak w Niemczech, to nazwałbym się szczęśliwym. Lecz u nas przedewszystkiem rozgłos, a dopiero ocena sztuki i to według miary wykształcenia ogółu w tym kierunku. Publiczność, która tyle szuka w obrazie, co i w anegdocie rubasznie opowiedzianej lub dramacie przesadnie odegranym, dla której «chłop pijany» «bednarz, pobijający beczki w czasie pożaru» — lub «kochanek, przebijający się nibyto sztyletem» stanowią idee piękna w sztuce, nie wiele obiecuje artyście, idącemu drogą postępu w malarstwie i studyującemu je z miłością prawdziwą.»
Dla Maksa to niewyrobienie społeczeństwa, do którego duchem i ciałem należał, było straszną męką, zmorą, która mu zatruwała chwile największego uznania i zachwytu zagranicznej publiczności.
Bo ta właśnie niekulturalność społeczeństwa skazała go na dożywotnie wygnanie z ukochanego kraju. Możnaby zrobić mu zarzut, że pomimo to powinien wrócić do kraju przymierać głodem, chodzić w dziurawych butach — i paść na wyłomie. Ale trzeba pamiętać o tem, że nie każdy artysta ma zdrowie żelazne, nerwy dość silne, aby mógł znieść nędzę, upokorzenie, brak wszelkiego uznania i to poczucie nad wyraz przykrę, że się jest jednostką poza nawiasem społeczności, niepotrzebną... Maks ze swojem zdrowiem wątłem byłby w Warszawie umarł z nędzy, nie zrobiwszy nic. Tymczasem po czterech latach pracy w Monachium dostaje medal złoty w Londynie w r. 1870. Cesarz austryacki kupuje w Wiedniu jego obraz «Rekonesans dragonów,» w r. 1872 dostaje w Berlinie znowu drugi medal za «Domki na przedmieściu,» któreby w Warszawie wywołały conajwyżej wzmiankę między innemi obrazami w kuryerku. Tymczasem «Domki na przedmieściu» robią w Berlinie sensacyę, co tembardziej dziwi, że obraz ten nad wszelki wyraz był skromny i nieobliczony bynajmniej na wielki sukces. Malarze studyują ten obraz, wszystkie rozmowy pomiędzy nimi toczą się o niesłychanej subtelności obserwacyi i czarodziejskiego wprost poczucia koloru. Koń biały, namalowany zieloną farbą, którą dopiero można spostrzedz, gdy się zakryje cały obraz — bo w całości wygląda jak ciepła biała — jest rewelacyą dla całego ówczesnego artystycznego świata. A w kraju przedrwiwają «koniki, błoto — błoto i koniki!» i mówią «dosyć mamy tych starych karczem!»
Razem z Maksem pracował w Monachium w jego pracowni Adam Chmielowski, który porzucił szkołę inżynierską w Belgii, aby się poświęcić malarstwu. Adam odrazu zrozumiał Maksa i jakkolwiek sam łamał się z techniką malarską bez wielkiego skutku, jednak jako umysł bardzo subtelny i ścisły, miał udawać wskazówki Maksowi — które miały duży wpływ na rozwój jego talentu. Sam Maks przyznaje Adamowi ten wpływ — a zatem dla nas nie przedstawia on wątpliwości. Mieliśmy zresztą niejednokrotnie sposobność stwierdzić, że Adam Chmielowski miał niezmierną bystrość w ocenianiu obrazów i nikt może tak, jak on, nie umiał tak dobrych jak słabych stron uchwycić i wynaleźć na złe ratunku.
Maks pisze o nim:
«Czy mogę powiedzieć, że nic moralnie nie jestem winien Adamowi Chmielowskiemu, że nie wpłynął on na wykształcenie się we mnie człowieka i artysty? — Czy byłbym bez niego zupełnie tem, czem jestem? Czy nie jemu zawdzięczam wydobycie na wierzch z mego umysłu i serca pewnych strun, które nie dźwięczały, czy byłbym się i w innem towarzystwie rozwinął na właściwej sobie drodze?»
Trzecim po Maksie i Adamie w pracowni był Oleś — brat Maksa — o cztery lata młodszy od brata.
Stanowisko jego w tej pracowni było źródłem goryczy, którą w sobie nosił do śmierci. Niesłychanie drażliwy i ambitny, czuł swoje podrzędne stanowisko «brata sławnego malarza» — i powaga Adama Chmielowskiego buntowała go. Maks z początku lekceważył Olesia, który musiał znosić nieraz ostre krytyki — niektóre z nich doszły do nas. Oleś malował jakiś obraz, przedstawiający dwie figury w strojach «copfowych» na wschodach, prowadzących do parku. Otóż mężczyzna, stojący wprost widza, miał na sobie atłasową kamizelkę — tę kamizelkę Oleś malował kilka miesięcy. Pewnego razu, wbrew radom Maksa i Adama, wprowadził w załamki białego atłasu kamizelki jakiś zielony kolor.
Gdy Maks zobaczył to, rzekł przy Olesiu do Adama: «patrz, a mówiłem temu bałwanowi, żeby zielonego koloru nie pakował» — Tego zielonego koloru nie zapomniał Oleś nigdy.


Stosunek Maksa do kraju ciągle się moralnie rozluźniał, a ostatni pobyt w Warszawie w r. 1872 usposobił go bardzo pessymistycznie — czuł się obcym i nie znalazł tam nic z tego ciepła kraju rodzinnego, jakiego się spodziewał. A że czuł bardzo silnie, to też i reakcya była silna, pisze o tem dalej w pamiętniku:
«Warszawa stanęła mi w gardle. Miałem jej aż zanadto już dosyć. Kiedym wsiadł do wagonu, żal mi było opuszczać i żegnać to, co mi się już sprzykrzyło. Czułem, że się ziemia mi z pod nóg usuwa; domy znajome i drzewa migały mi przed oczyma, jak gdyby uciekały w przeciwną stronę — do swoich, kiedy tymczasem ja uciekałem od nich... Zdawało mi się, że pociąg idzie za wolno, dwie minuty na stacyach były mi zwłoką nieznośną.»
Z takiemi myślami żegnał kraj rodzinny, który bardzo kochał. Nie ma w tem nic dziwnego, gdy się zastanowimy, że nie on pierwszy i nie on ostatni był w tem położeniu, że gdy zagranicą wszystko zdawało się dopomagać jego twórczości, usuwać przeszkody gdy wszystko, od bogaczów kupujących aż do dorożkarzy i posłańców, okazywało życzliwość, uznanie i szacunek, w kraju absolutna obojętność albo drwiny.


Był to artysta, który myślał. Jego pamiętnik jest traktatem filozoficzno-psychologicznym; mówiąc naprzykład o gienezie psychologii artysty, Maks pisze:
«Człowiek, co tylko dotykalnie w rzeczywistym świecie zmysłów rozkosz znajduje, nie może być poetą i artystą. Upodobanie do przedmiotów widzianych w wyobraźni, upodobanie wyższe i silniejsze nad wszystkie przyjemności zmysłowe, pcha człowieka do ustalenia jakimkolwiek sposobem tych obrazów, tych widziadeł duszy.»
„Zmysły służą człowiekowi do tego, aby mógł wrażenia ze świata zewnętrznego odbierać; pamięć zachowuje niektóre z nich i te stają się wybitniejszemi, w nich człowiek od młodości już podoba sobie i z małą zmianą do końca życia podobać sobie będzie. Pamięć odnawia wrażenia, odebrane dawniej, z całą niekiedy pierwotną ich świeżością, czasem w mniej wyraźnych formach lub nawet wcale bez formy.“
„Gdy człowiekowi, obdarzonemu władzą zatrzymywania w pamięci wrażeń doznanych, jedno z takich wrażeń nasunie się pierwej i wyraźniej od innych, wtedy on, czy jest artystą lub nie, będzie się starał temu przypomnieniu dać jakąś formę, ustaloną na daną chwilę, i o ile można podobną do formy wrażenia pierwszego. Przypomni się arja, będzie się starał ją nucić lub gwizdać, przypomni się kobieta, weźmie ołówek i będzie kreślił profile; może się który uda.“
„Siła, z jaką wrażenia odebrane działają na ustrój nerwowy człowieka, na jego organizacyę duchową, stanowi już coś, co można nazwać mniejszem lub większem uzdolnieniem do artyzmu, i to tak w tych, co mało czują, jak i w tych, co czują silnie tak dobrze u komisantów handlowych, jak i poetów. Lecz to jest dopiero połową tego co stanowi artystę.“
«Siła, z jaką wrażenia natłoczone i uorganizowane w umyśle starają się wydobyć na zewnątrz, jasność, z jaką widziadło, wydobyte z pamięci, przedstawi się oczom innych, będą tą drugą połową. To już stanowi artystę w zupełności, zwłaszcza odnośnie do sztuk naśladowniczych, jak malarstwo i rzeźba. Nie zapominajmy jednak przytem, że stopień talentu zależy od większego lub mniejszego stopnia tego daru odtwarzania wrażeń zmysłowych nie zaś od biernej siły przyjmowania tylko wrażeń.»
Pojęcie piękna u niego miało swój wyraz w kilku słowach jego pamiętnika:
„Chcąc widzieć piękno w naturze trzeba samemu mieć trochę piękna w duszy. Słońce, co oświeca białe chmury, co migoce po listkach topoli, co złoci łąki, co w szmaragd przybiera góry, musi przeświecać mu przez duszę.“


Zdrowie zaczyna się psuć, a razem z chorobą przychodzą smutne myśli, które przebijają się w listach do przyjaciół, i w pamiętniku pisze o sobie:
„Nie było chyba człowieka, któremu by się wszystko ziściło według woli; ja jednak straciłem wiele: ciężko mi przyszło spłacać dług losowi przeciwnemu. Naprzód z serca musiała wywietrzeć miłość, której zapachem krótko i zdaleka tylko się upajałem. Obrazy domowego szczęścia, zaledwie pomyślane, niby zlekka naszkicowane węglem, lecz i to zła choroba starła, został tylko ślad, że było coś, że nic niema... Jeżeli wszystko wróci nawet do dawnego, czyli do dobrego (mowa o zdrowiu), to moje marzenia nie wrócą. Pojadę do Włoch, zacznę żyć na nowo jakiemś życiem — jakiem? nie wiem... Lecz nie będzie okienka z doniczkami kwiatków, ogródka niedużego z krzakami jaśminu, róż nie będzie też...“ albo dalej: „Róże moje, róże, okwitłyście już dawno! Gdzie akacyi zapach roskoszny? Ach! czemuż serce nie pęka z żalu, czemu dusza nie może ulecieć z westchnieniem ku temu, co kocha i ginąć razem z tem, co kocha.“


Czując się gorzej, wyjeżdża w r. 1873 do Włoch, tam jednakże pracuje dzień w dzień, choć mu tego zabraniają. Lato włoskie okazuje się dla niego nieodpowiedniem. Jedzie więc do Meranu — ztamtąd do Reichenhallu, gdzie gaśnie w r. 1874 dnia 26 września, mając lat 28.


Gierymski Maks, jako malarz, nie miał sobie równego pomimo to, że stworzył całą szkołę, a raczej cały szereg naśladowców. Skrupulatnie naśladowali oni format obrazów podłużny, sposób kładzenia farby, tematy ale nie zdołali włożyć w to wszystko duszy, Gierymskiego już nie było, została jeszcze cześć do podobnych obrazów i rozpęd w kupowaniu podobnych obrazów, ale to wszystko już miało cechę zwykłego gieszeftu. Obrazy podłużne nazwano ręcznikami, w których koniecznie musiał być «Stimmungs» — tylko ten stimmung robiło się z recepty. Najwybitniejsze obrazy Gierymskiego Maksa były: «Pochód ułanów» (złoty medal w Londynie) «Wiosna» (medal złoty w Berlinie i tytuł członka Akademii sztuk pięknych), «Pochód kozaków,» «Rekonesans dragonów,» «Wyjazd na polowanie,» «Alarm w obozie, «Awangarda,» «Powrót z polowania,» «Noc księżycowa,» «Przypadek w drodze, » «Pogrzeb,» «U szlabanu,» wreszcie kilka obrazów «Polowań copfowych,» z których jeden jest w Muzeum w Berlinie.
Już po śmierci Maksa pewien berliński kupiec obrazów przysłał dwa obrazy jego do Warszawy, sądząc, że kraj zechce je nabyć ale kupca one nie znalazły społeczeństwo konsekwentnie było dla niego nawet wtedy obojętne i obrazy wróciły do Berlina. Zaledwie parę szkiców zostało przypadkiem w kraju i tradycya u malarzy po sławnym i cenionym artyście.
Gierymski Maks stawiany był przez krytykę zagraniczną na równi z Meissonierem i Gérômem.
Skromny Maks pisze o tem do p. K. Epplera:
„Mam dużo obstalunków. Z Londynu otrzymałem pieniądze i list nader pocieszający, w którym Wallis (handlarz obrazami) dowodzi mi, że obraz mój stał się popularnym, i żąda, abym mu pierwszą pracę, jaką skończę, przysłał natychmiast. A przytem The Echo w sprawozdaniu z wystawy dorocznej w Londynie poświęca mi większą część artykułu, stawiając mnie obok Gérôme’a i Meissoniera. Zaszczyt to, jakiegom się nigdy nie spodziewał i najmniejszej nawet pretensyi nie miał. Mocno mnie to ździwiło i silnie zarazem podziałało na moją ambicyę. Gérôme i Meissonier są dziś uważani za pierwszorzędne gwiazdy. Zsunąć się z wysokości, na której mnie los postawił, to dostać oklaski... w policzek. A więc naprzód, naprzód, choćby po własnym trupie.» — Tak się też spełniło.

Antoni Piotrowski.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Antoni Piotrowski.